Tofika i Lunę zabiła trucizna
Dziś coraz więcej ludzi hoduje zwierzęta. Gdy pojawiają się w domach, stają się pełnoprawnymi członkami rodzin. Kocha się je, karmi, oswaja, a gdy już czworonóg na dobre zadomowi się i zaufa człowiekowi, musi umrzeć, bo ktoś nierozważnie wystawił np. trutkę na szczury.
Rozpacz i determinacja jest w oczach Hani Nitefor, która w przeciągu kilku miesięcy straciła dwa ulubione kotki, niespełna ośmiomiesięcznego Tofika i siedmiomiesięczną Lunę. Długo trwało oswajanie kociaka w kolorze mlecznej krówki. Cierpliwość w końcu została nagrodzona. – Tofik dorastał. Był naprawdę piękny, podbił serca całej rodziny. Uwielbiał wskakiwać na kolana i zasypiać w pozycjach całkowicie wyluzowanych – wspomina swego ulubieńca Hania. Kiedy oswoił się z domem, zaczął wędrówki po najbliższej okolicy. Pewnego razu zaczął mniej jeść, był osowiały i nagle zwymiotował krwią. Strasznie cierpiał. Schował się w kąt, nie reagował na wołanie, ciężko oddychał. Hania nie zdążyła zawieźć go do lecznicy. Znalazła nieżywe zwierzę w kałuży krwi. Weterynarz, który obejrzał kota nie stwierdził żadnego urazu. Objawy wskazywały na otrucie.
Hania pomyślała, że to przypadek, jednak ciągle rozpamiętywała słowa sąsiadki, która powiedziała jej po tragicznym zdarzeniu: „Nie mam kota, bo żaden z wielu, które miałam nie przeżył więcej niż rok”.
Następny maluch do domu Hani trafił z raciborskiego schroniska. Uratowany został z piwnicy bloku, w którym ktoś odciął dostęp kociąt do kotki. Spośród kilku mruczków, które pracownicy schroniska wyciągnęli przez piwniczne okienko ostał się tylko ten jeden.
– Dzika kotka przerażona była do granic wytrzymałości małego serduszka. Zamieszkała w osobnym pomieszczeniu, z dala od naszego wścibskiego labradora – mówi Hania o trudnych początkach spędzonych na powolnym oswajaniu. Wreszcie przy którymś posiłku mrucząc pozwoliła się pogłaskać. – Luna zaufała nam i naszemu psu. Ich zabawy, gonitwy, zaczepki, jedzenie z jednej miski i wspólne spanie stały się codziennością – wspomina z rozrzewnieniem. Gdy nastały ciepłe dni Luna wychodziła ostrożnie z domu i zwiedzała okolicę. Nie oddalała się, zawsze była blisko właścicieli. Na dzień przed zdjęciem szwów po sterylizacji, zniknęła na parę godzin. Hania zaczęła jej szukać i wypytywać sąsiadów. W końcu zjawiła się, nie przywitała, nie otarła o nogi, tylko chwiejnie weszła do domu i ukryła za fotelem. – Kiedy usłyszałam, że ciężko oddycha, postanowiliśmy pojechać do weterynarza. Znów podejrzenie zatrucia. Walka trwała cztery dni. Bywało lepiej, a potem znów pogarszało się. Wracały ataki duszności. Były tak silne, że kot nie miał siły nawet siedzieć – opowiada zrozpaczona Hania. Pamięta ten proszący wzrok „pomóż mi” i starania weterynarzy z lecznicy przy ul. Katarzyny, którzy robili wszystko, by uratować zwierzaka. Nie udało się, pozostało tylko jedno – skrócenie jego cierpienia. Wiele wskazuje na to, że kot został otruty. – Czy to kolejny przypadek? W pół roku dwa koty? – zastanawia się Hania. Zdeterminowana zaczyna interesować się skalą problemu. Od znajomych dowiaduje się, że w mieście i na wsiach zatruć zwierząt jest coraz więcej. Najczęstszym tego powodem jest walka z gryzoniami, a w efekcie źle umieszczane trutki na myszy i szczury.
Trute zwierzęta umierają cierpiąc
Lekarz weterynarii Anna Ćmok tłumaczy, że zwierzęta czasem trute są specjalnie, a czasem zdarza się to przez przypadek. – Przed paru laty mieliśmy całą serię celowego trucia dużych psów stróżujących m.in. owczarków kaukaskich w autokomisach w Raciborzu. Objawy były typowe dla trutki na szczury. Większości z nich niestety nie udało się uratować. Poza tym koty i psy same „łapią się” na trucizny przeznaczone dla gryzoni. W niezamykanych piwnicach łatwo dostępne są dla domowych zwierząt trutki wykładane na zwykłych papierowych tackach. Wyprowadzany pies może je zjeść zanim zdąży zareagować właściciel. Jeśli zorientuje się w porę, po wywołaniu wymiotów zwierzę zdrowieje. Jeśli nie – objawy zatrucia pojawiają się po około tygodniu od wzięcia trutki i na ratunek zwykle jest za późno.
– Trucizna oddziałuje na układ krążenia. Pojawiają się duszności związane z wodopiersiem oraz wodobrzusze. Bardzo mocno rozrzedzona krew przestaje płynąc w naczyniach, zaczyna się jej przesiękanie do jam ciała. Wkuwając się w żyłę, możemy organoleptycznie ocenić, że nie ma lepkiej konsystencji, ani właściwej krzepliwości. Zwierzęta umierają w cierpieniu – tłumaczy pani weterynarz.
– Kota Hani leczyliśmy kilka dni. Nie jest przyjemny widok skulonego z bólu zwierzęcia, które walczy o oddech, źle się czuje, nie chce jeść. Z reguły niewiele można zrobić, jeśli trutka już się wchłonie. Antidotum jest witamina K i atropina. Punktujemy jamę brzuszną, żeby zmniejszyć ilość wody, utrudniającej oddychanie. Jednak na ratunek zwykle są bardzo małe szanse – dodaje Anna Ćmok.
Przypomina, aby właściwie wystawiać trutkę. Wykładana w postaciach granulatu czy dziś modnych past w kształcie kostek, jest tak spreparowana, że przyciąga nie tylko inteligentne gryzonie. Zjadają ja również psy i koty.
Hitem sezonu są opryski na ślimaki i opryski herbicydami. – Mieliśmy już takie przypadki, kiedy zarządca wykonywał rano opryski na chwasty, po czym do lecznicy trafiały psy, jeden za drugim, podtrute tym preparatem. Środek ten wywołuje objawy ogólnego złego samopoczucia, ale nie działa tak, jak trutka na szczury. Występują objawy ze strony przewodu pokarmowego, a więc silne wymioty i biegunka, które jednak nie powodują takiego spustoszenia w organizmie, jak trucizna na gryzonie. Najczęściej po leczeniu objawowym, a więc po podaniu antidotum, zwierzę wraca do zdrowia – tłumaczy pani weterynarz.
Rozwiązaniem byłaby zwykła kartka z informacją od zarządcy wspólnoty lub spółdzielni, że w danym miejscu przeprowadzono opryski środkiem chwastobójczym, szkodliwym dla zwierząt.
Niebieska lub zielona trucizna na ślimaki zawierająca metaldehyd w ostatnim czasie pozbawiła życia kilka psów. – Trutka ma słodki smak i psy chętnie ją zjadają, a nawet zatrute ślimaki. Niewiele, bo 20 g jest w stanie zabić 20 kg czworonoga. Ponieważ nie ma odtrutki leczyć możemy tylko objawowo, odtruwająco i osłonowo – mówi lek. wet. Karolina Petrykowska. Psu wykonuje się płukanie żołądka i podaje leki absorbujące. Rokować należy jednak bardzo ostrożnie.
Zamiast trucizny – żywołapki
– Preparaty na gryzonie są bardzo toksyczne, a jednocześnie powszechnie dostępne. Na półkach sklepowych znajdują się trucizny, każdy może je kupić i zrobić z nich użytek – tłumaczy właściciel firmy EKO-TOX w Nędzy Jan Skipirzepa.
Kupujący nie zawsze dokładnie czytają instrukcję, tym samym ich stosowanie pozostawia wiele do życzenia. Preparaty przeznaczone są do bezpośredniego wyłożenia, tymczasem niejednokrotnie mieszane są z produktami spożywczymi, np. z rybą, następnie wykładane na tackach, w miejscach nie zawsze ustronnych i oddalonych od przejść dla ludzi i zwierząt.
– Nie należy takiej trucizny wystawiać na podwórkach, gdzie bawią się dzieci, biegają koty i psy. Preparaty deratyzacyjne powinny być umieszczane w karmnikach deratyzacyjnych lub innych specjalnych osłonach zabezpieczających przed niepożądanym wydostaniem się preparatu na zewnątrz, w taki sposób aby nie miały do niego dostępu dzieci i zwierzęta domowe. Od wielu lat stosujemy karmniki deratyzacyjne w instytucjach użyteczności publicznej, branży spożywczej, gospodarstwach rolnych, przeprowadzamy stosowne szkolenie dla personelu. Pomimo, że wokół wielu z nich biegają koty, psy, nic się im nie dzieje – mówi Jan Skipirzepa.
Ktoś, kto nabył truciznę nie zawsze też wie, co zrobić z pozostałością niewykorzystanego preparatu, czy też padłymi na skutek jego zastosowania gryzoniami. – To niebezpieczne odpady, podobnie, jak i zatrute gryzonie, które powinny trafić do utylizacji. Jednak od ponad 20 lat, odkąd działa nasza firma, żadna prywatna osoba nie przyniosła myszy, szczura, przeterminowanych preparatów do utylizacji – przyznaje właściciel EKO-TOXu. Odpady niebezpieczne powstałe w wyniku prowadzonej przez nas deratyzacji zabieramy i zawozimy do utylizacji.
Twierdzi też, że najlepiej jeśli odchodziłoby się od trucizn, bo każdy preparat deratyzacyjny powoduje zagrożenie w łańcuchu pokarmowym zwierząt i ludzi. Alternatywą jest stosowanie żywołapek, pułapek mechanicznych i pułapek klejowych.
W jedności siła
Hania chciałaby znów mieć kotka. Zanim podejmie decyzję o kolejnym zwierzaku, zrobi wszystko, by uświadomić ogrom zła, jakie powoduje niefrasobliwe postępowanie z truciznami. Przecież nie trzeba kosztownych urządzeń, wystarczy zwykle pudełko na trutkę z dwoma otworami, do którego poza gryzoniami nie wejdzie żadne inne zwierzę.
Przygotowuje plakaty i ulotki. Wspiera ją samorządowiec Henryk Tumulka. Mają pomysł na przeprowadzenie na wsi społecznej kampanii edukacyjno-informacyjnej, która dotyczyć będzie właściwego traktowania zwierząt przez człowieka, w szczególności zachowania ostrożności przy rozkładaniu trutek na gryzonie. Może inicjatywą tą uda się zarazić inne gminy Raciborszczyzny.
Ewa Osiecka
Najnowsze komentarze