Piątek, 3 maja 2024

imieniny: Marii, Aleksandra, Stanisława

RSS

Raciborzanie Dwudziestolecia

23.12.2014 00:00 red

55 wspomnień o raciborzanach, którzy odeszli, ale nie zostali zapomnieni...

Hipolit Baranowski

– Szef był cholerykiem i nic go tak łatwo nie wytrącało z równowagi jak palenie papierosów. Zarówno przez pacjentów jak i personel szpitala – opowiada pielęgniarka Jolanta Mucha. – Kiedy się zdenerwował, biegał po korytarzach a schody pokonywał po trzy stopnie. Szybko wybuchał, ale i bardzo szybko o wszystkim zapominał – dodaje. Pewnego razu na oddział trafiły trepy z przydziału. – Te chodaki były o kilka rozmiarów za duże. Doktor się wkurzył, złapał siekierę i odrąbał końcówki. Wszystkie szpitalne trepy były zakończone na półokrągło a wojnowickie były proste – wspomina pielęgniarka Maria Kaszta.

Adam Krawczyk

Niezwykły był ślub, którego pan Krawczyk udzielał przy szpitalnym łóżku, gdzie pan młody po poważnym wypadku leżał poowijany bandażami z nogą na wyciągu. Zdarzyło się też, że panna młoda na sali ślubów zaczęła rodzić i karetka musiała odwieźć ją do szpitala. Szczególnie często wspominaną anegdotką, która rozśmieszała wszystkich, była ta: Przyszły mąż z przejęciem wyrecytował: „Uroczyście oświadczam, że wstępuję w Związek Radziecki”. Panny młode też miały wpadki. Jedna z nich podczas składania przysięgi małżeńskiej powiedziała: „Przyrzekam, że cię nie dopuszczę aż do śmierci”.

ks. Alojzy Jurczyk

Pewnej sierpniowej niedzieli, razem z żoną staliśmy tradycyjnie za ostatnią ławką, akurat na mszy, na której miała być zbiórka na budowę domu katechetycznego. Był to czas wakacji, więc w parafii pozostał tylko jeden, odprawiający właśnie mszę świętą, wikary i proboszcz Jurczyk, któremu przypadła w udziale kolekta specjalna. Wyszedł więc w stosownym czasie z czterema koszyczkami w rękach, „wpuścił” je w ławki, a sam zajął pozycję za ostatnią, akurat obok mnie i czekał na ich „nadejście”. Gdy miał już je w rękach, przypomniał sobie, że do obejścia pozostał jeszcze chór. W tym zapewne momencie uświadomił sobie, że chodzenie z czterema koszyczkami może być zbyt trudne i niewiele myśląc szepnął mi do ucha: – Panie Markowiak, niech pan weźmie jeden koszyk i pozbiera na chórze, bo mi z tymi czterema będzie trudno.

Ryszard Dyjakon

Podobnie ciężkie życie mieli uczniowie, którzy zgodnie z panującą wtedy modą nosili długowłose fryzury, co się źle, z wychowawczego punktu widzenia, kojarzyło. Profesor Dyjakon, w ramach działającej pod jego opieką spółdzielni uczniowskiej „Ostoja”, uruchomił usługi fryzjerskie, przymuszając długowłosych uczniów do regulaminowego wyglądu. Zważywszy na charakterystyczny dla okresu dojrzewania młodzieży bunt i przekorę, rodziło to konfliktowe sytuacje. Trudno było jednak wygrać z niezłomną postawą pana Dyjakona. 

Antoni Kucznierz

Pewnego razu, kiedy nagrywali z zespołem Czesława Gawlika audycję dla TV Katowice, zabrakło do składu fletu. W ferworze walki Gawlik spytał nagle Kucznierza, czy poza klawiszami, saksofonem i klarnetem gra także flecie. Nie gram – padła odpowiedź zgodna z prawdą. Na co Gawlik odpowiedział: „No to będziesz grać”. I za cztery dni pan Antoni zadebiutował w roli profesjonalnego flecisty, który zagrał na nagraniu tak jak trzeba! 

Maria Mrzygłód

– Wracałem z pracy i zobaczyłem odjeżdżającą spod naszego domu straż pożarną i policję – relacjonuje zajście zięć Piotr Sienkiewicz. – Okazało się, że mama zatrzasnęła sobie wewnątrz klucze i nie mogła się dostać do mieszkania. Wezwała więc na pomoc strażaków a ci policję, bo bez niej nie mogli przeprowadzić akcji na prywatnej posesji. Kiedy drabina strażacka sięgała już okna pokoju, okazało się, że w środku znajduje się nasz rottweiler. Nie był wprawdzie groźny, ale żaden ze strażaków nie chciał z jego powodu wejść do środka. Osiemdziesięcioletnia wówczas mama wdrapała się na tę drabinę i uratowała sytuację – dodaje pan Piotr.

Siostra Katarzyna

Wychodziła do swoich pacjentów i wprost nakazywała: „Różaniec do ręki i rzykać! Świat potrzebuje modlitwy, trzeba wykorzystać czas”. Ugniatała swymi mocnymi rękami ciała jak gospodyni ciasto. Czasem ktoś jęknął, potem zachrzęściło, coś zaskoczyło i następowało uczucie ulgi. Byli lekarze, którzy nie akceptowali jej pracy. Nie mogli jednak zaprzeczyć, że miała odpowiednie, fachowe wykształcenie oraz że ludzie ciągnęli do niej z coraz dalszych stron. Widocznie była skuteczna. Jej adres przekazywano sobie nawzajem.

Józef Klimanek

– Cały zespół anestezjologów, oprócz jednego dyżurującego, przyjechał kiedyś do niego na imieniny – opowiada doktor Grzegorz Frydtych. – Wzięliśmy ze sobą skrzynkę piwa, a on nas zaprosił do swojej piwniczki i częstował wyszukanymi trunkami i cygarami. Mieliśmy mało doświadczenia i tak się znieczuliliśmy, że następnego dnia zjawiło się na oddziale tylko trzech lekarzy – podsumowuje doktor.

Fragmenty pochodzą z książki „Raciborzanie Dwudziestolecia”

  • Numer: 51/52 (1180/1181)
  • Data wydania: 23.12.14
Czytaj e-gazetę