środa, 20 listopada 2024

imieniny: Anatola, Rafała, Edmunda

RSS

Złote lata ulicy Długiej

28.10.2014 00:00 red

prezentują Katarzyna Gruchot, Bolesław Stachow

Rzemieślnik – kryształy z Raciborza i gdańskie bursztyny

Do dziś w domach wielu raciborzan w kraju i za granicą znajduje się wiele przedmiotów, pochodzących z tego niezwykłego sklepu. Porcelanowe filiżanki, cynowe puchary i mosiężne świeczniki przypominają nam o czasach, które polskich rzemieślników rozsławiały na cały świat. 

Kiedy planowano jakie placówki znajdą się przy deptaku na Długiej, Spółdzielnia Rzemieślnicza w Raciborzu miała już swoje dwa sklepy: okazały przy placu Wolności i niewielki przy ul. Odrzańskiej. Zarząd spółdzielni, której prezesem był wtedy Emil Pawłowski zdecydował jednak, że kolejny, najbardziej ekskluzywny salon powstanie przy Długiej.

Prace nad urządzaniem wnętrz rozpoczęły się na dwa miesiące przed oficjalnym otwarciem sklepu. Nadzorowała je Halina Poniakowska, która była kierowniczką Rzemieślnika przy placu Wolności a miała kierować nową placówką. – Miałam już dziesięć lat stażu. Na moim poprzednim stanowisku zastąpiła mnie Jadwiga Gołębiowska a ja, pracując jeszcze w starym sklepie, codziennie chodziłam na Długą, żeby kontrolować prace – tłumaczy pani Halina.

Rozmach, z jakim przygotowywano salon na wszystkich robił ogromne wrażenie. Nie oszczędzano wtedy na powierzchniach i zadbano o każdy detal wystroju. – Pamiętam piękne dębowe drzwi i okna – wspomina kierowniczka. – Kilka lat wcześniej nasz sklep przy placu Wolności został uznany przez klientów za „Ulubieńca raciborzan”, ale nasza nowa placówka zachwycała nawet gości z zagranicy – dodaje. Ewenementem był stojący naprzeciw wejścia kominek. – Był długi na 3,5 metra, wyłożony jasnobrązowymi kaflami z wytłoczonymi kwiatami. Niestety, nie było tam przewodu kominowego, do którego mógłbym go podłączyć więc zrobiłem atrapę. W środku paleniska świeciły się lampki – opowiada zdun Ditmar Sobota, który stawiał kominek. Po obu stronach wejścia zamontowano szklane ścianki, na których metodą piaskowania naniesiono ludowe motywy z regionu Raciborszczyzny. Podłogę wyłożono modną w tych czasach terakotą a lady obito z boków miękką tapicerką ze skaju. Dla klientów przygotowano ławy ze stolikiem, przy których mogli odpocząć i spokojnie zastanowić się nad swoim wyborem. – Wystrój sklepu i jego asortyment był tak bogaty, że ludzie przychodzili nieraz tylko popatrzeć, jak do galerii – opowiada pani Halina.

W pierwszym składzie pracowników Rzemieślnika, oprócz Haliny Poniakowskiej, znalazła się jej córka Wioletta Poniakowska i Barbara Panic. Po wyjeździe pani Wioletty na stałe do Niemiec, zastąpiła ją Teresa Krufczyk. Ttrafiła tam w 1981 roku. Wcześniej pracowała w „Strzesze”, PSS-ie (m.in. w „Tęczowej”, „Gastronomii”, „Hotelowej”) a potem w Domgosie. – Przyjmował mnie do pracy prezes Emil Pawłowski. Przepracowałam tam siedem lat – wspomina. Sklep zaopatrywał się u rzemieślników z całej Polski. – To były czasy, kiedy nie można było niczego wartościowego kupić. Nasz sklep był pod tym względem ekskluzywny. Mieliśmy kryształy, ceramikę, lampy z ręcznie wykonywanymi abażurami, obrazy, rzeźby i dużo wyrobów z wikliny. Pocelanowe komplety do kawy raciborzanie kupowali często na prezenty ślubne. Był też ogromny magazyn, bo w tamtych latach dbano o to by żadnych artykułów nie zabrakło – mówi pani Krufczyk. Panie jeździły na Targi Poznańskie oraz giełdy w Krakowie i Katowicach, podczas których podpisywały umowy z wystawiającymi się tam rzemieślnikami. – Srebro zamawiałam w Poznaniu, biżuterię bursztynową w Gdańsku i Gdyni, a metaloplastykę w Gliwicach – wspomina Halina Poniakowska. – Współpracowaliśmy też z artystami z Raciborszczyzny. Z Rud braliśmy ręcznie wypalane, gliniane wazony, Jerzy Klimża dostarczał nam kryształy, pan Kuczera z Brzezia płaskorzeźby i rzeźby w drewnie – dodaje.

Prawdziwym hitem były ozdobne cynowe puchary i mosiężne popielnice oraz wazony, które cieszyły się popularnością wśród przyjeżdżających do Raciborza Niemców. – Można sobie było skompletować całe zestawy takich ozdób od żyrandoli po świeczniki i kinkiety – dodaje pani Teresa. – Miałam takiego drewnianego Pana Jezusa w koronie cierniowej, którego kupiłam w naszym sklepie, niestety, długo w moim domu nie powisiał. Znajomi z Niemiec tak bardzo mnie męczyli, żeby go sprzedać, że w końcu się poddałam – mówi pani Krufczyk.

Halina Poniakowska twierdzi, że nie bez powodu na jednej z kamienic przy ul. Długiej w latach 80. widniało hasło: „Racibórz – miasto z tradycją dobrych zakupów”. – Przyjeżdżali do nas klienci nawet z Katowic, bo nasze towary były oryginalne i niepowtarzalne. Sprzedawałyśmy ręcznie haftowane serwetki, koronkowe wstawki do bluzek wykonane na szydełkach, ręcznie tkane kilimy a nawet akcesoria myśliwskie – mówi kierowniczka. Ponieważ były to czasy, kiedy wielu raciborzan emigrowało do Niemiec, żegnano ich prezentami pochodzącymi właśnie z Rzemieślnika. Mosiężne lampy, przypominające te z okresu Księstwa Warszawskiego czy inkrustowane talerze są do dziś ozdobą wielu domów. – Sama mam taki miedziany talerz z herbem Raciborza w swoim domu w Deggendorfie – mówi Halina Poniakowska, która od 1986 roku mieszka na stałe w Niemczech. – Została mi też inna pamiątka z tego okresu: haftowana biała bluzka z szerokimi rękawami, którą każda pracownica Rzemieślnika dostawała jako strój do pracy. W chłodne dni wkładałyśmy na nie bonżurki z kożuszka w stylu zakopiańskim – dodaje.

Wszyscy moi rozmówcy zgodnie podkreślają, że firmy, które otwierały swoje placówki przy ul. Długiej pod koniec 1979 roku, kierowały tam swoich najlepszych pracowników. – Nie miałam nigdy żadnych szkoleń z zakresu obsługi klientów czy poznawania nowego asortymentu. Liczyło się tylko moje doświadczenie. Na szczęście miałam wspaniałe sąsiedztwo, Mirka Borysowicz i Bożenka Zasadni z Desy dużo mi pomagały. Jak się obcuje z osobami o wysokiej kulturze, to daje to więcej niż niejedno szkolenie – podsumowuje pani Halina. – Wie pani, to były naprawdę piękne czasy. Za taki powrót, choć na kilka dni, do tamtych lat oddałabym wszystko – podsumowuje wzruszona Halina Poniakowska.

DESA –  Dzieła Sztuki i Antyki

Posiadanie DESY było dla każdego miasta ogromnie prestiżowe. Nic więc dziwnego, że włodarze Raciborza zabiegali w Katowicach o to by w naszym mieście taki salon powstał. – Władzom bardzo zależało na tym by w Raciborzu była DESA. Wydział kultury starał się o to w katowickiej delegaturze DESY. Jej przedstawiciele zaakceptowali lokal przy ul. Długiej 31, gdzie wcześniej znajdował się sklep meblowy – tłumaczy Mirosława Borysowicz, która kierowała salonem raciborskim 23 lata.

Trzecia w województwie

We wrześniu 1976 roku na 200 m kw. powierzchni rozpoczęły się prace adaptacyjne. Jednocześnie ruszyła akcja informacyjna w prasie, zachęcająca mieszkańców do przynoszenia w komis przedmiotów, które mogłyby zasilić nową placówkę. W meble i część dzieł sztuki wyposażyła swój nowy salon Delegatura w Katowicach. Uroczyste otwarcie raciborskiej DESY odbyło się 2 marca 1977 roku. Oprócz wiceprezydenta Raciborza Józefa Marciniaka, sekretarza KM PZPR Adama Hrebeniaka i kierownika wydziału kultury Franciszka Borysowicza gościli na nim przedstawiciele  DESY: dyrektor naczelna Danuta Witkowska, dyrektor delegatury w Katowicach Krystyna Zastrzeżyńska-Tepper i kierownik salonu DESY w Opolu Irena Słota. Uroczystość odnotowała też prasa: Dziennik Zachodni, Trybuna Robotnicza i Nowiny, które tak pisały o nowym salonie: „(...) wbrew opiniom urabianym przez handlarzy „starociami” DESA oferuje przyzwoite ceny. Sprzedający ma ponadto i tę satysfakcję, że jego zabytek wzbogaci ZBIORY NARODOWE, a nie będzie przedmiotem pokątnego handlu”. Pierwszymi pracownikami raciborskiego salonu DESY, oprócz kierownik Mirosławy Borysowicz, były: Bożena Zasadni (Hudak), Irena Samojedna i Renata Fichna (Slany). Później dołączyły: Teresa Robenek i Ewa Węgrzyn (Rostkowska).

Raciborska Desa była 42. placówką w kraju a trzecią (po Katowicach i Częstochowie) w województwie katowickim. – To był bardzo szczególny salon, takie szczęśliwe połączenie handlu ze sztuką. Władze Raciborza uznały, że jesteśmy przede wszystkim placówką kultury i pierwszym ich krokiem było obniżenie nam czynszu o połowę. To była bardzo duża pomoc – wspomina Mirosława Borysowicz.

Kawa z filiżanek Rosenthala

Salon w Raciborzu prowadził wycenę, komis, skup i sprzedaż przedmiotów użytkowych, biżuterii i dzieł sztuki powstałych przed 1945 rokiem oraz broni białej i palnej wyprodukowanej przed 1845 rokiem. Każdy dostarczony przedmiot był na miejscu szczegółowo opisywany. – Moim zadaniem była wstępna ocena wartości danego przedmiotu. Jeśli nie posiadał on cech zabytkowych czy też walorów artystycznych – nie trafiał do komisji wyceny – wyjaśnia szefowa placówki. Komisja zbierała się co dwa tygodnie a jej członkami byli: kierownik DESY Mirosława Borysowicz, dyrektor Muzeum w Raciborzu Jerzy Baron i historyk sztuki z Katowic Irena Rudnicka. – Określając wartość przedmiotów musieliśmy na bieżąco śledzić notowania cenowe na rynku sztuki. Posiłkowaliśmy się też czasopismami branżowymi, które zawierały takie informacje – wspomina pani Mirosława. Przedmioty, co do których komisja nie miała stuprocentowej pewności trafiały do dalszej ekspertyzy. Wycenione przez DESĘ przedmioty otrzymywały jednocześnie gwarancję autentyczności. Jeżeli do sprzedaży trafiłby falsyfikat, to za pomyłkę ponosilibyśmy odpowiedzialność materialną – wyjaśnia Mirosława Borysowicz.

Jeżeli klientowi zaproponowana przez komisję cena nie odpowiadała,  płacił za wycenę 3% wartości przedmiotu i mógł go zabrać z powrotem. W przypadku, gdy decydował się na sprzedaż, przedmiot zostawał w DESIE. – Jeśli to była rzecz szczególnie wartościowa, to prawo pierwokupu miały muzea, których pełny rejestr posiadaliśmy. Oferta przedmiotu wraz z jego opisem i zdjęciem trafiała do muzeum zgodnie z profilem w jakim się specjalizowało. Dopiero po upływie miesiąca od otrzymanej oferty i braku zainteresowania przez daną placówkę- obiekt był „zwalniany”do publicznej sprzedaży. Taka forma działalności gwarantowała zarówno ochronę najcenniejszych obiektów jak i wzbogacanie muzealnych kolekcji – wyjaśnia kierowniczka DESY. Dzięki raciborskiej placówce wzbogaciło się np. tutejsze muzeum, do którego trafiły prawdziwe rarytasy: cynowy talerz z XVIII wieku i moździerz z brązu pochodzący z 1744 roku. Biblioteka w Opolu uzupełniła swoje zbiory porcelany o serwis kawowy Rosenthala, a Muzeum w Będzinie dostało od raciborskiej DESY kanapę w stylu Ludwika XIV. W 1983 roku z raciborskiego salonu do Muzeum w Będzinie powędrowała fajansowa waza dekoracyjna wykonana w 1880 roku we Florencji i kusza myśliwska z XIX wieku. Wśród najciekawszych sprzedanych przez salon przedmiotów znalazł się XIX-wieczny naszyjnik z  platyny zdobiony diamentami, za który DESA otrzymała w 1987 roku 300 tys. złotych. – Z wieloma przynoszonymi tu przedmiotami niejednokrotnie wiązały się rodzinne historie, a dostarczany obiekt był pretekstem do opowieści o jego barwnych dziejach. Sprzyjała temu serdeczna atmosfera i czas, jaki poświęcało się siedzącemu po przeciwnej stronie biurka klientowi – opowiada szefowa raciborskiej DESY.

Drzwi otwarte na oścież

W galerii sztuki współczesnej DESA prowadziła też działalność wystawienniczą. Prezentowano tu i sprzedawano prace współczesnych twórców: malarstwo, grafikę, rzeźbę, szkło artystyczne, ceramikę, metaloplastykę i biżuterię. Swoje wystawy mieli w DESIE m.in. Zofia Górska-Zawisłowa (rysunek) i Marian Zawisła (malarstwo), a także absolwenci Filii Uniwersytetu Śląskiego w Cieszynie. Ciekawostką była poplenerowa wystawa rzeźby w listopadzie 1978 roku. W letnim plenerze rzeźbiarskim w Raciborzu wzięli udział artyści z całego województwa, a wynikiem ich pracy były rzeźby, które miały ożywić nasze miasto. Zwiedzający mogli zobaczyć makiety, a jednocześnie zdjęcia miejsc, w których rzeźby miały stanąć. „Zasłuchana” Szymona Wypycha do dziś stoi przed Państwową Szkołą Muzyczną, a jego „Ptasie Zaloty” przez wiele lat, aż do czasu zniszczenia ich przez wandali, zdobiły dzisiejszy Park im. Roth.

Z latami DESA wrosła w pejzaż kulturowy miasta. Tu wchodziło się z ulicy przy okazji spacerów i zakupów na deptaku jakim wtedy była ulica Długa, by zaspokoić potrzebę obcowania ze sztuką. Zachętą dla potencjalnych nabywców były różnorodne formy sprzedaży nie tylko gotówkowej, ale także ratalnej, czy też w formie kredytów dla młodych małżeństw. Liczącymi się klientami były zakłady pracy, szczególnie kopalnie, które w nabyte tu współczesne obrazy wyposażały swoje biura i ośrodki wczasowe. Wiele zakupionych  przez władze miasta prac wyjeżdżało wraz z odwiedzającymi Racibórz delegacjami promując zarówno miasto, jak i twórców dzieł. Nabywane w salonie DESY obiekty były unikatowe, niepowtarzalne, nie było tu masowości. Przedmioty zabytkowe (pochodzące sprzed 9 maja 1945 roku) nie mogły opuścić granic naszego kraju, a wręczany nabywcy dowód zakupu zaopatrzony był w stosowną wielojęzyczną informację. W praktyce oznaczało to ochronę dóbr kultury. Natomiast zakupione tu prace współczesne mogły otrzymać zezwolenia na wywóz za granicę. Jak wielu obcokrajowców z tego korzystało świadczy fakt, że np. tylko w roku 1988 salon w Raciborzu wystawił osiemset takich zezwoleń.

Początek końca

W 1991 roku decyzją ministra kultury i sztuki DESĘ podzielono na: warszawską (centrala) i krakowską (pozostałe oddziały). DESA krakowska, w wyniku prywatyzacji, od 1997 roku zaczęła działać jako DESA Krajowa spółka z o.o. Podlegający pod nią salon raciborski w ramach jej domu aukcyjnego mógł zacząć wystawiać swoje dzieła sztuki na aukcjach. Na pierwszą z nich, w październiku 1996 roku trafił portret dziewczynki z końca XIX wieku, sprzedany za 1,5 tys. złotych. Takich dzieł sztuki w drugiej połowie lat 90. było jednak coraz mniej. Tylko 10 procent oferowanych w raciborskiej DESIE przedmiotów pochodziło sprzed 9 maja 1945 roku. Dominowało współczesne malarstwo i grafika, które nie zawsze znajdowały odbiorców. Do tego doszły problemy finansowe. – Podniesiono nam czynsz a DESIE daleko było do sprzedaży na poziomie sąsiadującego z nami monopolowego. Dobiła nas jeszcze powódź, bo ludzie potrzebowali pieniędzy na remont domów i mieszkań, a nie na dzieła sztuki – relacjonuje Mirosława Borysowicz. Po remoncie część DESY podnajęto firmie Romar, która prowadziła tam sklep z elektroniką. Potem zastąpił go sklep dziecięcy Jolanty i Piotra Raczków. Kiedy w roku 2000 zapadła decyzja o likwidacji placówki, pan Piotr wcielił się w mecenasa sztuki i przez pewien czas, z pomocą Mirosławy Borysowicz, prowadził w lokalu po byłej DESIE Galerię „R”. Sprzedawano tam obrazy, antyki i współczesne wyroby artystyczne. – Kiedy przestałam pracować w salonie raciborskim, jeździłam do DESY do Opola. Musiałam tam trochę pobyć, poczuć znów ten klimat i poobcować z przedmiotami, które mają duszę. Bardzo mi tego brakowało – opowiada Mirosława Borysowicz.

Dziś po raciborskiej DESIE zostały zdjęcia, zaproszenia, plakaty a nawet wywieszka z godzinami otwarcia. Wszystkie te pamiątki pieczołowicie przez wiele lat zbierała i przechowywała jej kierowniczka. Oprócz wspomnień są one archiwalnym świadectwem świetności placówki, która towarzyszyła raciborzanom przez prawie ćwierć wieku.

  • Numer: 43 (1172)
  • Data wydania: 28.10.14
Czytaj e-gazetę