Marców jak Nawałka. Wchodzi dwa razy do tej samej rzeki
37-letni Andrzej Marców został oficjalnie trenerem drużyny seniorów czwartoligowej Unii Racibórz. Trener Marców jest bardzo dobrze znany sympatykom piłki nożnej w Raciborzu. Jest wychowankiem Unii Racibórz w której przez kilka lat udanie występował. Trenerem drużyny seniorów Unii Racibórz był już od stycznia 2010 (przez krótki okres pracował w duecie ze Zbigniewem Szygułą) potem był samodzielnym szkoleniowcem do października 2012, kiedy to sam zrezygnował z funkcji trenera. Do chwili obecnej był trenerem grup młodzieżowych w Unii Racibórz.
Posiada licencję UEFA A i jest trenerem pierwszej klasy piłki nożnej. Odbywał staż trenerski w Baniku Ostrawa, a w roku ubiegłym uczestniczył w stażu w Benfice Lizbona. Z Andrzejem Marcowem rozmawiał Maciej Kozina.
– Tak się przyjęło, że nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki, ale jednak pan to zrobił. Dlaczego?
– Długo się nad tym zastanawiałem kiedy wrócić do trenowania drużyn seniorskich. Po mojej rezygnacji z funkcji trenera Unii mimo kilku propozycji cały czas się przed tym broniłem. Gdy dowiedziałem się, że spodziewam się dziecka i jak już urodził mi się syn chciałem ten czas poświęcić tylko rodzinie, a w szczególności jemu. Nawet przed decyzją powrotu do pierwszej drużyny Unii przed tym sezonem dwukrotnie odmówiłem prowadzenia drużyn seniorskich. Po namowie kilku osób jednak postanowiłem wrócić do trenowania drużyny seniorów mojego klubu, bo cały czas czuję sympatię do niego, wychowałem się w nim, byłem na dobre i złe. Wiele osób mówi co prawda, że nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki, to przypomnę tak już w naszym klubie pracował trener Józef Golla czy trener Darek Widawski, którzy tak samo wracali do Unii i bardzo dobrze wspominają ten czas. Na świecie i w Polsce też zdarzają się takie przypadki, np.: José Mourinho, Arrigo Sacchi, Jan Urban czy Adam Nawałka.
– Co się zmieniło w pana życiu jako trenera od momentu gdy zrezygnował pan ze stanowiska trenera drużyny seniorów Unii?
– W zasadzie to stale pracowałem w klubie. Byłem koordynatorem grup młodzieżowych. Prowadziłem najstarszą grupę juniorów Unii, których sukcesywnie wprowadzaliśmy do pierwszej drużyny. Zaczęło przynosić efekty, bo ci zawodnicy są ograni i coraz częściej o nich pytają znajomi trenerzy z wyższych lig. Ponadto mając troszkę więcej czasu zdecydowałem się na pracę z rocznikiem 2006. Myślę, że praca z tym rocznikiem zaczyna przynosić także pozytywne efekty.
– Ostatnio Unię prowadzili trenerzy z wyższej półki, teraz najprawdopodobniej działacze Unii również chcieli pozyskać trenera znanego szerszemu gronu kibiców, ale nie wyszło. Nie czuje się pan rozsądniejszym bo tańszym rozwiązaniem?
– Myślę, że moja osoba też jest znana szerszemu gronu kibiców. W końcu od kilkunastu lat pracuję na szczeblu rozgrywek młodzieżowych i seniorskich Śląskiego Związku Piłki Nożnej. Podam teraz bardzo fajne porównanie co do znanego nazwiska trenera. Kiedy zapytano Arrigo Sacchiego, twórcę wielkiego Milanu z przełomu lat 80. i 90., czy w pracy szkoleniowej nie przeszkadza mu fakt, że nigdy nie był profesjonalnym piłkarzem, ten odpowiedział: „Nie wiedziałem, że dżokej wcześniej musi być koniem”. Dobry wynik i warsztat trenera jest doceniany przez klub, przez zawodników, ale nie zawsze pozytywnie oceniany przez kibiców. Oni oczekują tylko zwycięstw i jak najwyższych pozycji w tabeli. Nie zawsze się to jednak może udać w pracy trenera, bo nie każdy kibic zna wewnętrzne problemy klubu czy drużyny.
– Czyli nie czuje się pan tańszym zamiennikiem?
– Życie mnie nauczyło iż ludzie dużo mówią i nie zawsze jest to prawdą. Być może wiele osób tak to właśnie interpretuje. Jeśli dzwoniono do trenerów, którzy chcieli na poziomie IV ligi z pięć lub dziewięć tysięcy złotych miesięcznie. A na takie kwoty mogłaby pozwolić sobie może jedna drużyna w IV lidze. Jeśli mówimy o takich kwotach, to śmiało można mnie porównać do tańszego zamiennika. Jednak tak nie jest, bo też się wahałem czy być w Unii czy nie. Zarząd i niektórzy piłkarze klubu o tym dobrze wiedzieli. Nie chciałem burzyć za bardzo swojego życia prywatnego i zawodowego, któremu dużo czasu poświęciłem. Każdy trener wchodząc do nowej drużyny podejmuje ryzyko i ja właśnie to ryzyko podjąłem.
– To co było decydującym czynnikiem o objęciu funkcji trenera Unii?
– Nie ukrywam, że rezygnując po trzech latach na pewno powiedziałem sobie, że w mieście którym mieszkam nie będę prowadził drużyny. To jest bardzo niewdzięczna rola. Przekonują się o tym trenerzy Grzesiek Jakosz czy Wojtek Grabiniok, którzy często z różnych źródeł dowiadują się nieprawdziwych rzeczy. W wielu komentarzach tym trenerom robiona jest krzywda. A co było decydującym czynnikiem? Myślę, że rozmowy z kilkoma osobami, które chcą coś jeszcze zmienić w klubie oraz młodzież z którą już kiedyś pracowałem. Są to perspektywniczni chłopcy, którzy mają możliwość rozwoju.
– Jak bardzo różni się skład od tego z którym pracował pan 3-4 lata temu?
– „Na papierze” obecnie na pewno jest to lepsza drużyna. Pracując parę lat temu miałem dwóch, trzech doświadczonych zawodników. Resztę opieraliśmy tylko na wychowankach nie tak doświadczonych i ogranych jak teraz. Teraz mam do dyspozycji 18–22 latków, a wówczas to byli głównie 16–18 latkowie. Nie miałem wtedy tak doświadczonych zawodników jak Paweł Woniakowski czy Jiri Barcal, którzy tworzą bardzo dobrą parę środkowych obrońców. Również nie było kogoś takiego jak Mateusz Sitnik czy Łukasz Bawoł, którzy ogrywani byli na poziomie trzeciej ligi.
– Łukasz Bawoł pożegnał się z klubem, jak bardzo będzie brakowało panu najlepszego strzelca Unii Racibórz?
– Na pewno napastnik, strzelający dwadzieściaparę bramek w sezonie jest bardzo dużą wartością dla drużyny. Był to gwarant jakości gry ofensywnej. Częstotliwość strzelania goli przez Bawoła przynosiła Unii zwycięstwa. I trudno tu powiedzieć, że nie ma ludzi niezastąpionych, bo tak skutecznego Łukasza będzie trudno zastąpić.
– Obecnie w Unii nie ma i raczej nie będzie takiego napastnika jakim był Bawoł. Ani Dominik Siedlaczek, ani Mateusz Sitnik, raczej nie będą w stanie grać tak jak Łukasz.
– Jest to faktycznie problem. Decyzja o tym, że będę trenerem zapadła bardzo późno i wszyscy ciekawsi zawodnicy, którzy mogliby przyjść grać na Srebrną już byli dogadani z innymi klubami. Postaram się inaczej ustawić zespół, tak żeby brak Łukasza nie był odczuwalny. Barcelona też gra bez nominalnego napastnika, a strzela dużo bramek. Na pewno będzie to trudne, ale spróbujemy te gole strzelać.
– Jeśli niewypali gra bez napastnika w rundzie jesiennej, trzeba będzie szybko szukać w przerwie zimowej typowego snajpera.
– Szukanie bardzo dobrych napastników wiąże się także z kwestiami finansowymi. Klub nie posiada dużego budżetu, żeby konkurować z byłymi IV–ligowymi drużynami typu GKS 1962 Jastrzębie czy Rekord Bielsko–Biała.
– Nadal nie ma wybranego nowego prezesa. Kto powinien zostać prezesem raciborskiego klubu? Jakie powinien posiadać cechy?
– Brak prezesa z pewnością ma jakiś niewielki wpływ na funkcjonowanie klubu. Ludzie, którzy zostali na dzień dzisiejszy muszą pracować i wypełniać swoje podstawowe obowiązki. Na razie się w jakimś stopniu to udaje, ale klub lepiej funkcjonuje jeśli jest zarządzany przez osobę odpowiedzialną za działanie klubu – takiego zwierzchnika, który panuje nad całą resztą współpracowników. Prezesem może być osoba, która posiada duże pieniądze, dobiera sobie współpracowników i mądrze zarządzają wspólnie klubem. Aktualnie takiej osoby w okolicy nie ma. Był pan Cimen, który próbował coś zdziałać, jednak podjął decyzję o rezygnacji. Jeśli nie mamy takiej osoby, to trzeba znaleźć kogoś, kto dobrze będzie zarządzać tym klubem, będzie bardzo dobrym organizatorem i dobrze będzie zarządzać kapitałem ludzkim, a to być może przyniesie taki sam efekt.
– W Raciborzu jest taka osoba?
– Myślę, że w najbliższym czasie taka osoba się pojawi. Kiedy to dokładnie będzie trudno powiedzieć. Obecny zarząd poszukuje takiej osoby i prowadzi rozmowy z ewentualnymi kandydatami.
– Rozważa pan możliwość, że wraca stary trener i wróci stary prezes? Mowa o panu Andrzeju Starzyńskim?
– To jest suwerenna decyzja pana Starzyńskiego. On rezygnując też podjął męską decyzję, której na pewno nikt mu jej nie sugerował. Być może był zmęczony kolejnymi nieudanymi próbami zbudowania czegoś dobrego. Nie miał wsparcia wśród ludzi, którzy deklarowali, że będą wspierali klub. Być może pan Starzyński wiąże się z takim pomysłem, ale raczej nie w roli prezesa, a bardziej osoby, która wspiera klub w innej formie.
– Za kadencji trenerów Wosia i Haudera na Unię patrzyło się z przyjemnością. Nie tylko gra była bardzo przyzwoita, ale szły za tym również wyniki. Jaki pomysł na Unię ma Andrzej Marców?
– Na pewno nie chciałbym, żeby jakość widowisk spadła. Chciałbym, aby nawet jakby się to udało była jeszcze ciekawsza. Ale do tego trzeba podejść rozsądnie. Często jest tak, że nawet jak mecz jest przeciętny, a jego drużyna wygrywa to dla kibica jest świetnym spotkaniem. Nie zgodziłbym się, że każdy mecz za kadencji tych dwóch trenerów był super. Zapewne obaj moi poprzednicy z tym się zgodzą. Byłem na niektórych meczach i zdarzało się tak, że byliśmy gorsi od przeciwnika, a wygrywaliśmy. Wówczas prawie wszyscy chwalili, że był super mecz. Zwycięstwo często zamazuje prawidłowe oblicze spotkania. Owszem były mecze przy Srebrnej na które było miło popatrzeć, bo było dużo okazji podbramkowych i ciągle coś się działo. Ale jest to także zasługa ludzi, którzy byli na boisku, bo są to doświadczeni gracze.
– Jaki zatem pomysł?
– Na pewno nie będę chciał niczego burzyć. Trudno wejść do drużyny na dwa tygodnie przed rozpoczęciem ligi w połowie okresu przygotowawczego bez trenera. Wiem jak to może się odbić na kondycji w dalszej części sezonu. Mam nadzieję, że wszyscy zawodnicy będą teraz systematycznie pracować i skończą się wszelkiego typu wyjazdy i wypoczynki, bo czasu do pierwszego meczu jest naprawdę niewiele. Trzeba to czym prędzej uporządkować.
– Trener Hauder stawiał głównie na defensywę i wychodziło mu to bardzo dobrze. Jego drużyna traciła średnio tylko bramkę na mecz. Za pana czasów Unia bardzo często traciła po 3–5 bramek. Co zrobić, żeby kontynuować passę trenera Haudera?
– Przypomnę czasy kiedy każdy sezon zaczynaliśmy regularnie grając nowymi zawodnikami. Odchodziło po kilku doświadczonych graczy i trzeba było budować wszystko od nowa w oparciu o młodych wychowanków. Duża liczba straconych bramek wiązała się także z tym, że mieliśmy mało doświadczonych obrońców. Co z tego że strzeliliśmy 2-3 bramki jak potem dużo goli traciliśmy. Problem taki był zawsze w rundzie jesiennej, z kolei wiosną wygrywaliśmy i nie traciliśmy bramek. To my potem strzelliśmy czasem 3-5 bramek, a nikt o tym nie pamięta. Teraz jest zupełnie inaczej. Myślę, że potrafię skonsolidować grę defensywną i spowodować, że będziemy tracić mało bramek. Uważam podobnie jak Piotrek Hauder, że najważniejsza jest defensywa i od tego trzeba zacząć. Utrata bramki komplikuje ustawienie meczu pod siebie. Priorytetem dla mnie będzie jak najmniejsza strata bramek.
– Są doświadczeni obrońcy, a co z bramkarzem?
– W klubie otrzymałem informację, że bramkarze, którzy do tej pory grali w nim zostają. Młody Marek Adamiec jest bardzo utalentowanym bramkarzem i przy dalszej dobrej pracy ma szansę w przyszłości grać gdzieś wyżej. Z kolei Przemek Cieśla, który do tej pory był pierwszym bramkarzem też zostaje, więc z tą pozycją nie jest u nas aż tak źle. Mamy także do dyspozycji młodego Łukasza Witta, więc jakoś zapewne z bramkarzami nie będzie problemów. W tym czasie trudno już sprowadzić dobrego bramkarza, a druga kwestia to finanse. Każdy doświadczony zawodnik wiąże się z kosztami, a Unia na pewno nie dysponuje takim budżetem, żeby pozwolić sobie na awans jakościowy zawodników poprzez zaangażowanie wielkich środków finansowych.
– Wspomniał trener, że były propozycje z innych klubów w czasie rozłąki z drużyną seniorów Unii.
– Tak. Jak już wcześniej mówiłem sukcesywnie odmawiałem. Wynikało to ze świadomej decyzji oraz z obowiązków względem rodziny. Przyszedł okres kiedy się złamałem i zobaczymy co z tego wyjdzie.
– A bezpośrednio przed Unią, były propozycje?
– Były, jak chociażby w grupach młodzieżowych z Czech czy też nawet ostatnio zrodził się temat w roli II trenera w wyższych ligach.
– Na jakie rzeczy zwrócił pan uwagę podczas sparingu z Concordią Knurów wygranego 4:0 i z Bełkiem 1:0 ?
– Nawet po zwycięskim meczu trener opiera się o swoje uwagi i tłumaczy drużynie, żeby było jeszcze lepiej w następnym spotkaniu. Wynik 4:0 Z Concordią nieco zamazuje obraz drużyny. Trudno było określić jak drużyna się spisała, gdzie ma braki lub rezerwy ponieważ na boisku panowała bardzo wysoka temperatura. Nie można było stwierdzić czy mamy problemy kondycyjne i czy jesteśmy dobrze przygotowani do sezonu. Wszystko trzeba teraz zrobić z głową by nie ucierpiała na tym drużyna.
– Jest pan częścią tego klubu, wcześniej jako zawodnik, potem trener juniorów, seniorów. Co pan uważa za atut, żeby przekonać sponsorów do zainwestowania w Unię?
– Siłą tego klubu może być grupa osób, która chciałaby wspierać Unię niewielkimi kwotami. To bardziej zbudowałoby stabilność klubu niż jeden wielki sponsor w mieście, bo takiego na chwilę obecną nie ma. Każdy klub, który jest finansowany z dotacji miejskiej albo nie ma dochodu w postaci działalności gospodarczej boryka się z problemami finansowymi. Ludzie, którzy mają swoje biznesy w tym mieście, nie do końca chcą wspierać sport i nie czują takiej potrzeby. Mimo iż posiadają tutaj jakieś firmy to wolą wspierać instytucje w swoich miejscach zamieszkania.
– A czy atutem mogłoby być rozgrywanie meczów na stadionie przy ulicy Zamkowej?
– Sam kiedyś jako zawodnik grałem na Zamkowej. Grając tam nie ma takiego klimatu jak przy Srebrnej. Stadion kameralny, kryta trybuna, kibice mają blisko do boiska. Myślę, że klimat OSiRowski nie sprzyjałby pozyskaniu sponsorów. Problem dotyczy także identyfikacji zawodnika z takiego daleka, gdy kibic siedzi na samej górze, z kolei z dołu widok przysłania płot. Myślę, że gdyby ten stadion byłby przebudowany tak jak choćby w Witkovicach gdzie odbywają się mityngi lekkoatletyczne te problemy zostały by po części rozwiązane i byłaby to zapewne jakaś alternatywa.
Najnowsze komentarze