środa, 20 listopada 2024

imieniny: Anatola, Rafała, Edmunda

RSS

Na ratunek pogotowiu

09.12.2014 00:00 red

czyli fakty i mity o ratownictwie medycznym

Żaden serial nie jest w stanie oddać specyfiki tej pracy. Życie na ciągłej adrenalinie, radzenie sobie ze śmiercią, z którą ma się do czynienia na co dzień i wreszcie walka ze stereotypami. Tu trzeba mieć nerwy ze stali i żelazną psychikę, jednocześnie wciąż pozostając czułym na ludzkie cierpienie.

Halo, pogotowie Racibórz?

Choć pogotowie ratunkowe już dawno zostało zastąpione ratownictwem medycznym, wielu mieszkańców naszego powiatu wybiera magiczne trzy dziewiątki w nadziei, że do domu przyjedzie karetka z lekarzem, który chorego zbada i przepisze mu stosowne leki. I nie ma się co dziwić, bo przez cały okres PRL-u, oprócz karetek wypadkowych i reanimacyjnych (tzw. erek, składających się z lekarza, kierowcy, sanitariusza i pielęgniarki) jeździły karetki z zespołem lekarskim na wizyty do domów. Trzeba jednak pamiętać o tym, że w tamtych czasach samochód był luksusem, na który niewielu było stać, a otrzymanie pomocy lekarskiej na wsi graniczyło nieraz z cudem. Stąd wzięły się karetki z lekarzami, którzy jeździli do typowych zachorowań lub osób chorych przewlekle.

Dziś po dawnej strukturze pogotowia została tylko nazwa. Do pacjentów jeżdżą zespoły specjalistyczne (S), składające się z lekarza, ratownika medycznego, który jest zarazem kierowcą i pielęgniarki ratunkowej lub drugiego ratownika medycznego. Na terenie powiatu mamy dwa takie zespoły: w Raciborzu (S2) oraz Krzyżanowicach (S1). Oprócz nich są jeszcze zespoły podstawowe (P), w których jeździ dwóch ratowników medycznych lub ratownik i pielęgniarka ratunkowa, ale już bez lekarza. Jeden z nich jest w Raciborzu (P1), drugi stacjonuje z Kuźni Raciborskiej (P2). – My nie leczymy i nie wystawiamy recept, tylko jeździmy do stanów bezpośredniego zagrożenia życia. Proszę pamiętać o tym, że cały powiat raciborski, który ma ponad sto tysięcy mieszkańców, zabezpieczają cztery zespoły ratownictwa medycznego – podkreśla kierownik raciborskiego pogotowia Piotr Sokołowski. Jeżeli więc zachorujemy, powinniśmy się zgłosić do lekarza rodzinnego, a jeśli już nie przyjmuje, skorzystać z placówki pełniącej nocną i świąteczną opiekę medyczną.

Pacjenci wybierając numer 999 lub 112 dodzwaniają się nie do dyspozytora pogotowia w Raciborzu, tylko do Centrum Powiadamiania Ratunkowego w Jastrzębiu-Zdroju, które obejmie swym działaniem mieszkańców m.in. powiatów raciborskiego, wodzisławskiego i rybnickiego. Tam zapada decyzja o tym która karetka znajduje się najbliżej wzywającego pomocy, gdyż dyspozytor widzi ich położenie za pomocą systemu wspomagania dowodzenia. To on powiadamia zespół wysyłając mu odpowiedni status wyjazdu (K1 - do 1 minuty, na sygnale, K2 do 2 minut i K3 do 3 minut). Zarzut, że ratownicy medyczni włączają sobie sygnał, żeby nie stać np. w korkach jest więc bezzasadny. To dyspozytor a nie zespół ratownictwa medycznego przyjmuje nasze zgłoszenie, to on decyduje o tym który zespół ratowniczy pojedzie na miejsce zgłoszenia i to on, jeżeli wymaga tego sytuacja, powiadamia szpitalny oddział ratunkowy lub szpital wyspecjalizowany, który może w danym przypadku pomóc poszkodowanym.

Na sygnale prosto do Leśnej Góry

Piotr Sokołowski pracuje w Raciborzu od ośmiu lat i wie, że wszystkie osoby, które trafiają tu do pracy, oprócz kwalifikacji, muszą mieć odpowiednie predyspozycje. – Potrzebujemy ludzi o silnej psychice, odpornych na stres i pasjonatów, bo tę pracę trzeba kochać – podsumowuje. W ratownictwie medycznym wiele się zmieniło. Kiedyś trafiali do pogotowia lekarze, którzy chcieli odbębnić dyżur, albo potrzebowali staż do specjalizacji i sanitariusze, którzy uciekali przed wojskiem. Dziś nie ma tu przypadkowych ludzi. Wszyscy związani są z ratownictwem medycznym. Młodzi ratownicy nigdy nie trafiają od razu do zespołów bojowych. Najpierw przez trzy miesiące pracują na izbie przyjęć, potem jeżdżą w karetkach transportowych, a na koniec poznają specyfikę pracy, jako dodatkowi członkowie zespołów. – Mam świetnie wyszkolonych ludzi, którzy startują w mistrzostwach Śląska i Polski ratowników medycznych nie po to, by zdobywać kolejne dyplomy, ale po to by mogli się sprawdzić. Mieszkańcy powiatu raciborskiego mogą czuć się bezpieczni – mówi szef pogotowia i narzeka na seriale, które wypaczają spojrzenie na ich pracę.

Najgorzej ocenia paradokument Telewizji Polskiej „Na sygnale”. – Cały świat ratowniczy pisał w tej sprawie protesty, bo to co prezentują na ekranie nie tylko mija się z rzeczywistością, ale dodatkowo jest niezgodne z przepisami, którym podlegamy. Ratownik medyczny nie wspina się po balkonach, ani nie spuszcza do kanału, a do karetki nie zabiera ulubionego psa pacjenta – tłumaczy Piotr Sokołowski. Dzięki takim filmom oczekiwania wobec ratowników rosną. Rodzina pewnego pacjenta zażądała by go zawieźć na oddział neurologiczny szpitala w Rybniku, a gdy się okazało, że ratownicy medyczni nie mogą decydować o tym gdzie chory trafi, nie chciał wypuścić karetki z posesji. Często się zdarza, że najbliżsi chcą towarzyszyć ratownikom w drodze do szpitala, a kiedy dowiadują się, że nie ma takiej możliwości, zarzucają im, że nie mają w sobie takiej empatii i zrozumienia, jak lekarze z Leśnej Góry. – Proszę nas zrozumieć, my naprawdę przeżywamy te wszystkie ludzkie dramaty, ale jesteśmy wyszkoleni do ratowania życia. Nie możemy sobie pozwolić na to by usiąść przy łóżku chorego, potrzymać go za rękę, napić się z nim kawy i spokojnie porozmawiać. W naszej pracy liczy się każda sekunda – wyjaśnia doktor Sokołowski.

Ludzie boją się kar

Około 80% wezwań nie jest związanych z ratownictwem medycznym, ponieważ ludzie do tej pory nie wiedzą kiedy należy wzywać pomoc. – Jeździmy do różnych przypadków. Zdarzyło się kiedyś wezwanie do nieprzytomnego. Dyspozytorka udzielała przez telefon wskazówek jak go reanimować a my pędziliśmy na sygnale. Na miejscu okazało się że chodzi o psa – mówi Piotr Sokołowski i opowiada o przypadku, który się zdarzył kilka dni temu: Mieszkająca w Niemczech córka, po rozmowie telefonicznej z ojcem, wezwała do niego pogotowie, które jechało na sygnale do umierającego, tymczasem starszy pan od kilku tygodni miał zawroty głowy gdy wstawał z łóżka, z czym powinien się udać do lekarza rodzinnego. Złotego środka jednak nie ma, trudno więc wyliczyć które przypadki kwalifikują się do akcji ratunkowej, a które nie.  – Dlatego nawet jeśli przyjeżdżamy do nieuzasadnionego wezwania, nie mamy prawa wystawić komuś za to rachunku. Zdarzają się natomiast sytuacje ekstremalne, gdy ktoś dzwoni po pogotowie celowo, dla wygłupu, albo wzywa nas pod wpływem alkoholu, bo właśnie ma ochotę, by ktoś go przebadał. W takich przypadkach powiadamiamy policję, ta sprawę bada i kieruje wniosek do prokuratury, która ściga takich dowcipnisiów. Proszę uspokoić społeczeństwo. Nikt, kto się źle czuje i zadzwoni na pogotowie, mimo że nie wystąpiło u niego zagrożenie życia, nie zapłaci za to żadnej kary – uspokaja doktor Sokołowski.

W sądzie kończą się za to inne sprawy. – Zostałem kiedyś uderzony z całej siły w twarz przez pacjenta przywiezionego na izbę przyjęć. Był sądzony za napad na ratownika medycznego, który podczas pełnienia obowiązków służbowych jest traktowany jak funkcjonariusz publiczny, a za to grozi kara do 10 lat więzienia – wyjaśnia szef raciborskiego pogotowia. Jego pracownicy często spotykają się z agresją, a przecież tak jak policjanci, czy strażnicy miejscy są w służbie publicznej. Wiele złego zrobiła afera łowców skór z Łodzi. Zdarzało się, że karetki obrzucano kamieniami, a ratowników pytano: to co, może pawulon podacie? – Dla mnie to było nie do wyobrażenia, że tacy ludzie mogli pracować na pogotowiu. Do nas trafiają pasjonaci. My kochamy to co robimy i jako jedyni przedstawiciele służby publicznej nie mamy z tego powodu żadnych dodatkowych uprawnień. Nie przysługuje nam nawet pomoc psychologa. Z problemami musimy sobie radzić sami – mówi doktor Sokołowski.

– Ludzie powinni jednak zrozumieć, że wzywając z błahego powodu karetkę blokuje się zespół, który w tym czasie nie może ratować naprawdę potrzebujących pomocy, np. ofiar wypadku samochodowego, które walczą o życie i czekają na karetkę, którą dyspozytor musi wysyłać z innego miasta. Szansa ratunku maleje wtedy prawie do zera – pamiętajmy o tym wybierając numer 999 – podsumowuje Piotr Sokołowski.

Tekst Katarzyna Gruchot

zdjęcia Paweł Okulowski

  • Numer: 49 (1178)
  • Data wydania: 09.12.14
Czytaj e-gazetę