Złote lata ulicy Długiej
prezentują Katarzyna Gruchot i Bolesław Stachow
Szanowni Państwo!
Wielu z nas lubi wracać pamięcią do czasów dzieciństwa i młodości, kiedy świat wokół nas wydawał się znacznie lepszy niż dzisiejsza rzeczywistość. Jedno z moich wspomnień dotyczy właśnie ulicy Długiej. To był początek lat 80. i wakacje, które spędzałam u cioci w Raciborzu. Pamiętam, że któregoś dnia znaleźliśmy się w jakimś fantastycznym miejscu, pełnym ekskluzywnych sklepów, lokali, galerii dzieł sztuki, niekończących się schodów i kwiatów, które rosły bujnie w wielkich donicach. Nasza wycieczka skończyła się w kultowej kawiarni „Tęczowa” na pałaszowaniu deserów, a smak kremu sułtańskiego od tej pory kojarzył mi się wyłącznie z Raciborzem. Wtedy nie wiedziałam, że ten magiczny dla mnie deptak powstał w ramach adaptacji parteru budynków mieszkalnych i że nowoczesny ciąg handlowo-usługowy, wykonany tzw. systemem gospodarczym przy pomocy raciborskich zakładów pracy, oddano do użytku w listopadzie 1979 roku. Na szczęście dla mnie pojawił się wtedy na ulicy Długiej, ze swoim nieodłącznym aparatem, znany raciborski fotografik Bolesław Stachow. Odwiedził wszystkie nowo powstałe placówki robiąc pamiątkowe zdjęcia w ich wnętrzach i jako pierwszy pokazał nowoczesne oblicze najbardziej prestiżowej ulicy w mieście.
To właśnie zdjęcia Bolesława Stachowa sprawiły, że wróciłam wspomnieniami do tamtych czasów. Stały się też dla mnie inspiracją do napisania tej publikacji. Dotarcie do wszystkich osób, które uwiecznił na fotografiach okazało się ogromnym wyzwaniem, zwłaszcza, że nie znaliśmy ich imion ani nazwisk. Dzięki życzliwości i zaangażowaniu w projekt wielu raciborzan, udało mi się ustalić kim byli bohaterowie sesji zdjęciowej sprzed lat i wielu z nich odnaleźć. Wszyscy moi rozmówcy określali lata 80. jako okres największego rozkwitu ulicy Długiej. Dzięki ich wspomnieniom mogę Państwa przez najbliższych pięć tygodni zaprosić na wspólny spacer po najsłynniejszym raciborskim deptaku.
Katarzyna Gruchot
Bar Piccolo – włoskie pizze w raciborskim wydaniu
Kiedy w listopadzie 1979 roku raciborskie Społem postawiło na pierwszy bar, w którym serwowano pizze i tosty, nikt nie przypuszczał, że od razu podbiją one serca raciborzan, a niewielki lokal przy ulicy Długiej stanie się popularnym miejscem spotkań tutejszej młodzieży.
Bar był pierwszą placówką gastronomiczną, która po przebudowie ulicy Długiej 3 otwarła swe podwoje po jej nieparzystej stronie. Nazwa Piccolo (z włoskiego mały) mówi sama za siebie. Niewielkich rozmiarów bar miał 122 m kw. Razem z zapleczem kuchennym i serwował tylko dwa dania: pizzę i tosty z jajkiem. Formalnie bar nie był bowiem samodzielną placówką tylko podlegał pod restaurację „Raciborską”, którą do 1981 roku kierowała Wiesława Siatkowska a później Janusz Kopeć.
Nowością, jak na tamte czasy, był piec do pizzy. Składał się z trzech komór a w każdej z nich można było wypiekać po dwie pizze. To i tak nie zaspokajało apetytów przychodzącej tu tłumnie młodzieży z pobliskiego ekonomika. Co takiego było w daniach serwowanych w barze, że cieszyły się ogromną popularnością? W czasach kartek na mięso i wędliny, pizza była serwowana tylko w jednej postaci, czyli z pieczarkami, cebulą i serem a tosty, robione z chleba tostowego wypiekanego w piekarni „Gigant” spółdzielni Społem, podawano z jajkiem i serem. – Kiedy dostałam propozycję pracy w „Piccolo” byłam przerażona bo o pizzach nie wiedziałam niczego i bałam się że sobie nie poradzę – mówi Grażyna Młynarska. – Na szczęście technolog spóldzielni – Barbara Wadowska przygotowała nam przepis na ciasto i wkrótce nasze pizze podbiły cały Racibórz. Za tę pizzę dostałam nawet nagrodę z PSS–u – dodaje. Ponieważ bar był niewielki, a jego kuchnia jeszcze mniejsza, farsz przygotowywano w restauracji „Raciborskiej”. Jeśli brakowało pieczarek robiono wersję spolszczoną, czyli z kiszoną kapustą. Zdarzało się nawet, że w dzień targowy, czyli czwartek, przed godziną 10.00 pod drzwiami ustawiała się już kolejka. – Sprzedawaliśmy nawet 800 pizz dziennie. Pierwsza zmiana przychodziła do pracy na 6.00 rano i zaczynała od wyrabiania ciasta na pizzę. Klientów mieliśmy aż do wieczora bo pracowaliśmy do 18.00 – mówi pracująca tam w latach 80–tych Jadwiga Kopciuch. Bar stał się szybko miejscem codziennych spotkań po szkole uczniów z pobliskich szkół, którzy znajdowali tu namiastkę tego, co serwowało się na Zachodzie. Jaki był przepis na ten sukces? – Drożdże rozrobione w letniej wodzie i mąka – mówi ze śmiechem pani Grażyna i dodaje, że ciasto było przepyszne, dlatego robi je w domu według starej i sprawdzonej receptury do dziś. – Z 10-gramowych porcji ciasta formowało się małe, okrągłe pizze. Przed otwarciem baru musiałyśmy mieć przygotowanych przynajmniej 100 pizz. To była praca na okrągło, ale bardzo miło te lata wspominam – podsumowuje Grażyna Młynarska.
Na zdjęciach zrobionych przez Bolesława Stachowa widać stojącą na ladzie coca–colę, ale to nie ona a osławiony napój firmowy był następnym kultowym produktem baru. – Robiony był z koncentratu pomarańczowego rozcieńczanego wodą i tak wszystkim smakował, że do dziś przyjeżdżają do mnie Niemcy i pytają czy ten napój firmowy jeszcze jest – mówi ze śmiechem Janusz Kopeć, który w maju 1990 roku przejął bar od PSS-u i do dziś go prowadzi.
Kawiarnia Pod Arkadami – słodkości w ludowym klimacie
Pierwszy w Raciborzu śródmiejski deptak miał być nie tylko wizytówką miasta, miał również spełniać funkcje centrum handlowego, kulturalnego i gastronomicznego. Według biuletynu Urzędu Miasta z 1980 roku „Racibórz A – Z” pod redakcją Seweryna Molendy, w naszym mieście było w tym czasie 5 restauracji, 13 barów, 5 barów kawowych, 5 kawiarni i 14 barów z konsumpcją wina. To właśnie przy ulicy Długiej znajdowała się najpopularniejsza w tamtych czasach kawiarnia „Tęczowa”, do której w listopadzie 1979 roku dołączyła należąca również do Społem kawiarnia „Pod Arkadami”.
Lokal został wykończony modną w tamtym okresie drewnianą boazerią, którą uzupełniały belki na suficie z wmontowanym w nie oświetleniem. Klienci siedzieli przy czteroosobowych ławach z krzesłami, które ustawione były po obu stronach długiego lokalu. Wystrój uzupełniono ludowymi talerzami, które zdobiły ściany i bieżnikami na stołach. W jednej z sal stanął kominek, który często rozpalano zimą.
Kierowniczką lokalu była Urszula Bajer, która pełniła też funkcję bufetowej na zmianę z Kozikową. W kuchni pracowała Emilia Kowalczykowska. Kelnerzy Urszula Piela i pan Kozik pracowali w systemie zmianowym co drugi dzień od 10.00 do 21.00 – Pamiętam, że gdy zamykaliśmy, część gości trafiała jeszcze na godzinkę do otwartej do 22.00 „Tęczowej”.
W kawiarni podawano desery i kawy przygotowywane na miejscu oraz ciastka, które dowożono z ciastkarni Społem, mieszczącej się przy ul. Londzina. Lokal słynął z serwowanych tu wysokiej klasy alkoholi. Urszula Piela-Kowoll pamięta przede wszystkim najpopularniejsze i najbardziej doceniane w latach 80. węgierskie tokaje: Szamorodni oraz Aszu. Jeśli chodzi o napoje zimne to przebojem były oranżady w butelkach i soki pomarańczowe, przygotowywane w kuchni z koncentratów rozcieńczanych wodą.
W kwietniu 1989 roku kawiarnię PSS–u wziął w ajencję Andrzej Drewniak. – Byłem z Rybnika, ale kiedy razem ze wspólnikiem... dostaliśmy ten lokal, zamieszkałem przy ul. Warszawskiej w Raciborzu i tak się zaczęła moja przygoda restauratorska – mówi pan Andrzej. – „Pod Arkadami” to była typowa kawiarnia, w której podawaliśmy desery a także wina, piwa i drinki. Drogi alkohol kupowałem za bony towarowe w Pewexie. To było Martini, Jack Daniels, Johny Walter, Malibu. PSS oczekiwał, że będę brał alkohol od nich. Mieliśmy w tej kwestii odmienne zdania i we wrześniu 1989 roku rezygnowałem z prowadzenia kawiarni – tłumaczy Andrzej Drewniak.
Lokal wrócił więc do PSS Społem i przez pół roku zamiast kawiarni prowadzono tam jadłodajnię. To właśnie do niej oddelegowano w styczniu 1990 roku zatrudnioną w „Raciborskiej” Grażynę Sambor. Bar był samoobsługowy a wszystkie posiłki dostarczane były właśnie z restauracji „Raciborskiej”. – Serwowaliśmy typowe dania barowe, takie jak pierogi, zupa grochowa, bigos, zrazy w sosie pomidorowym, które trzeba było przynieść w kotłach przed otwarciem baru a potem podgrzać. Pamiętam, że z okazji Wielkanocy mieliśmy też prezentację świątecznych potraw. Na specjalnie przygotowanym stole stały ciasta, pasztety, krokiety, wszystko co można było sobie wcześniej w barze zamówić a przed świętami odebrać. Cieszyło się to ogromną popularnością – wspomina pani Grażyna. W 1993 roku lokal przejęła Barbara Ekiert, która do połowy 2013 roku prowadziła tam restaurację „Hetmańską”. Dziś znajduje się to restauracja „Casagrande”.
Winiarnia – procenty z demoludów
To miał być lokal, w którym bywanie miało należeć do dobrego tonu. Ale raciborzanie degustacją importowanych win szybko poczuli się zdegustowani i pomysł, rodem z Zachodu, jak szybko powstał, tak szybko upadł. Dziś niewielu mieszkańców naszego miasta pamięta, że przy ulicy Długiej znajdowała się w latach 80. winiarnia.
Należała do znajdującego się obok sklepu Społem „Słodycze”, ale miała osobne wejście, które usytuowane było już pod arkadami. Placówki były połączone korytarzem i przejściem przez wspólne biuro. – Pracowała tam nasza koleżanka Małgorzata Góralczyk. Ciekawostką było to, że wino można było próbować i degustować na miejscu w sklepie. Była przygotowana do tego specjalna lada i regał z kieliszkami odpowiedniego kształtu i wielkości w zależności od rodzaju wina – pisze w liście do redakcji „Nowin Raciborskich” Renata Bugla (z domu Wija), która pracowała w „Słodyczach”. Janina Durajczyk, ówczesna wiceprezes WSS Społem ds. gastronomii przyznaje, że otwarcie winiarni było dość ryzykownym przedsięwzięciem bo na Śląsku dobrze sprawdzały się pijalnie piwa i bary, a wino nie było po prostu modne.
Asortyment win był dosyć szeroki, ale wszystkie pochodziły z państw socjalistycznych. Klienci, którzy odwiedzali raciborską winiarnię zachwycali się jej wystrojem. Drewniane beczki zastępowały krzesła i stoły, przy których można było degustować bułgarską Sophię (podobno jedyne oryginalnie butelkowane wino dostępne na rynku), rumuński Ciociosan, grecki Samos i jugosłowiańską Istrę. Niezwykle popularne było węgierskie czerwone wino wytrawne Egri bikavér (znane jako bycza krew). – Pamiętam że jak na ówczesne czasy to było miejsce niezwykle egzotyczne, w którym, tak jak w herbaciarni w Katowicach, po prostu wypadało bywać. W porównaniu z dzisiejszymi czasami tamte wina nie były też drogie – wspomina Danuta Matuszewska, która z raciborskiej winiarni ma dużo miłych wspomnień. Lokal nie przetrwał jednak próby czasu. Po podzieleniu go na dwie części, jedną zajęła perfumeria, a drugą sklep z artykułami pochodzenia zagranicznego i rzemieślniczymi. Dziś jest tu sklep z wędlinami i mięsem.
Słodycze – gorzki smak reglamentacji
Nic tak mocno nie kojarzy się z dzieciństwem jak smak słodyczy. Te z lat 80. były wyjątkowe nie tylko z racji ich reglamentacji, ale i licznych zamienników. Peerelowski blok miał udawać chałwę, wyroby czekoladopodobne – czekolady a oryginalne produkty Wedla czy Goplany były dostępne często w opakowaniach zastępczych. Dominowały tzw. szyszki z preparowanego ryżu i karmelu, landrynki na wagę i oranżada w proszku, przed którą ostrzegano by nie spożywać jej bezpośrednio z torebki. Tych, którzy nie robili sobie nic z ostrzeżeń, można było poznać po języku.
W „Słodyczach” przy ul. Długiej Bolesław Stachow uwiecznił na swojej fotografii trzy uśmiechnięte młode dziewczyny, które znalazły tu pracę w listopadzie 1979 roku. Były to kierowniczka sklepu Lucyna Tymoń, jej zastępczyni Renata Wija (dziś Bugla) i Urszula Kampka. Pracownice Społem prezentowały swoje nowe jasnoróżowe fartuszki z wyhaftowanym na kieszonkach inicjałem pierwszej litery imienia.
Renata Bugla pamięta dość bogaty, jak na ówczesne czasy, asortyment sklepu. Czekolady z Wedla, bombonierki z Goplany i krajanka orzechowa „Michałki” z raciborskiego Ślązaka cieszyły się wśród raciborzan dużą popularnością. Do szczególnych rarytasów zaliczały się wtedy ciasteczka Delicje no i oczywiście kawa naturalna, której braki już wtedy były odczuwalne na rynku. Ponieważ kawę sprzedawano w „Słodyczach” dość długo bez reglamentacji, przed sklepem, od wczesnych godzin rannych ustawiały się kolejki.
Większość towaru ze sklepu podlegała reglamentacji. W ciągu miesiąca na osobę można było dostać 100 g kawy, 250 g cukierków typu landryny i 100 g wyrobów czekoladowych. Podobno uczniowie jednej z raciborskich szkół wysłali do Warszawy list, w którym zwracali uwagę na pewną niekonsekwencję wprowadzających reglamentację. Wskazywali na to, że jedna czekolada nie może im wystarczyć na cały miesiąc, bo ten ma 30 lub 31 dni a kostek w czekoladzie jest 28. List nie przyniósł oczekiwanych rezultatów, ale łasuchom przyszli z pomocą ci, którzy kartki na słodycze wymieniali chętnie w zamian za te na papierosy i alkohol.
„Słodycze” z Długiej pani Renacie przyniosły szczęście, bo właśnie w tym sklepie poznała swojego przyszłego męża, wtedy klienta, z którym jest szczęśliwa do dziś. Ostatnie kartki na „wyroby czekoladopodobne” zlikwidowano w marcu 1988 roku.
Po „Słodyczach” Społem otworzyło w tym samym lokalu perfumerię, której kierowniczką została Maryla Gabryś. W 1990 roku lokal przejęła Ryszarda Sikorska, która przez ponad dwadzieścia lat prowadziła tam również perfumerię.
Najnowsze komentarze