Słodka wigilia z goryczą tęsknoty
Dom Gadaczików jest pełen pamiątek przywiezionych z Armenii. Są wśród nich książki, rodzinne zdjęcia, malowane płynnym metalem obrazy pana Gurgena i spore archiwum filmowe z czasów gdy był reżyserem i operatorem. To tylko niewielka część tego, co udało im się zabrać z Erewania.
Dla Raciborza zostawili przyjaciół, znajomych i swoje dawne życie, ale decyzji o powrocie do kraju swoich przodków nie żałują. – Jest w tym mieście coś, co trudno wyrazić słowami, jakiś specyficzny klimat, który sprawia, że za każdym razem gdy do niego wracam czuję, że to jest właśnie mój dom, moje miejsce na ziemi – podsumowuje pani Irina.
3,5 tysiąca kilometrów do Polski
Mała kamienica na Czekoladowej przypomina Gadaczikom miejsce, w którym mieszkali w Erewaniu. Podobne podwórko i układ mieszkania sprawiły, że decyzję o jego kupnie podjęli od razu. Stąd mają też niedaleko do wnuczki, która z rodzicami mieszka przy ul. Królewskiej. Zresztą Racibórz, w porównaniu ze stolicą Armenii, wydaje się naprawdę niewielki. – Brakuje mi oczywiście teatrów i opery, ale tutejsze życie kulturalne nie jest wcale takie gorzkie, jakby się mogło wydawać. Nigdy nie lubiłam wielkich miast, a Racibórz po prostu uwielbiam – mówi pani Irina, a jej mąż przynosi zdjęcia, od których zaczyna się polska historia rodziny.
Na ślubnej fotografii w czarnym surducie pręży się dojrzały mężczyzna w towarzystwie młodej dziewczyny. On – to 36-letni Antoni Kamiński, ona – jego 16-letnia czeska żona Maria. Ich córka, a mama pani Iriny, dostaje po ojcu imię Antonina. Obok portret Józefa Gadaczika, dziadka pana Gurgena, który w 1905 roku zostaje zesłany do Armenii. Losy lekarza, a jednocześnie ofiary stalinowskich represji opisuje gazeta Związku Polaków w Armenii, do której należą Irina i Gurgen Gadaczikowie. Obaj dziadkowie pragną wrócić do swej ojczyzny. Nie udaje się to ani im, ani ich dzieciom. Dopiero wnuki realizują marzenie swoich przodków.
Jako pierwszy przyjeżdża do Polski najstarszy syn Gadaczików Areg, który dziś, razem z żoną Barbarą i rocznym synkiem Aleksandrem, mieszka w Raciborzu. – 14 lat temu trafił do Kietrza, gdzie do dziś pracuje, poznał tu dziewczynę, ożenił się i dwa lata temu przeprowadził się do Raciborza – tłumaczy pani Irina, która dołączyła do niego w marcu 2012 roku. Razem z nią przyjechał młodszy syn Aszok z żoną Arcwik i córką Irenką. Po pół roku do rodziny dołączył pan Gurgen. – Gdybyśmy mieli wizę repatriacyjną, dostalibyśmy mieszkanie i pracę. Nie mogliśmy jednak czekać, bo to mogło trwać latami, a zależało nam na tym, żeby Irenka rozpoczęła naukę w polskiej szkole póki jest jeszcze mała – wyjaśnia pan Gurgen. Jego wnuczka chodzi dziś do drugiej klasy szkoły podstawowej i z językiem polskim radzi sobie najlepiej z całej rodziny. – Uczę tatę, bo on ciągle mówi po armeńsku i muszę poprawiać dziadka, bo jemu też słabo idzie – mówi Irenka, która jest oczkiem w głowie pana Gurgena. Dumny dziadek pokazuje oprawione prace swojej wnuczki, które stoją w pokoju obok jego obrazów. Wkrótce sama przekonuję się o jej talencie. Irenka wręcza mi piękną laurkę z domkiem, w którym każde otwierane okno odkrywa jakąś postać. – To jest pani dom, a w nim pani rodzina – wyjaśnia, a na moje pytanie gdzie jest jej dom, odpowiada bez wahania – w Raciborzu.
Najpiękniejsze miejsce na ziemi
Pan Gurgen pokazuje nam swój spory dorobek filmowy, który zajmuje wszystkie półki w pawlaczach obszernego przedpokoju. Na ponad dwóch tysiącach dysków zarejestrowane są premiery spektakli, które odbywały się w erewańskich teatrach, dokumenty z festiwali, na których nagrody zdobywali armeńscy artyści i wiele autorskich projektów, dotyczących życia kulturalnego stolicy. – Do dziś zgłaszają się do męża artyści z całego świata z prośbą o przesłanie jakichś materiałów. Trzeba bowiem pamiętać o tym, że w Armenii żyje ponad 3 miliony Ormian, ale ponad 7 mln zamieszkuje inne kraje – tłumaczy pani Irina. Były dyrektor Filmowego Centrum Teatr ma też pokaźne archiwum zdjęciowe. Na fotografiach oglądamy Gurgena Gadaczika ze znanymi postaciami świata kultury i polityki: kompozytorem Krzysztofem Pendereckim, dyrygentem Ohanem Durianem, Jolantą i Aleksandrem Kwaśniewskimi, a także prezydentami Armenii i Polski. Zastanawiam się głośno czy nie żałuje tego światowego życia, które zostawił w Armenii, ale Pan Gurgen mówi ze śmiechem, że nie ma czasu na zastanawianie się nad przeszłością. Wciąż maluje i organizuje swoje wystawy. Jego obrazy można było zobaczyć w Towarzystwie Miłośników Ziemi Raciborskiej, a obecnie w Raciborskim Centrum Informacji i na Zamku Piastowskim. Dziś głowę artysty zajmuje kolejny pomysł, którym jest organizacja w naszym mieście festiwalu filmowego „Najpiękniejsze miejsca w Polsce”. Dla żony pana Gurgena takim miejscem od trzech lat jest Racibórz, w którym oprócz domu, znalazła też pracę. Z wykształcenia jest lingwistką, a w małej raciborskiej firmie pracuje jako tłumacz języka angielskiego i rosyjskiego. – Ludzie wszędzie są tacy sami. Z wszystkimi można się dogadać – mówi ze śmiechem i przyznaje, że największym szokiem kulturowym, jaki przeżyła w Polsce, był dla niej język, którym posługują się młodzi ludzie na ulicy. – Co drugie słowo to wulgaryzm. Wy już pewnie tego nie słyszycie, bo się przyzwyczailiście, ale nas to bardzo razi – tłumaczy pani Irina, która świetnie mówi po polsku.
Jej synowa, jako jedyna z całej rodziny, nie ma polskich korzeni, a naszego języka nauczyła się będąc na stażu w raciborskiej bibliotece. – Skończyłam bibliotekoznawstwo na uniwersytecie, ale nie przypuszczałam, że w Polsce znajdę pracę w swoim zawodzie. Jestem bardzo zadowolona. Pracowałam w stolicy naszego kraju, ale muszę przyznać, że takiej oferty dla dzieci jak w raciborskiej bibliotece nie mieliśmy. Tutaj bardzo dużo robi się dla najmłodszych czytelników – mówi Arcwik Gadaczik, która ze względu na charakter pracy poznaje też od podstaw polską literaturę . W Armenii zostawiła rodziców, siostrę i przyjaciół. – Bardzo za nimi tęsknię. Chodzę po ulicach Raciborza i żałuję, że nie mam tu żadnych znajomych. Nawet dzień dobry nie mam komu powiedzieć – mówi ze smutkiem w głosie. Irenka nie pozwala się mamie długo smucić. – Porozmawiamy z dziadkami na skypie – mówi na pocieszenie i mocno ją obejmuje.
Podwójne świętowanie
Gadaczikowie należą do Apostolskiego Kościoła Ormiańskiego, który zgodnie ze starożytną tradycją Boże Narodzenie obchodzi 6 stycznia, w Święto Trzech Króli. – Armenia to bardzo stary kraj, który jako pierwszy przyjął chrześcijaństwo. W moim domu rodzinnym mama kultywowała jednak polskie tradycje i Wigilię mieliśmy 24 grudnia. Teraz obchodzimy podwójne święta: polskie w grudniu a ormiańskie w styczniu – tłumaczy pani Irina. Najbardziej na przeprowadzce do Polski zyskała jednak Irenka, która dostaje prezenty cztery razy. – W Armenii nie obchodziliśmy św. Mikołaja 6 grudnia tylko 31, więc teraz mam podwójne mikołajki i podwójne święta – śmieje się dziewczynka, której oprócz prezentów, szczególnie do gustu przypadły polskie kolędy. – Zwyczaju śpiewania kolęd i łamania się opłatkiem też wcześniej nie znaliśmy, ale bardzo nam się spodobał – mówi pani Irina, a Irenka zaczyna śpiewać „Gdy śliczna panna”... i wszyscy zaczynamy myśleć o świętach. A że święta kojarzą się nieodłącznie z wigilijną wieczerzą, rozmowa schodzi do kuchni. Ta u Gadaczików była zawsze polsko-ormiańska, bo wiele polskich potraw do rodzinnego menu wprowadzała mama pani Iriny. Na świątecznym stole gościło więc ciasto z jabłkami, a obok niego rodzaj baklawy z dużą ilością orzechów włoskich i migdałów. – W Armenii nie podajemy podczas wigilii i świąt zup, tylko dania główne. Przede wszystkim pilaf, czyli ryż zapiekany z rodzynkami, suszonymi morelami i śliwkami oraz dolmę, czyli gołąbki z farszem mięsnym i ryżem zawijane w liście winogron. Mamy też ryby, ale dużo mniej niż w Polsce, bo Armenia ma bardzo mało rzek i nie ma dostępu do morza – tłumaczy pani Arcwik, a jej teściowa pokazuje mi na zdjęciu ormiański świąteczny specjał, którego w Polsce nie można zrobić. – Na długie nici nawleka się połówki włoskich orzechów, które następnie zanurza się w gęstym soku przygotowanym z winogron, cynamonu i goździków, a potem suszy na słońcu. Czynność powtarza się kilka razy, aż na orzechach pojawi się rodzaj galaretki – tłumaczy pani Irina. Innym oryginalnym daniem serwowanym na Boże Narodzenie są brzoskwinie nadziewane farszem z mielonych orzechów włoskich z cukrem, cynamonem i goździkami, suszone na słońcu. O tych ormiańskich smakołykach przy polskim wigilijnym stole trzeba jednak zapomnieć. Pojawiły się jednak inne, które obu paniom przypadły do gustu. – Wcześniej znałam tylko barszcz ukraiński, więc bardzo się zdziwiłam, gdy zobaczyłam taką czystą zupę, ale teraz mi bardzo smakuje, tak samo jak uszka i pierogi – mówi pani Arcwik, której najbardziej brakuje ormiańskiego chleba zwanego lawaszem. To tradycyjne pieczywo wypiekane jest w piecu zakopanym w ziemi, w którym pali się drewnem. – Jest zdrowy, niskokaloryczny i kojarzy mi się z rodzinnym domem – tłumaczy pani Arcwik.
Wigilię, podobnie jak w roku ubiegłym, rodzina Gadaczików spędzi w domu najstarszego syna. Będzie choinka, opłatek i życzenia. A wśród nich te najważniejsze: by zawsze była praca i by choć raz w roku można było się spotkać z najbliższymi, którzy zostali w Armenii.
Tekst Katarzyna Gruchot
Zdjęcia Paweł Okulowski
Najnowsze komentarze