Zakończenie Roku abpa Józefa Gawliny
„Najsilniejszą wieżą Imię Pańskie” – brzmi hasło biskupie ks. Gawliny.
Ostatni akord Roku Gawliny odbył się w dzień jego urodzin 18 listopada. Najpierw było krótkie spotkanie z parafianami i modlitwa w Strzybniku, miejscu urodzenia, potem odbyło się nabożeństwo w kościele rudnickim, a następnie uroczysta akademia na zamku raciborskim.
Głównymi organizatorami Roku Gawliny byli dyrektor szkoły w Rudniku Mariusz Kaleta i ks. proboszcz Piotr Spallek. Oni także prowadzili to ostatnie spotkanie. Prelekcję wygłosił ks. prof. Jerzy Myszor, natomiast interesującą prezentację filmową o arcybiskupie przygotował Wojciech Wojnicz z Wrocławia. Akademia była zgrabnie przeplatana wstawkami muzycznymi uczniów szkoły muzycznej.
Zaszczytnym gościem był ks. abp – senior z Katowic Damian Zimoń. „Co łączy mnie z arcybiskupem Józefem Gawliną? – powiedział m.in. – Kończyliśmy obydwaj to samo gimnazjum w Rybniku. On zdawał tam maturę w w 1914 r., ja w 1952 r. Do tej samej szkoły chodził również kard. Hlond, tak, że ta szkoła wydała aż trzech arcybiskupów”. Przypomnijmy, że ks. Gawlina, urodzony w Strzybniku koło Rudnika chodził najpierw do Królewskiego Gimnazjum w Raciborzu, został jednak z niego wydalony za propolskie poglądy i zdał maturę w Rybniku.
Obecni byli też poseł Henryk Sedlaczek, starosta Adam Hajduk, prezydent miasta Mirosław Lenk, inicjator budowy pomnika Gawliny dr Zbigniew Ciszek i inne osobistości. Na końcu wręczono staroście duży portret abpa Gawliny. Obiecał umieścić go w zamku. Mniejsze repliki portretu rozdawano organizatorom Roku Gawliny.
Arcybiskup Ślązak
Z prelekcji ks. prof. Jerzego Myszora, jak i z innych źródeł, można się było dowiedzieć wiele nowych szczegółów z życia Arcybiskupa. Józef Gawlina nigdy nie zapomniał skąd pochodzi. Wyświęcony na kapłana we Wrocławiu w 1921 r., przeszedł wkrótce na polską stronę Śląska, do nowo utworzonej diecezji katowickiej. W r. 1931 został proboszczem św. Barbary w Chorzowie, największej parafii w diecezji. Okazał się bardzo zaradnym organizatorem w różnych dziedzinach, miał łatwy kontakt z ludźmi, naginał się zwłaszcza do potrzebujących i cierpiących. Prymas Polski August Hlond, także śląskiego pochodzenia, zwrócił na jego osobę uwagę i, gdy zaszła potrzeba ustanowienia biskupa polowego dla świeżo utworzonej armii polskiej, proponował Stolicy Apostolskiej ks. Gawlinę. Rzym akceptował kandydaturę. Inaczej Warszawa. Marszałek Piłsudski w rozmowie w cztery oczy miał Gawlinie powiedzieć: „Chciałem księdza zobaczyć. Nie jest ksiądz moim kandydatem, ale przyjąłem księdza nominację, bo nie mogę prowadzić wojny z Ojcem Świętym”.
Innym przypadkiem, kiedy naraził się centralnym władzom przedwojennej Polski, był udział w pogrzebie Wojciecha Korfantego.
Kapłan w mundurze
Nieraz słyszy się zarzut stawiany Kościołowi: Po co są kapelani wojskowi? By błogosławić broń, która zabija? Albo, aby wmówić żołnierzom, że Bóg jest z nimi, gdy strzelają do ludzi? Zauważmy jednak, że w armiach, w których nie było kapelanów, znikły wszystkie moralne hamulce. Tak było w wojsku hitlerowskim, tak było w sowieckiej Armii Czerwonej. Tam nie było żadnej litości, ani dla rannych, ani dla jeńców, ani dla cywilnej ludności. Inne np. było zachowanie polskich żołnierzy w Armii Ludowej pod rozkazami oficerów radzieckich, a inne w Armii gen. Andersa. Dowiedziałem się zresztą, że abp Gawlina był przyjacielem gen. Andersa i ten pod wpływem biskupa przeszedł z protestantyzmu na katolicyzm.
Akcja humanitarna
Ogromnie dużo dobrego zrobił abp Gawlina dla Polaków będących w Związku Radzieckim. Mimo, że mu to bardzo odradzano i sam gen. Sikorski był przeciwny, poleciał w 1942 r. na Syberię do Polaków. Był pierwszym biskupem katolickim, którego władze sowieckie puściły na swój teren. Zgodził się, by występować jako osoba wojskowa, a nie jako duchowna. Zobaczył ogromną nędzę w jakiej żyli polscy wygnańcy. Myślał nawet, by pozostać tam między nimi jako zwyczajny duszpasterz. Na to jednak władze absolutnie nie wyraziły zgody. Ostatecznie został wydalony ze Związku Radzieckiego. Wyjechało jednak wtedy z Rosji ok. sto tysięcy Polaków, często chorych i zupełnie wycieńczonych. Biskup umiał także zorganizować transport dla kilku tysięcy dzieci do Indii i dalej na Zachód, by ich wyrwać z tego nieludzkiego kraju.
Bez nienawiści
Ze zgrabnej i interesującej broszurki o. Henryka Kałuży o ks. Gawlinie pt. „Będziesz musiał się tułać” wyciągnąłem wzruszające wspomnienia abpa Gawliny z frontu włoskiego.
Po walkach pod maryjnym miastem Loreto we Włoszech, w polskim lazarecie leżał ranny niemiecki lotnik. Skarżył się przed biskupem, że jest gorzej traktowany niż Polacy. Na pytanie, dlaczego rzucał bomby na bazylikę NMP w Loreto, odpowiedział, że wykonał tylko rozkazy. „Befehl ist Befehl”. Wtedy jeden z rannych żołnierzy ze Śląska skoczył na niego: „Ja ci dam befehl, pieronie! Nawet moją ranną nogę ci daruję, ale żeś kościół Matki Boskiej zbombardował, tego ci nie daruję! Tyś befehl wykonał, czy nie wiesz, kanalio, że nie wolno wszystkich rozkazów wykonywać? Od czego ty jesteś człowiekiem?” Biskup wkroczył, żeby nie doszło do rękoczynów.
Podczas walk o Monte Casino przyniesiono dwóch rannych żołnierzy. Jeden był w polskim mundurze, drugi w niemieckim. Polski żołnierz, lekko ranny, opiekował się troskliwie ciężko poszkodowanym Niemcem. Mimo wszystko Niemiec po pół godzinie umarł; Polak zaś okropnie płakał. Gdy Gawlina zapytał go o powód tak wielkiego żalu, wyznał: „To był mój brat”. Obydwaj byli Ślązakami, a losy wojenne rzuciły ich na przeciwległe fronty.
Podsumowanie
Ciesząc się z wydarzeń o charakterze religijno-kulturalno-oświatowych, Komitet Organizacyjny obchodów „Roku Gawliny” bardzo dziękuje wszystkim, którzy pracą i uczestnictwem wspierali te obchody. Wszystkich zaś niech natchnie do spojrzenia w przyszłość i działania w myśl arcybiskupa, który powiedział: „Nie o to chodzi jak życie sobie ułożyć, lecz dlaczego żyć warto...”
Najnowsze komentarze