Jestem od wykonywania zadań, a radni od wyznaczania celów
O tym jak nieprzewidywalne są zasady w demokracji mogli przekonać się włodarze kilku gmin Raciborszczyzny. Jedną z nich są Krzanowice, gdzie mieszkańcy wybrali nowego burmistrza. Z rzeczywistością, jaką niesie zarządzanie lokalną społecznością, zmierzy się w nowej kadencji dotychczasowy radny, krzanowiczanin Andrzej Strzedulla.
– Zmiana na stanowisku burmistrza z pewnością dla wielu mieszkańców przybrała zaskakujący obrót. Czy spodziewał się pan, że wyborcy poprą właśnie pana?
– Jak zakładaliśmy nasz komitet wyborczy, to nawet nie przypuszczałem, że będę kandydować na burmistrza. Rozmowy z mieszkańcami utwierdziły nas w przekonaniu, że oczekują alternatywnych kandydatów w wyborach. Znaleźliśmy więc 15 fajnych osób, które zdecydowały się kandydować do rady, a później podjęliśmy decyzję, że to ja będę ubiegał się o mandat burmistrza. Im bliżej wyborów, tym bardziej byliśmy pewni, że mamy duże poparcie, a tym samym realne szanse na wygraną. W rezultacie udało mi się zdobyć mandat zaufania i teraz czeka nas dużo ciężkiej pracy, ale myślę, że wspólnie damy radę.
– Zmiana ta jest jednak zaskakująca, zwłaszcza po wielu latach pełnienia funkcji burmistrza przez pana poprzednika.
– Z zewnątrz to zaskoczenie było może większe niż wewnątrz gminy, bo przecież dotychczasowy burmistrz pełnił swą funkcję cztery kadencje. Widać jednak, że dużo ludzi było niezadowolonych z tego układu władzy, a może po prostu wyeksploatował się wizerunek człowieka.
– Z pewnością wiele wrażeń dostarczyła panu wyborcza niedziela. Jak pan spędził ten dzień?
– Emocje rzeczywiście były bardzo duże. Od samego rana dzwonili ludzie. Już wtedy czuło się, że frekwencja jest większa niż w poprzednich wyborach. W sumie głosowało o ponad 300 osób więcej, to bardzo dużo na tak małą gminę. Ludzie zmobilizowali się, za co trzeba im serdecznie podziękować. Wieczór wyborczy spędziłem z rodziną, z żoną. Późnym wieczorem po 23.00 zaczęły do nas dochodzić informacje z mniejszych komisji, o częściowych wynikach wyborczych.
– Kiedy dowiedział się pan o swoim wyborczym zwycięstwie?
– Prawie pewny byłem około 3.30 w nocy.
– Czy funkcja radnego miała wpływ na pana decyzję, aby kandydować na burmistrza?
– Ostatnią kadencję byłem w radzie. Przez te cztery lata dużo się nauczyłem. Wiem, jak działa samorząd i jestem przekonany, że będzie to pomocne w sprostaniu nowemu wyzwaniu.
– Czym zamierza się pan zająć w pierwszej kolejności?
– Chciałbym spotkać się z pracownikami i zaprosić ich do współpracy. Wiem, że są to ludzie kompetentni i pomogą mi w wielu sprawach. Pojawiły się plotki, jakoby zamierzam kogoś zwolnić. To nieprawda, chciałbym ludzi uspokoić. Na początku potrzebna jest na pewno szczera rozmowa z pracownikami, a później zobaczymy, jak potoczą się dalej sprawy.
– Pierwszych decyzji będą oczekiwać od pana również mieszkańcy.
– Chcemy przedstawić mieszkańcom bilans otwarcia, a więc faktyczną sytuację gminy, a dopiero później będziemy mówić o konkretach i wspólnie podejmować decyzje. Każdy burmistrz chciałby dużo zrobić, ale wszystko zależy od możliwości finansowych. Zamierzamy dwa razy w roku w każdej miejscowości robić zebrania, co zresztą było już wcześniej praktykowane. Chcemy jednak zaproponować ludziom możliwość współdecydowania o tym, co będziemy robić w ich miejscowościach. Na przykład przedstawimy konkretne propozycje i skonfrontujemy z oczekiwaniami, bo sami mieszkańcy są najlepiej zorientowani, co im potrzeba.
– Czy zdecydował pan, kto będzie pana zastępcą w sprawowanym urzędzie?
– Mam pewne przemyślenia, ale chciałbym aby osoby zainteresowane dowiedziały się pierwsze, a nie z mediów. Stanowisko wiceburmistrza na pewno zostanie, bo na początku będzie na nas spoczywało bardzo dużo obowiązków i trzeba do nich sensownie podejść.
– A na czym chciałby pan szczególnie się skupić?
– Mocnym atutem naszej gminy jest rolnictwo. Mamy bardzo dużo dobrze rozwiniętych gospodarstw i trzeba je nieustannie wspomagać w tym rozwoju. Kuleje natomiast przedsiębiorczość, czego powodem jest z pewnością wiejski charakter tych terenów. Chcielibyśmy młodym ludziom, którzy zamierzają w gminie pozostać i prowadzić jakiś biznes, pomóc na przykład w otrzymaniu dofinansowania. To są jednak sprawy na przyszłość.
Duże wyzwanie stanowi też infrastruktura gminy: kanalizacja, remonty przedszkoli i innych obiektów oświatowych. Najpierw jednak trzeba się dokładnie zorientować, jakie są nasze możliwości i wtedy będziemy mogli coś więcej ludziom powiedzieć.
– Jest pan rodowitym mieszkańcem gminy?
– Tak. W Krzanowicach mieszkam od 34 lat, czyli od urodzenia. Stąd też pochodzi moja żona Żaneta. Można powiedzieć, że pokoleniowo związani jesteśmy z naszą miejscowością, ponieważ moja matka też pochodzi z Krzanowic.
– Problemy lokalnej społeczności są więc panu dobrze znane nie tylko z pozycji radnego ostatniej kadencji?
– Myślę, że rozeznanie mam bardzo dobre. Co ważne, udało się nam wprowadzić dziewięciu radnych z naszego komitetu, co bardzo ułatwi rządzenie. To osoby kompetentne, wszechstronnie wykształcone i na pewno z ich strony będę miał dużą pomoc. Choć zapewne będą mi wyznaczać sporo zadań do realizacji.
– Czy nie boi się pan z ich strony nacisków osłabiających bezstronność, którą w rządzeniu powinien kierować się burmistrz?
– Nie. Osoby, które współtworzyły nasz komitet, a dostały się do rady, dziś same mówią, że nasze role się podzieliły. Ja będę od wykonywania zadań, a oni od wyznaczania celów w gminie. Taki podział jest czytelny i jak najbardziej wskazany. Sprawia, że pomysłów jest więcej, a różne punkty widzenia są wtedy bardziej inspirujące.
– Czy czuje się pan przygotowany do nowej roli...
– Od zawsze interesowałem się polityką oraz sprawami samorządowymi, jeszcze na długo przed samymi wyborami. Ważne są dla mnie, również jako mieszkańca, problemy naszej małej wspólnoty. Moją większą aktywność jeszcze w minionej kadencji rozbudziła osoba wówczas kandydująca na burmistrza naszej gminy, która zaproponowała mi udział w wyborach. Wtedy zgodziłem się, wciągnęło mnie to i postanowiłem realizować się w sferze samorządowej. Dziś jestem przekonany, że w demokratycznej rzeczywistości, im więcej ludzi będzie kandydować w wyborach, ubiegając się o mandat radnego czy burmistrza, tym lepsze będą rezultaty w rządzeniu.
– A zawodowo?
– Jestem inżynierem, skończyłem Politechnikę Opolską na wydziale inżynieria środowiska. To dziś bardzo aktualna specjalność. W tym kierunku powinniśmy pójść. Każda gmina musi znaleźć dla siebie jakiś sposób, określić się i wyróżnić. Myślę że dużą pomocą może nam służyć nasza krzanowiczanka, pani Gabriela Lenartowicz, która jest prezesem Wojewódzkiego Funduszu Ochrony Środowiska. Jestem przekonany, że uda się nam podjąć współpracę.
– Z pewnością nowa funkcja i nowe obowiązki zaburzą dotychczasowy porządek pana życia, szczególnie że dotychczas prowadził pan własną firmę?
– Obecnie jestem w trakcie jej likwidacji. Wykonywałem instalacje elektryczne. Zakład elektryczny prowadziłem od czterech lat, miał charakter pokoleniowy, bo przede mną zarządzał nim ojciec. Wcześniej, zaraz po studiach – jak większość młodych ludzi z naszych terenów – pracowałem jakiś czas w Niemczech. Mam też za sobą pewne urzędnicze doświadczenia nabyte podczas pracy w wydziale ochrony środowiska Urzędu Miasta w Raciborzu. Potem jeszcze zatrudniony byłem w firmie produkującej biopaliwa, na stanowisku kierowniczym. Moja żona jest księgową, pracuje w biurze rachunkowym.
– Znajdował pan czas na swoje pasje?
Interesuję się sportem, dużo jeżdżę na rowerze. Latem lubię sobie popływać i pobiegać, a więc aktywnie spędzić wolny czas. Bardzo lubię podróżować, szczególnie bliskie mi są góry.
– W czym tkwi sukces pana zwycięstwa?
– Nie promowaliśmy się oddzielnie. Spotkania odbywały się w każdej miejscowości, do których jeździliśmy wszyscy, a więc w 15 kandydujących w wyborach osób. Prezentowaliśmy się jako zespół, co było dobrym pomysłem, bo przekonało do nas ludzi. Co ważne, nasi kandydaci to osoby wszechstronnie wykształcone, które dzięki swej wiedzy mogą mieszkańcom wiele zaoferować.
Najnowsze komentarze