Ginekolog: Siedziałem w raciborskim więzieniu
Rybnicki ginekolog Andrzej Kupczak po raz pierwszy opowiada o kulisach jego zatrzymania, pobycie w więzieniu i walce o dobre imię.
Andrzej Kupczak, rybnicki ginekolog chce udowodnić, że nigdy nie przeprowadził żadnej aborcji
– „Pan Kupczak w pewnych kręgach jednak już zawsze będzie „spalony” – kojarzy pan te słowa?
– Tak, padły w artykule, w innej gazecie, o czerwcowym konkursie na stanowisko ordynatora oddziału położniczego w rybnickim szpitalu. Między innymi przez takie stwierdzenia zgodziłem się z panem porozmawiać.
– Skąd pomysł na kandydowanie na ordynatora?
– Decyzja była spontaniczna. Mam wszystkie potrzebne uprawnienia i przede wszystkim pomysł na ginekologię. Nie wygrałem, ale zwycięzcy szczerze życzę jak najlepszej pracy.
– Zaczął pan z grubej rury, ale żeby od razu na ordynatora? Wiele osób nawet nie wiedziało, że wrócił pan do zawodu.
– I wiele nadal nie wie, że wróciłem i to skutecznie. Można mnie spotkać między innymi w szpitalu w Żorach, gdzie obecnie pracuję. Sąd 26 maja 2015 r. skrócił mi okres zakazu wykonywania zawodu. Tak więc nic nie stoi na przeszkodzie, abym przyjmował pacjentki. Myślę, że w najbliższym czasie może być o mnie głośniej, bo podjąłem kroki zmierzające do wznowienia procesu w mojej sprawie oraz udowodnienia, że nigdy nie przeprowadziłem ani jednej aborcji, którą mi zarzucano. A za kraty trafiłem przez niekonstytucyjne przepisy, co również zamierzam udowodnić.
– No właśnie, za kraty. Ile będzie tych dni razem?
– Tysiąc siedemdziesiąt dziewięć. Dokładnie.
– Dobra pamięć, albo skrupulatne notatki.
– Pan żartuje. Pamięta się każdy dzień spędzony niesłusznie za kratami, a ja dodatkowo pisałem codziennie pamiętnik, który zresztą zamierzam wydać. Podczas tymczasowego aresztowania, przez 600 dni siedziałem w celi nr 114 na pierwszym piętrze w areszcie śledczym w Raciborzu. Tam spędziłem te pierwsze 18 miesięcy aresztu. Potem wyszedłem chwilowo na wolność i w wigilię 24 grudnia 2011 roku, idąc na pocztę, otrzymałem bilet, że za cztery dni mam się zgłosić w Zakładzie Karnym w Raciborzu do odbycia kary. Oczywiście spełniłem swój obywatelski obowiązek. Spakowałem do swojej walizki książki do nauki języka włoskiego i niemieckiego i 28 grudnia ponownie stanąłem przed bramą więzienia w Raciborzu. Stąd po dwóch tygodniach przeniesiono mnie do Wojkowic. Tam przebywałem do sierpnia 2012 roku. Po wielu prośbach przeniesiono mnie następnie do zakładu karnego w Opolu.
– Źle panu było w Wojkowicach?
– ZK w Opolu cieszył się opinią obiektu, nazwijmy to, o nie tak paskudnych warunkach. W Raciborzu i w Wojkowicach warunki były urągające człowieczeństwu. Warunki były takie, że w celi, kiedy panowały mrozy, ja ubrany byłem w czapkę, zakładałem na cebulkę swetry i koszulki, byłem przykryty dwoma kocami, bo więcej mi nie przysługiwało i marzłem. Trzymano mnie, jak ja to nazywam, w areszcie wydobywczym. Tylko po to, abym się przyznał. Zawiedli się, bo im powiedziałem, że mogą mnie tu trzymać ile chcą, ale ja nigdy się nie przyznam i nie będę ich prosił o wypuszczenie.
– No to po kolei. Wszystko zaczęło się od doniesienia mężczyzny.
– Tak. Niejaki Zdzisław S. w styczniu 2007 roku, bandyta, przebywając w zakładzie karnym napisał do rybnickiej prokuratury, że jego partnerka, dwa lata wcześniej, miała w gabinecie doktora Kupczaka przeprowadzony zabieg aborcji.
– Brzmi poważnie
– Nawet bardzo. Ta właśnie kobieta zeznała w śledztwie, że ów konkubent Zdzisław S. tak ją pobił, że dostała krwotoku. Kiedy poszła do łazienki, on otworzył drzwi i rzucił tylko „co to, świniobicie?”. Tyle tam było krwi, która w trakcie poronienia się z niej wydobywała. Więc ona, jako moja pacjentka, zatelefonowała do mnie i przyjechała do gabinetu. Miała natychmiast wyczyszczoną macicę, bo to był krwotok po poronieniu już. Trzeba było te resztki wyjąć z macicy z uwagi na jej zdrowie. To była prosta osoba i ona używała potem tego określenia, że miała aborcję, mimo, że sama poroniła po pobiciu. Brak znajomości nazewnictwa medycznego u kobiet nie dziwi, gdyż po diagnozę lekarską kobiety zgłaszają się do lekarza, a nie do prokuratury lub do pracowników innych służb, np. policji. Mało kobiet rozróżnia aborcję od abrazji. Jeszcze mniej ma świadomość, że były w ciąży, lecz już nie są.
– Za to przecież nie zamykają.
– W Polsce pośrednio tak. Zatrzymanie było dla mnie wielkim zaskoczeniem. Zresztą akurat w dniu zatrzymania, 29 marca 2007 roku, w Warszawie podpisałem dokumenty na wyjazd do Hiszpanii. Miałem tam podjąć pracę. Wsiadłem do mojego matiza, przyjechałem do Rybnika. Przyjąłem może ze dwie pacjentki, kiedy do gabinetu wparowało czterech policjantów. Wyprowadzono mnie skutego kajdankami, abym przypadkiem nie uciekł gdzieś, nie wiadomo gdzie.
– Dalszy przebieg znamy już z mediów.
– Bzdura. Media skupiły się na tym, co podawały im organy ścigania. Było społeczne zapotrzebowanie na skazanie doktora Kupczaka, dobrego ginekologa i właściciela bardzo dobrej przychodni. Proszę zwrócić uwagę na rok, kiedy to się zaczęło – 2007, czyli czasy kiedy resortem sprawiedliwości rządził minister Zbigniew Ziobro. Zresztą po czasie dowiedziałem się od policjantów, że był nakaz przekazywania właśnie do pana ministra Ziobro postępów w sprawie mojego śledztwa.
– Wsypała pana współpracownica.
– Kiedy siedziałem na korytarzu komendy w kajdankach – jak przestępca, naprzeciwko mnie siedziała kobieta, właśnie ta współpracownica. Pan uwierzy, że ja z trudem ją poznałem? Tak była przemaglowana. Zresztą podobnie traktowano inne kobiety podczas śledztwa. Ja mówię dziś głośno o tym, że były zastraszane. Mówiono im, proszę się teraz trzymać, daj coś na Kupczaka inaczej zaraz ci tu zrobimy badanie USG i wyjdzie, że miałaś aborcję i pójdziesz siedzieć. Pan sobie to wyobraża? Ja z częścią tych kobiet mam kontakt do dziś. Badanie USG? Gdzie? Na komendzie? Po pierwsze taka aborcja nigdy nie wyjdzie w badaniu USG, wreszcie kobietom nic nie groziło ze strony prawnej. Do kobiet docierano na podstawie zabezpieczonej kartoteki osobowej. Tam było ponad 14 tysięcy nazwisk.
– To poważne zarzuty.
– Powtórzę je głośno ile razy będzie trzeba. Zresztą złożyłem doniesienie do Komendy Głównej Policji w sprawie rybnickich policjantów, którzy prowadzili pod nadzorem prokuratury śledztwo w mojej sprawie. Przekazano je do prokuratury w Raciborzu.
– No dobrze, ale potem był sąd. Jeden, drugi. Oba niezawisłe.
– Ja byłem spokojny podczas całego postępowania. Byłem pewien, że poza tymi kartotekami osobowymi zabezpieczono również tzw. dokumentację zabiegową i ona mnie wybroni. To kluczowa dokumentacja. Ja wychodząc w kajdankach z gabinetu nie mogłem jej fizycznie zabezpieczyć. Potem okazało się, że w bardzo tajemniczych okolicznościach przepadła. To było około 500 kart z bardzo szczegółowym rozpoznaniem, datą, rodzajem i końcowym efektem zabiegu przeprowadzonego każdorazowo za wiedzą oraz pisemną zgodą pacjentki. Ja osobiście podejrzewam, że została zniszczona, bo byłaby stuprocentowym dowodem na moją niewinność. Zresztą sąd mnie nawet nie zwolnił z tajemnicy lekarskiej. Nie mogłem się w ten sposób odnosić do każdego z zarzucanych mi zabiegów.
– To na podstawie czego pana skazali?
– Dotknęły mnie zaplanowane działania grupy, która zeznania nielegalnie wymuszała oraz zniszczyła dokumentację zabiegową. Nigdy żadna kobieta nie wniosła jakiegokolwiek oskarżenia przeciw mnie jako lekarzowi o niewłaściwe leczenie lub o cokolwiek innego. Skazano mnie między innymi na podstawie wymuszonych zeznań. Zarzucono mi, że przeprowadziłem blisko setkę aborcji. Moja współpracownica zeznawała np. że rzeczywiście asystowała kiedyś „przy aborcji przy jakiejś chudej kobiecie”. To są jej słowa. Za ten zabieg miała otrzymywać 50 złotych. I to się jedynie zgadza. Rzeczywiście, poza pensją otrzymywała ode mnie 50 złotych za pomoc, bo to była dodatkowa praca, dodatkowa sterylizacja, słowem więcej pracy, uważałem, że należy się za to uczciwa zapłata.
– W takim razie przy czym asystowała?
– W większości były to zabiegi abrazji. Część kobiet niezaznajomiona z nomenklaturą medyczną myliła to przed sądem z aborcją, bo tak potocznie to sobie nazywała. To w rzeczywistości były zabiegi oczyszczające macicę z pozostałości po samoistnym poronieniu lub usunięciu martwych tkanek. Pozostawienie czegoś takiego w ciele kobiety narażałoby je na zakażenie, a nawet śmierć.
– Czy nie jest tak, że to lekarz uznaniowo decyduje, co jeszcze nie jest aborcją a abrazją, czyli usuwaniem martwej tkanki?
– Takich rzeczy nie musiałem u siebie robić, bo te kobiety naprawdę przychodziły w stanach, które wymagały zabiegu abrazji. Niekoniecznie ciąża jest już nieżywa, jeśli nie występuje krwawienie. Istnieje obumarcie ciąży. Mamy do czynienia z obumarciem płodów nawet na salach porodowych w czasie toczącego się porodu. Nagle okazuje się, że na pępowinie jest tzw. węzeł prawdziwy. Wystarczy chwila i dziecko ginie. Ciąża jest stanem dynamicznym. Zdarza się, że o godzinie 13.00 pacjentka jest na wizycie i jest wszystko dobrze, a trzy godziny później coś się komplikuje i już jest po ciąży. Takie przypadki się zdarzają. Sama biegła na sali rozpraw zeznała do protokołu, że blisko 50 procent wczesnych ciąż ulega poronieniu, w sytuacji kiedy kobiety o tym wiedzą lub nie. Ja miałem najnowocześniejszy sprzęt w Rybniku i tysiące pacjentek. Byłem ginekologiem „dla kobiet”. Wszystkie pacjentki wiedziały, że tam jestem, bo mieszkam nad przychodnią. Z gabinetu wychodziłem czasem po północy. Ta setka zabiegów, o które mnie oskarżono, to kropla w morzu.
– Mimo to sądy I i II instancji skazały pana ostatecznie na karę 4,5 roku pozbawienia wolności.
– W moim procesie popełniono rażący błąd proceduralny, polegający na tym, że wbrew moim wnioskom o powołanie biegłego lekarza sądowego, sędzia sam dokonywał ocen kwestii czysto medycznych, a tym samym stał się samozwańczym biegłym sądowym. Chciałem oceny przez biegłego każdego z zarzucanych mi czynów. W uzasadnieniu wyroku sędzia w końcu po roku napisał „na podstawie doświadczenia życiowego sądu” on określa, jako sąd, że ja dokonywałem aborcji. Więc ja się pytam, jakie ty człowieku masz doświadczenie? Po pierwsze nie jesteś kobietą, po drugie nie miałeś nigdy takiej sytuacji, żeby w podobnej kwestii kogokolwiek sądzić. Twoje doświadczenie jest równe zeru i pytasz mnie, specjalistę, bez biegłego, co ja robiłem w mojej pracy jako lekarz. Nie masz o tym zielonego pojęcia, a mówisz, że masz doświadczenie życiowe, które pozwala ci coś takiego ocenić. Kiedy pacjentka przychodzi do lekarza ze swoim problemem, ściąga bieliznę, zachodzi jedna z najintymniejszych relacji jakie można sobie wyobrazić. To sprawa pomiędzy nią i jej lekarzem. Jakim prawem żąda się od niej w ogóle rozmowy, zeznawania na ten temat? Na tak intymne kwestie!
– A lewe zwolnienia, które miał pan wystawiać?
– W jakim sensie lewe? Wystawione na legalnych drukach, przez lekarza anestezjologa posiadającego odpowiednie kwalifikacje. Być może zostałem przez kogoś wprowadzony w błąd, dałem się zwieść symulantowi. Jeśli dany człowiek zgłaszał się do mnie i rzeczywiście jego stan zdrowia wskazywał na to, że należy mu się zwolnienie, takie otrzymywał. Każdy lekarz stawiając diagnozę opiera się w dużej mierze na wywiadzie lekarskim, tj. informacjach uzyskanych od pacjenta. Odczuwanie bólu przez pacjenta jest objawem subiektywnym, niemierzalnym dla lekarza. Oczywistym jest, że pacjent może symulować objawy chorobowe, ale z zasady lekarz musi założyć, że pacjent zgłasza mu prawdziwe objawy.
– Można wiedzieć co pan zrobił po wyjściu z zakładu karnego? Cygaro, szampan?
– Nie palę, przed zatrzymaniem biegałem. Wolność odzyskałem 18 kwietnia 2013 roku. Mogę zdradzić, że pojechałem na plażę do Władysławowa (śmiech), bo tam odbywało się sympozjum ginekologiczne. Wziąłem ze sobą osobę, która też przebywała ze mną w zakładzie karnym. Chciałem również wziąć Piotra Ignacego, jednak kiedy zadzwoniłem do niego po wyjściu, on był już częściowo sparaliżowany. To ten urzędnik z Czerwionki, który też trafił do aresztu. Areszt to straszne miejsce. Wysysa chęć walki, trudno się przed tym obronić. Mnie trzymała przy walce częściowo złość, że niczego nie zrobiłem, a jestem gdzie jestem. Potem pracowałem w Anglii i w Niemczech.
– Kim dziś jest ginekolog i anestezjolog Andrzej Kupczak?
– Z moimi kwalifikacjami nie mam problemu z pracą. Długo chyba nie pobędę w Polsce, bo czuję, że tu będzie jeszcze gorzej. Widzę, że dla ginekologii i położnictwa nie ma w tej chwili tutaj możliwości, postępu, poszerzania wiedzy, między innymi ze względów religijnych. Na to nie ma szans. Nic mnie w tej chwili w Polsce nie trzyma. Muszę panu powiedzieć, że w innych krajach, tam gdzie żyłem i pracowałem jako ginekolog, jest inaczej. W państwach takich jak Anglia, Niemcy, Włochy czy Hiszpania lekarza pyta przy przyjmowaniu do pracy: czy dokonuje pan lub pani zabiegi aborcji na życzenie kobiet? Pracodawca od razu informuje, że dla dokonujących te zabiegi czeka wyższe wynagrodzenie, co jest w świeckich państwach naturalne.
– To wszystko. Żadnej zemsty, odszkodowania?
– Mam poczucie krzywdy, ale przed jakim sądem mam postawić sędziego, przed jakim prokuratorem prokuratora? Staram się o wznowienie mojego procesu z uwagi na nowe okoliczności, ale muszę to zrobić przez adwokata. Kancelaria adwokacka z Warszawy chce za przygotowanie dokumentacji do Sądu Najwyższego 20 tysięcy złotych. Ja na dzień dzisiejszy nie ma takich środków. Chcę również, aby zbadano konstytucyjność przepisów, na podstawie których mnie skazano. O ich niekonstytucyjności mówił między innymi swojego czasu publicznie pan Ryszard Kalisz.
– A odszkodowanie?
– Na to przyjdzie czas. Mam problem z ocenieniem tak wielkiej krzywdy i rozpadu mojej rodziny. Jak mam to wyceniać? Jaką stawką?
Najnowsze komentarze