Wspomnienie o Cześku Górskim
Czesiu, tak się nie robi. Umówiłem się z Tobą, że będziesz grać na naszym zebraniu emeryckim. I co ja teraz powiem emerytom, którzy czekali na Twoją muzykę, Twój śpiew, Twoje poczucie humoru, a przede wszystkim na Ciebie przepełnionego szczerością i otwartością na ludzi? Tak nie można.
Cześka poznałem pracując w byłym ZEW. Był on kierownikiem jednego z wydziałów, więc nasze kontakty były bardzo ograniczone. Wielokrotnie widziałem go, gdy chodził drogami zakładowymi, zamyślony, jakby nieobecny. Podśpiewywał i gestykulował rękami niczym dyrygent. Dziwnie to wyglądało, dopiero później dowiedziałem się, że jego pasją była muzyka i śpiew. I jak wpadło mu coś do głowy, musiał natychmiast wypróbować. Bliżej poznałem Czesia podczas rajdów organizowanych przez nasz zakład. To, że bawił muzyką, to wiedziałem, ale dopiero podczas wspólnych wyjazdów odkryłem w nim człowieka skromnego, prostolinijnego, a przede wszystkim kochającego ludzi. Utworzyłem koło emerytów Racibórz – Centrum i jakie było moje zdziwienie i radość, gdy akces do koła zgłosił Czesław z żoną Lodzią. Zaczęliśmy organizować wycieczki, spotkania przy grillu, na których Czesiu grał, a Lodzia śpiewała. Przygotował śpiewniki, aby emeryci mogli w pełni uczestniczyć w tym wspólnym muzykowaniu.
Czesiek zachorował, potem przeszedł amputację nogi. Nie poddał się jednak, dalej grał umilając wszystkie nasze imprezy. Wielokrotnie z Cześkiem dyskutowałem, żaliłem się, że nie mam siły dalej prowadzić koła, kiedyś powiedziałem mu: „Czesiu, uszło ze mnie powietrze”. Wtedy Czesław zmarszczył brwi, zrobił poważną minę, której wcześniej u niego nie widywałem i stwierdził: „Ani mi się waż, jeśli uszło z ciebie powietrze, to my cię napompujemy”. Po czym nastąpił taki repertuar, że zacytować go nie mogę. Czesiu doskonale wiedział, że tego mi potrzeba, bo więcej takie myśli nie powstały w mojej głowie.
Janusz Loch
Najnowsze komentarze