Crossfit, czyli wycisk na własne życzenie
– Wyczynowi sportowcy zdążyli się już przyzwyczaić do krwi, potu i łez – nieodłącznych elementów każdego treningu. Do zmęczenia i bólu fizycznego również przywykli. Jeszcze kilka lat temu nikt jednak nie wyobrażał sobie sportu, dającego tak bardzo w kość. Poznajcie crossfit – zajęcie dla prawdziwych twardzieli.
Każdy z trzech–czterech treningów w tygodniu składa się z zestawu najrozmaitszych ćwiczeń i prowadzi do wysiłku, który dosłownie zwala z nóg. Trenerzy dbają o to, aby było ciekawie, inspirująco i przede wszystkim zaskakująco, bo panuje pogląd, że crossfit ma nie tylko prowadzić do poruszenia wszystkich mięśni, ale być zabawą i źródłem satysfakcji.
Społeczność
Ćwiczą mniejsi i więksi, także kobiety, choć ich widok na treningach w Polsce należy jeszcze do rzadkości. Za Oceanem crossfitem parają się nawet panie w stanie błogosławionym oraz osoby w podeszłym wieku – w Internecie bez problemu można znaleźć filmiki dziadków po osiemdziesiątce, którzy sprawnością fizyczną biją na głowę większość młodziaków. Bo crossfit wymyka się wszelkim schematom, a przez to że łączy elementy sportów, które –wydawać by się mogło – znajdują się na dwóch różnych biegunach, jest zajęciem dla ludzi o najbardziej skrajnych preferencjach fizycznych. Uprawiając crossfit biega się, pływa, jeździ, skacze… i tak można by wymieniać bez końca. Jednym słowem: człowiek się zmienia – fizycznie, ale przede wszystkim mentalnie. – Bądźmy szczerzy: łatwo nie jest. To sport mocno siłowy, wydolnościowy i wytrzymałościowy. Nieraz dochodzi się do granic swoich możliwości, co kończy się totalnym wykończeniem, czasem tak wielkim, że ćwiczącym zdarza się zwymiotować – mówi z powagą raciborzanin Łukasz Niestrój, który o crossficie dowiedział się od kolegów, z którymi trenował brazylijskie jiu–jitsu. – Bardzo dobrze pamiętam pierwszy trening, a właściwie to co czułem, gdy się skończył. Miałem wrażenie, że przed chwilą przejechała po mnie ciężarówka – każdy mój mięsień był tak mocno zakwaszony, że gdziekolwiek się nie dotknąłem, strasznie bolało – wspomina dziś już z uśmiechem Niestrój i dodaje pół żartem, pół serio, że zawodników crossfitu w pewnym sensie cechuje masochizm.
– To prawda, trening jest wymagający, ale jego trudność jest uzależniona od stopnia umiejętności i zaangażowania danej osoby. Jeśli ktoś jest ambitny, to zagryza zęby i idzie na tzw. całość, a to już wiąże się z katorżniczą pracą – przyznaje Piotr Żurawik, wieloletni zapaśnik, dziś trener. W jego życie crossfit wdarł się niespodziewanie w 2012 roku. – Zobaczyłem reklamę ubrań marki Reebok, w której sportowcy prezentowali ćwiczenia funkcjonalne, wykonywane na wysokim tętnie. To mnie zainspirowało, zacząłem przeglądać strony internetowe w poszukiwaniu podobnych zestawów treningowych, i w końcu trafiłem na crossfit, który dopiero zdobywał uznanie w naszym kraju – wspomina Żurawik i kontynuuje: – Jakiś czas później odbyły się eliminacje do pierwszych zawodów w Polsce. To był turniej, w którym udział wzięli zawodnicy z trzech państw: Polski, Czech i Słowacji. Finał zorganizowano na krakowskim rynku. Już wtedy można było zaobserwować, jak wielką furorę zaczyna robić ta dyscyplina.
Moda nadeszła, jak to w większości przypadków bywa, ze Stanów Zjednoczonych. Crossfit z prędkością światła rozwinął swe macki na inne kraje Ameryki, aż w końcu zawładnął umysłami Europejczyków. Nie ominął także polskiej ziemi, na której od kilku lat ośrodki, w których można spróbować swoich sił w tym sporcie, rosną jak grzyby po deszczu, a surowo urządzone sale do ćwiczeń każdego dnia zapełnia spora grupa zapaleńców. – Z tygodnia na tydzień frekwencja na treningu jest coraz wyższa. Ćwiczący pochodzą z różnych środowisk, co jest bardzo pozytywne. Czasem z mężami przychodzą żony, jednak zazwyczaj nie zostają z nami dłużej – zdradza Żurawik, który zapoczątkował treningi w Raciborzu, a od dwóch lat jest organizatorem raciborskich mistrzostw w crossficie.
Według kolejnego z ćwiczących, Miłosza Staworzyńskiego największą siła tej dyscypliny jest społeczność. – Crossfit tworzą przede wszystkim ludzie. Tutaj jak nigdzie indziej czuje się atmosferę przyjaźni już od pierwszego treningu. Plusem jest to, że każdy każdego motywuje – nie kryje Staworzyński. – Największe oklaski zbiera zawsze osoba, która ukończyła zadanie ostatnia. To wyraz niesamowitej solidarności i klasy samej w sobie – uzupełnia wypowiedź kolegi z „boxu” Łukasz Niestrój.
Do utraty tchu
Słaniający się na nogach ćwiczący to według filozofii crossfitu dobry ćwiczący. Kolejne maksymy crossfiterów dotyczące specyfiki tej dyscypliny, zdają się również trafiać w punkt: „naszym najtrudniejszym przeciwnikiem jesteśmy my sami” oraz „największym wrogiem jest monotonia”. Z tym ostatnim wiąże się pojęcie Workout of the Day, czyli zestawu ćwiczeń, jakie zawodnicy muszą wykonać danego dnia. – Zaczynamy od dwudziestu minut rozgrzewki, po której przez jakiś kwadrans dogrzewamy stawy i rozciągamy mięśnie. Po tym przychodzi czas na wspomniany WoD – za każdym razem trener funduje nam kompletnie inny zestaw ćwiczeń, przez co ostatnią rzeczą jaka doskwiera nam na treningu, jest schematyczność – przyznaje Niestrój. – Chłopaki nigdy nie wiedzą, co danego dnia będą robić. Dowiadują się dopiero na sali. Ta niepewność, czy nawet tajemniczość jest intrygująca, a przez to mobilizująca – twierdzi Żurawik.
A co dokładnie mogą znaleźć w rozpisce przygotowanej przez trenera? Jak się okazuje, niemal każde dostępne ćwiczenie, bowiem w crossficie stawia się na rozwój ogólny. – Nie używamy jakichś specjalistycznych maszyn, tutaj sami stajemy się maszyną – twierdzi Stawoszyński i dodaje: – Potrzebny sprzęt nie jest wymagający, wystarczy kilka rurek do podciągania, sztangi z obciążeniami, piłki lekarskie, skakanki itp. Dużo ćwiczeń wykonujemy przy pomocy ciężaru własnego ciała, jak np. tradycyjne brzuszki czy pompki, przysiady, skoki na pudło, przez kozła – wymienia Miłosz.
Jedno trzeba wyjaśnić, mówią crossfiterzy, nie można utożsamiać treningów crossfit z tymi na siłowni. Według nich to dwa zupełnie odmienne światy, i porównując oba treningi, bez problemu można dostrzec różnicę. – W crossficie nie zwracamy dużej uwagi na dobór stroju, kolor butów, nie chwalimy się przed sobą czy przed lustrem mięśniami, jak to bywa w wielu siłowniach. Tutaj, w surowych wnętrzach, na, często, przygotowanym przez nas samych sprzęcie ciężko harujemy, aby jak najbardziej się rozwinąć – przyznają nasi bohaterowie. – Dlaczego tak bardzo się męczymy? Bo chyba jesteśmy wariatami – śmieję się Łukasz Niestrój. – A tak serio, to próbujemy przekraczać kolejne granice swojej wytrzymałości – mówi. – Wychodzimy pozastrefę komfortu, aby coś w sobie zmieniać – wtrąca Miłosz Staworzyński. – To w pewnym sensie także walka między naszymi ograniczeniami a wiarą, że można więcej, mocniej, szybciej. Czasem ból mięśni po treningu sygnalizuje, żeby odpuścić i odpocząć, a mimo to jesteśmy w stanie zmusić się do wykonania kolejnych powtórzeń. Po czasie dochodzimy do wniosku, że jest niewiele rzeczy, których człowiek by nie wytrzymał – przyznaje Niestrój.
Siła spokoju
Przymiotami crossfiterów są pokora i cierpliwość. – Odradzałbym przygodę z tym sportem osobom o zbyt wybujałym ego, które od pierwszego treningu chcą pokazać jakie są silne, sprawne i ogólnie genialne. Tacy ludzie mogą jedynie zrobić sobie krzywdę – nie owija w bawełnę Miłosz Staworzyński. Kluczowe jest zachowanie bezpieczeństwa, a trenować bezpiecznie to, według niego, trenować z głową. – Można ćwiczyć intensywnie, ale trzeba przy tym myśleć. Należy np. wykonywać jedno powtórzenie z maksymalnym ciężarem przy prawidłowej technice. Niestety dużo ludzi chce jak najszybciej pobić swój rekord, przez co zapomina o poprawności wykonywania ćwiczenia, a to często prowadzi do kontuzji – przestrzega zawodnik brazylijskiego jiu–jitsu. – Przede wszystkim trzeba mieć poukładane w głowie. Przy wykonywaniu zadania nie można być agresywnym, lecz wyciszonym. Trzeba spiąć się w środku, ale nie dać po sobie tego poznać – wyjaśnia Piotr Żurawik, dodając, że w crossficie nie można zdać się na przypadek. – Aby osiągnąć w tym sporcie satysfakcjonujące rezultaty, wszystko musi być zaplanowane: poczynając od odpowiedniego obciążenia i liczby powtórzeń na ustaleniu optymalnej diety (np. Paleo), która według wielu jest połową sukcesu, kończąc – tłumaczą moi rozmówcy. – Najistotniejsze jest jednak „wsłuchanie się” w nasz organizm. To on sam wyznacza nam granice, których nie powinniśmy przekraczać – kończy ku przestrodze Łukasz Niestrój.
Wojciech Kowalczyk
Najnowsze komentarze