środa, 20 listopada 2024

imieniny: Anatola, Rafała, Edmunda

RSS

Przeżył front wschodni, był dwa razy ranny, trafił do niewoli, dziś świętuje 90. urodziny

02.09.2014 00:00 red

Siedliska. 15 sierpnia pan Krzysztof Krybus z Siedlisk obchodził swoje 90. urodziny. Jubilata odwiedziła rodzina, urzędnicy z gminy i znajomi. Kiedy i nam udało się spotkać z solenizantem, opowiedział nam on kilka ciekawych historii ze swojego życia. W pamięci jubilata najbardziej odbiły się lata spędzone na wojnie.

Mały Krzysztof urodził w Siedliskach i był jednym z siedmiorga rodzeństwa. W domu były jeszcze dwie córki siostry jego mamy. Wszyscy chodzili do miejscowej szkoły. Po lekcjach pracowali na małym gospodarstwie rodziców. Były to czasy kiedy jeszcze nie było elektryczności (w Siedliskach sieć podłączono w 1938 r.). Lekcje odrabiano przy świetle lamp karbidowych.

Po ukończeniu ósmej klasy Krzysztof poszedł do szkoły w Turzu, gdzie ukończył przystosowanie do zawodu. Rozpoczął pracę w miejscowym młynie, który miał trzy piętra i był zasilany parą (Budynek młyna spłonął w 2007 r.). Po dwóch latach pracy przy mieleniu ziarna Krzysztof przeniósł się do Schondorff Hegenscheidt-Werke (ówczesnego Rafamet-u). Stąd 8 grudnia 1942 r. trafił do niemieckiego wojska.

Francja i pierwsza rana

– Wywieziono  nas najpierw do Wrocławia, gdzie dali nam nowe mundury i karabiny. Potem wysłali do Francji na przeszkolenie. Po tym trafiłem do obrony wybrzeża nad Atlantykiem, 15 km od Nantes – wspomina jubilat. W tym miejscu nie było czuć wojny. Żołnierze kupowali beczki z winem i raczyli się nim do śniadania. Kąpali się w morzu, a karabinów używali tylko do strzelania do kaczek (nikt żadnej i tak nie ustrzelił). Po czterech miesiącach beztroski przyszedł rozkaz: wracać do Wrocławia, a docelowo na front wschodni. – Kiedy już dojechaliśmy do Rosji było gorąco. Podczas jednej z bitew zostałem ranny w twarz od odłamka. Nie widziałem na jedno oko i postanowiono odesłać mnie do specjalistycznego szpitala w Austrii – opowiada. Na szczęście lekarzom udało się uratować oko. Po rehabilitacji w opawskim szpitalu młody żołnierz został odesłany do Katowic, gdzie formowano kompanię, która miała wzmocnić front wschodni.

Pireneje i druga rana

– Gdy dojechałem do Rosji po raz drugi, Niemcy byli już w odwrocie. Trafiłem do tej samej jednostki, w której byłem wcześniej. Otrzymaliśmy rozkaz przedostania się do Pirenejów. Nikt nie sprecyzował nam jednak czy chodzi o góry francuskie czy rumuńskie – opisuje jubilat. Żołnierze zostali przewiezieni koleją najpierw do Warszawy, potem do Katowic aż zatrzymali się w Kędzierzynie. – Tu wszyscy patrzyliśmy z której strony podłączą lokomotywę. Wiedzieliśmy, że jeśli od strony Opola to pojedziemy do Francji, jeśli od strony Raciborza to jedziemy do Rumunii. Kiedy pociąg ruszył, większość z nas była zmartwiona – wyjaśnia.

Do Rumunii dojechali bez zatrzymywania się. To był maj. Po drodze mijali m.in. okolice Siedlisk. Mody żołnierz widział przez okno jak jego znajomi pracują w polu. – Zrobiło mi się wtedy smutno – ucina krótko. 

Na miejscu podczas walk z Rosjanami został ranny po raz drugi. Kula przestrzeliła mu nogę. – Leczyli mnie jednak na miejscu. Groziła mi nawet amputacja, ale jakimś cudem rana zaczęła się goić. Kiedy Rumunia wycofywała się z sojuszu z Niemcami zaczęto nas, rannych powoli wywozić w bezpieczne miejsce. Jechaliśmy nocą pociągiem, który poruszał się bez oświetlenia i bardzo powoli. Tak, żeby nas partyzanci nie dostrzegli. Rankiem byliśmy już na Węgrzech. Stąd pociąg odwiózł rannych do szpitala w południowych Niemczech.

Trzeci raz na froncie

Po ponownej rehabilitacji w Opawie Krzysztof Krybus już prawie wyzdrowiał kiedy dano mu 10 dniu urlopu i pozwolono na wyjazd do rodzinnych stron. – Był 18 stycznia 1945 roku. W Siedliskach było już słychać jak w oddali wybuchają bomby. Nie mogłem tu czekać i poszedłem z nadzieją, że złapię jakiś pociąg do Opawy – relacjonuje. Okazało się, że Krzysztof załapał się na ostatni skład, który wyruszył z Katowic w stronę Czech. Wcisnął się w zatłoczony przedział i przez Czechy dostał się do południowych Niemiec. W międzyczasie był świadkiem jak Niemcy prowadzili wywiezionych jeńców z obozu w Auschwitz. – Wtedy po raz pierwszy ktoś mi wyjaśnił, że taki obóz w ogóle funkcjonował. To był dla mnie duży szok – wspomina.

W Monachium dla młodego żołnierza z Siedlisk nie było miejsca. Noga była już prawie zdrowa kiedy Krzysztof dostał ostatni urlop przed wysłaniem na front. Odwiedził ojca w Bremen, gdyż w Siedliskach już trwały walki z Rosjanami. Po powrocie otrzymał nowy mundur i broń. Wraz z podobnymi sobie czekali w małej niemieckiej wiosce na dalsze rozkazy. Był okres Wielkanocy i miejscowi zaprosili wojaków na świąteczne śniadanie. – Wtem do domu wbiegł mały chłopiec i zawołał, że niedaleko pojawili się Amerykanie. My bez zastanowienia ruszyliśmy do ucieczki w stronę lasu. Kule świstały koło mojego ucha, ale biegłem zygzakiem i żadna mnie nie trafiła. Nie było jednak wyjścia, trafiliśmy wszyscy do niewoli. To był 4 kwietnia 1945 roku – przywołuje bohater opowieści.

Niewola

Żołnierze Wermachtu w niewoli mieszkali w stuosobowych namiotach. Stąd byli wysyłani do pracy na teren Francji. Co ciekawe, Amerykanie gdy się wycofywali kazali im niszczyć wartościowy sprzęt. Tłumaczyli, że nie chcą aby Francuzi się zbytnio na tym wzbogacili. – Potem trafiłem do pracy przy rozładunku skrzyń, następnie do kopalni. Po jakimś czasie warunki zaczęły się pogarszać i rozpoczęliśmy trzydniowy strajk. Francuzi szybko sobie z tym poradzili. Wywieźli 50 osób nie wiadomo gdzie, a resztę wysłali pod zimny prysznic – relacjonuje mieszkaniec Siedlisk.

W 1948 r. żołnierze zostali zwolnieni z niewoli. – wróciłem do Siedlisk, gdzie czekali na mnie rodzice i rodzeństwo. Starszego brata nie było w domu bo wywieźli go Rosjanie do Kazachstanu. Doniosło na niego dwóch mieszkańców wioski. Brat już nie chciał tu wrócić, z Kazachstanu pojechał do Niemiec – opowiada.

Wojsko polskie i emerytura

Niedługo po zakończeniu wojny 24-letni Krzysztof został powołany do wojska polskiego. Musiał pojechać do Warszawy gdzie pracował przy odbudowie stolicy. Kiedy wrócił do Siedlisk przez kilka lat pracował jako murarz w Rybniku. To doświadczenie pomogło mu kiedy w 1951 roku wybudował swój własny dom. Wkrótce znalazł jednak lepszą pracę w kędzierzyńskich Azotach, gdzie przepracował 30 lat aż do emerytury.

Jubilat jest ojcem dwójki dzieci, ma trzy wnuczki. – Najmłodszą wnuczkę przez kilka lat odprowadzałem do przedszkola. Teraz ona pomaga mi w drodze do kościoła – uśmiecha się senior z Siedlisk. Dziś jego dzień wypełniają ulubione programy w telewizji (np. agrobiznes), rozmowy z rodziną i spacery po lasku, który sam kiedyś zasadził przy domu. Na jego 90. urodziny zjechała się liczna rodzina, która zorganizowała wspólnie z żoną jubilata wielką imprezę. A czy pan Krzysztof ma jakąś receptę na długowieczność? – Nie istnieje nic takiego! Taki los, trzeba mieć trochę szczęścia i tyle – kwituje.

(woj)

  • Numer: 35 (1164)
  • Data wydania: 02.09.14
Czytaj e-gazetę