środa, 20 listopada 2024

imieniny: Anatola, Rafała, Edmunda

RSS

Skromność maratończyka

17.02.2015 00:00 red

POSTAĆ – Historia Tomasza Kaliciaka – urzędnika, który pewnego dnia wyszedł zza biurka, opuścił swój gabinet i zaczął biec. Dla zdrowia i satysfakcji.

Najbardziej wyeksponowanym wyrazem w jego słowniku jest: systematyczność. Spoglądając we własne notatki ocenia, że w ciągu ostatnich kilkunastu lat przebiegł ponad 48 tysięcy kilometrów, co zajęło mu blisko 6,5 tysiąca godzin. Tomasz Kaliciak kryguje się jednak, że jest tylko amatorem, który dwadzieścia maratonów ukończył wyłącznie dla rekreacji, a bieganie traktuje jako sposób na utrzymanie formy fizycznej i miły dodatek do podróży po Polsce i Europie.

Jeszcze dekadę temu sport był ostatnią rzeczą, z którą kojarzyli nam się urzędnicy. W końcu i oni poddali się modzie na bieganie. Pracownicy raciborskiego magistratu nie są wyjątkiem – coraz większa ich liczba, po pracy wkłada wygodne buty a garnitur zamienia na leginsy i termiczny t–shirt.

Debiutant na starcie

Nie lubi, gdy nazywa się go prekursorem biegania w Urzędzie Miasta Racibórz, ale nie da się ukryć, że to właśnie on – Tomasz Kaliciak, sekretarz miasta – jako jeden z pierwszych pracowników raciborskiego magistratu zdecydował się sprawdzić swoją kondycję biegową. W pewnym sensie – choć skromność nie pozwala mu o tym wspomnieć  – stał się inspiracją dla Mirosława Lenka, Marka Kurpisa, Wojciecha Krzyżeka czy Marcina Mogilskiego. On sam wzorował się na nieżyjącym już Antonim Jureczce, maratończyku, byłym pracowniku Miejskiego Zarządu Budynków. – Bardzo chętnie korzystałem z jego porad odnośnie odpowiedniego żywienia, tworzenia planów treningowych, konsultowałem najdrobniejsze detale, ponieważ bardzo wcześnie zrozumiałem, że to właśnie te drobne rzeczy zebrane w całość mogą pomóc mi realizować cele – tłumaczy Kaliciak, dodając, że początkowo wiedzę czerpał również z książek, między innymi z poradników czołowego polskiego biegacza Jerzego Skarżyńskiego. Po latach ocenia jednak, że nawet najlepsze przygotowanie i setki przeczytanych książek nie pomogą człowiekowi tak bardzo jak doświadczenie, które dla biegacza, szczególnie maratończyka, jest skarbem samym w sobie. – Największą umiejętnością sportowca jest, według mnie, mierzenie sił na zamiary, czyli dobieranie sobie takich celów, które przy stanie naszego organizmu jesteśmy gotowi zrealizować. Każdy jest inny i to właśnie te lata regularnego biegania pokazują nam dobitnie na ile nas stać – nie kryje pan Tomasz, oceniając, że o sukcesie decydują między innymi wrodzone predyspozycje.    

Jak sam mówi, biega od 1998 roku, z kolei trenuje – mniej więcej od dziesięciu lat. – Między tymi pojęciami istnieje spora różnica, dostrzegalna głównie przez osoby, które uprawiają jakąś dyscyplinę. Biegać można bez celu, dla siebie, dla rozrywki, w dobrym lub – jeśli przeceni się swoje siły – złym zdrowiu. Trenowanie natomiast to jest sprawą donioślejszą, tutaj trzeba być skrupulatnym, sumiennym, świetnie przygotowanym i przede wszystkim nastawionym na kontrolowanie swoich wyników czy dokumentowanie postępów. Trenuje się pod określone wyzwanie – zdradza swój punkt widzenia Kaliciak, który w 2005 roku stwierdził, że skoro potrafi zmobilizować się do godzinnej przebieżki ulicami Raciborza, być może warto byłoby postawić poprzeczkę nieco wyżej.

– Postanowiłem przebiec maraton w Poznaniu. Wcześniej nie myślałem, że kiedyś znajdę w sobie odwagę zmierzyć się z taką trasą – mówi z uśmiechem. Maratoński dystans pokonał w dobrym jak na debiutanta czasie 3:42:37 godzin. – Byłem do niego solidnie przygotowany – kilka miesięcy podporządkowałem treningom. Jak widać opłaciło się – mówi z satysfakcją, dorzucają, że poznański maraton ujawnił niejako jego możliwości, ale i ograniczenia. – Nigdy nie biegałem po to, aby bić rekordy czy walczyć za wszelką cenę o osiągnięcie określonego wyniku, ale muszę przyznać, że wtedy w Poznaniu pomyślałem, że super było by przebiec kiedyś maraton w mniej niż 3:30 godziny.

Dywan z ubrań

Czekał na to całe siedem lat, ale było warto, bo swój cel zrealizował – zupełnie niespodziewanie – w Paryżu, w jednym z najbardziej prestiżowych biegów maratońskich świata. Magiczną barierę pokonał o sekundy, bo na mecie zameldował się z czasem 3:29:40. Ale nie od dziś mówi się, że szczęście sprzyja lepszym. Z tamtych dni pamięta piękną pogodę i magię miasta, które ocenia jako bardzo urokliwe. – Czuliśmy się nieco zagubieni w tym tłumie, blisko 40 tysięcy biegaczy różnych narodowości, którzy ustawili się na linii startu przy Łuku Triumfalnym. Samo miasto zrobiło na mnie ogromne wrażenie, trasa wiodła najbardziej znanymi ulicami Paryża – wspomina Kaliciak i uzupełnia opowieść ciekawostką: Maratończycy przed biegiem zrzucają z siebie bluzy czy dresy, które później wolontariusze zbierają dla osób gorzej usytuowanych. Proszę sobie wyobrazić ten dywan kilkudziesięciu tysięcy ubrań.

Dla pana Tomasza nie był to pierwszy kontakt z biegami za granicą. Nie kryje, że sport dał mu szansę zwiedzenia świata. – To największa wartość. Z czasem samo bieganie zacząłem traktować jako dodatek do turystyki. Zawsze starałem się zaplanować wyjazd w taki sposób, aby za granicą zostać jakiś tydzień, po to by zobaczyć i zwiedzić jak najwięcej – przyznaje.

Maratońskie wojaże rozpoczął w 2010 roku od Pragi. – Blisko, wygodny przejazd – jechaliśmy Pendolino z Bohumina, piękne miasto, pod kątem sportowym również nie było na co narzekać – opisuje krótko Kaliciak. Bardziej wylewny jest, gdy poruszamy temat Rzymu. – Oceniając pod względem pięknych widoków i wspaniałej atmosfery to najlepszy bieg w jakim brałem udział. Zaczyna się oczywiście pod Koloseum, co ważne, od odśpiewania włoskiego hymnu – już samo to wywarło na mnie wrażenie, bo nigdy wcześniej z czymś takim się nie spotkałem. Piękny włoski hymn wykonało może kilkanaście tysięcy osób. To dodało nam wszystkim sił.

Z Budapesztu pamięta morderczą walkę z samym z sobą w 30-stopniowym upale. – Trasa wiodła wzdłuż Dunaju, więc nie mieliśmy się za bardzo gdzie ukryć przed prażącym słońcem – wspomina. Podobne warunki atmosferyczne zastał w Jaworznie. Był sierpień, na termometrach blisko 40 (!) stopni Celsjusza, a do pokonania piętnaście kilometrów. Wspominając te przypadki Kaliciak zauważa, jak istotna dla biegaczy jest pogoda. – Zawsze w takiej chwili przypomina mi się majowy bieg w Raciborzu, kiedy prószył śnieg albo maraton w Gdańsku, gdzie człowiek przy ponad 25 stopniach Celsjusza przez kilka godzin był praktycznie wystawiony na ekspozycję. W Krakowie z kolei jeszcze przed startem byliśmy przemoknięci do suchej nitki, a słońce pokazało się dopiero na półmetku.

Interesujące wspomnienia przywiózł z Madrytu i Barcelony. – Wizytówką hiszpańskich miast jest śliczna architektura – budynki, place, fontanny. Z tych miejsc uczyniono największe turystyczne atrakcje, co chciano pokazać nam także w czasie biegu – opowiada maratończyk, który pobyt na Półwyspie Iberyjskim uatrakcyjnił obejrzeniem z trybun meczów FC Barcelony i Realu Madryt. W Hiszpanii pozytywnie zaskoczyła go życzliwość ludzi. – Widać, że oni cieszą się z tego, że w ich mieście odbywa się maraton. Żyją tym, sprawia im to radość, a biegaczy traktują z ogromnym szacunkiem.

Powrót do korzeni

Korona Maratonów Polskich – choć wielu ją posiada, jednak nie każdy jest w stanie w ciągu dwóch lat ukończyć pięć największych polskich maratonów. Dla Kaliciak bieg w Poznaniu w 2005 roku był jedynie rozgrzewką na drodze po ambitniejsze cele. Kraków, Warszawa, Dębno, Wrocław i Poznań –po przebiegnięciu pięciu maratonów w jego rękach znalazł się dyplom i odznaka „Korona Maratonów Polskich”, wzorowana na „Koronie Himalajów” czy „Koronie Gór Polskich. – To symboliczne, ale bardzo miłe uhonorowanie. Jednak muszę przyznać, że same maratony z tego względu nie różniły się od innych. Takie odznaki to tylko dodatek do aktywności fizycznej – powtarza skromnie Kaliciak, dorzucając, że obiecał sobie kiedyś, że rocznie będzie zaliczać dwa maratony, co, jak widzimy, przez ostatnie kilka lat w stu procentach mu się udawało.

Biegowa kultura nigdzie nie wykształciła się bardziej niż w Grecji. Wpływ na to ma zapewne historia i mentalność „południowców”. W Atenach maratończyków traktuje się jak mitologicznych bogów, a sam bieg jest symbolem, którego znaczenia nie sposób umniejszyć. Właśnie przebiegnięciem legendarnej trasy Tomasz Kaliciak chciał zwieńczyć swoją piękną biegową przygodę, choć nie ukrywa, że może jeszcze kiedyś zdecyduję się pobiec maraton. – Bieg ma świetną otoczkę: 12 tysięcy biegaczy przewieziono autobusami do Maratonu, na miejscu mieliśmy możliwość rozgrzania się na pięknym stadionie, wszędzie czuło się historię – opowiada mężczyzna. – Trasa jest wymagająca, biegliśmy główną drogą małymi miejscowościami, pod koniec zmęczenie dało się we znaki, tym bardziej, że na sporym odcinku biegnie się cały czas pod górę. Zwieńczeniem maratonu jest wbiegnięcie na historyczny Stadion Panateński – mówi z entuzjazmem Kaliciak, dla którego był to dwudziesty maraton. – Chciałem zakończyć swoją przygodę startem w Atenach, ale nadal kusi mnie Londyn. Może wybiorę się jeszcze do Lizbony lub Nowego Jorku – wymienia mój rozmówca, a ja mam wrażenie, że faktycznie nie powiedział jeszcze ostatniego słowa. – Nadal mam w sobie tę samą pasję co dawniej. Teraz tylko krócej biegam, mniej trenuję, ale co najważniejsze: od lat robię to z takim samym zaangażowaniem i radością, jak wtedy, gdy wybiegałem na trasę po raz pierwszy.

Wojciech Kowalczyk

  • Numer: 7 (1188)
  • Data wydania: 17.02.15
Czytaj e-gazetę