Ostatni mieszkańcy Ligoty Tworkowskiej
– Tu był dom, tu też – patrzymy na bujną, wysoką trawę pełną kwiatów słuchając słów Gerarda Drobnego, sołtysa Ligoty Tworkowskiej. Nigdzie śladu budynku czy fundamentów. Podobne miejsca w Ligocie Tworkowskiej dominują. Bo też Ligota jest już wioską głównie z nazwy. Wynieśli się stąd sklepikarze, bibliotekarze, strażacy i mieszkańcy. Ale nie wszyscy. Wciąż cztery domy mają lokatorów. To ostatni mieszkańcy Ligoty Tworkowskiej, miejscowości, która jest już tak naprawdę częścią budowanego ogromnego zbiornika przeciwpowodziowego Racibórz Dolny.
Zabiorę stąd komórkę i kartę kredytową
Wśród pozostałych są sołtys z rodziną. – Zostanę tu jeszcze do końca 2016 roku. Na tyle mam zgodę z gminy – mówi sołtys. Niewykluczone, że wyprowadzi się jako ostatni. Bez mieszkańców czuje się jak ryba bez wody. – Ciężko jest, a myślę, że jeszcze ciężej będzie, jak przyjdzie się wyprowadzić. Mam jednak nadzieję, że uczucie, jakie żywię do tego miejsca przeleje się na nowe.
Widział wyburzanie wielu domów. Burzenia domu, w którym wychowało się kilka pokoleń Drobnych oglądać nie zamierza. Odwiedzamy go w ciepłe wtorkowe przedpołudnie. Sołtys oprowadza nas po miejscowości. Ligota nigdy nie była ludna. Dwie setki mieszkańców w szczytowych latach wrażenia nie robią. Ale teraz ludzi jest 20 razy mniej. Rozmnożyły się za to kopalnie odkrywkowe żwiru. To koparki i taśmociągi stanowią dziś główny element obrazu Ligoty. I one najbardziej hałasują, irytując niedobitków. – Teraz i tak jest lepiej, ale jeszcze w sierpniu zeszłego roku, kiedy o tym pisaliście, było gorzej – opowiada Teofil Geldner, jeden z pozostałych jeszcze mieszkańców. Mieszka z żoną Cecylią na drugim końcu wioski. Wyprowadzki do nowego domu nie może się doczekać. – Z Odrą nie ma żartów – stwierdza. Podczas ostatnich opadów rzeka znów wezbrała. I Geldnerowie znów widzieli ją ze swoich okien. Cieszą się, że nowy dom już powstaje. Po problemach na budowie ostatnio prace przyspieszyły. W nowym gniazdku urządzą się na nowo. – Zabiorę stąd telefon komórkowy, kartę kredytową, aparat, telewizor. Tu jest wszystko stare, przesiąknięte wilgocią. Nie ma co tego brać – mówi pan Teofil. – Czy będzie się żal wyprowadzić? Wie pan, myśmy w 1982 r. kupili działkę w Lubomi, też w zacisznym miejscu. Także jest tam super, a budujemy się wyżej, żeby nas już nie zalewało. Chociaż tutaj też jest cicho. Co córka tu przyjeżdża z Niemiec to mówi, że mamy tu Majorkę – mówi Cecylia Geldner. Już na pierwszy rzut oka widać, że dom ma swoje lata. – Pochodzi z 1957 roku? – pytamy widząc taką datę wymalowaną na elewacji. – Wtedy był remont – mówi gospodarz. Dom pochodzi jeszcze sprzed I wojny światowej, mieszkał w nim dziadek właściciela. Faktycznym właścicielem tego domu jest już RZGW w Gliwicach. Zapłaciło mieszkańcom odszkodowanie, za które stawiają nowy dom. Podobnie jak dziesiątki rodzin z Ligoty i pobliskich Nieboczów.
Psy na straży PGR
Spacerujemy główną ulicą Ligoty Tworkowskiej. Ulicą już bez nazwy. Niegdyś była Wiejską, ale ponieważ w Nieboczowach była już identycznie nazwana ulica, ta swoje miano utraciła. Adresy tu brzmiały np. Ligota Tworkowska 50. Mijamy wiatę przystankową. Autobusy dawno tu nie jeżdżą. Z ulicy obserwujemy opustoszały PGR, z bramami spiętymi łańcuchami i kłódkami. Sołtys przestrzega przed próbą przejścia: – Psy pilnują. Udaje nam się za to wejść do byłego sklepu. Kilka schodów i jesteśmy w środku. Zwiedzamy też sąsiadującą z nim byłą remizę strażacką, mieszczącą też klub, świetlicę, wcześniej szkołę. Na ganku przewrócona urna wyborcza. W środku tablice świadczące o działającej tu niegdyś obwodowej komisji wyborczej oraz komisji w sprawie referendum w Lubomi. Na podłodze walają się dziesiątki kart bibliotecznych, niesprzedanych biletów. – Pokażę wam mieszkania, które są na poddaszu – mówi sołtys. W jednym mieszkał prawdziwy profesor. Na podłogach byłego profesorskiego mieszkania walają się 50-letnie i starsze gazety, „Przyjaciółki”, „Przekroje”. Zauważamy nawet gazetę niemiecką, prawdopodobnie przedwojenną. Kto wie, czy gdyby ten pustostan znajdował się w bardziej zamieszkałym miejscu, to czy nie zaanektowaliby go bezdomni czy menele, a gazety spalili.
Pół dnia i po kościele
Kilkadziesiąt kroków od remizy kolejny ciekawy ślad po dawnej żywotności wioski – okuta blachą łódka. Z drogi ciężko ją wypatrzyć. Tonęła w roślinach. – Przewożono nią ludzi, głównie na PKP do Tworkowa. Stamtąd w kierunku Chałupek, albo do Raciborza. To była jedyna łączność z lepszym światem – mówi sołtys.
Łódka to dobrych kilkadziesiąt kilogramów metalowego złomu. Że też nikt jej nie sprzątnął. – Próbowali, ale pilnujemy jej – mówi sołtys.
Dalej od ulicy, a bliżej rzeki widzimy zagajnik. Dziś dziko rosnący, niegdyś będący pięknym parkiem, jeśli wierzyć słowom naszego przewodnika. Odbywały się tu pikniki, festyny, potańcówki, koncerty. – Tu było podium, tu grała kapela. Tam były huśtawki, pierwsze w gminie. W latach 50., 60. nie było nigdzie w gminie takiego parku, jaki myśmy tu mieli – wspomina sołtys. Huśtawki wykuł miejscowy kowal. Dzieci zjeżdżały się tu z Lubomi, Syryni, żeby się na nich pohuśtać.
Tuż obok stała ponadstuletnia kaplica. Ostatni odpust odbył się w niej we wrześniu 2012 roku. W ubiegłym roku małą świątynię wyburzono. – Pół dnia i kościółka nie było. Chrzciliśmy tam dzieci – mówi sołtys. Miejsce po kapliczce jeszcze nie zarosło. Wokół po staremu rosną wysokie tuje, które po prawdzie nijak nie pasują teraz do otoczenia.
Nowy dom nie zastąpi tego klimatu
Po spacerze siadamy w ogrodzie sołtysa. Wokół domostwa same żwirownie i wyrobiska zalane wodą. Jedne zalewisko kończy się kilka metrów za płotem Drobnych. Jeszcze sześć, siedem lat temu stał tam dom. Z jednej strony woda ma swój urok, ale przez wzgląd na małe dziecko, dwuletnią wnuczkę sołtysa, trzeba tym bardziej uważać. Woda wciąż jest groźna. Dlaczego więc nie wyprowadzili się wcześniej? – Mamy tu dom z gospodarstwem i polami. Nie chcieliśmy wziąć pieniędzy za grunty. Chcieliśmy wymiany grunt za grunt. Efekt jest taki, że jesteśmy jednymi z ostatnich, ale wywalczyliśmy i mamy areał – mówi Gerard Drobny.
Domownicy są na etapie projektowania. Ale jeszcze w tym roku zamierzają zacząć budowę. Pod nowy dach przeprowadzą się wszyscy domownicy, czyli sołtys z żoną, jego syn z żoną i dwuletnią córeczką oraz mama sołtysa. – Dom na pewno będzie ładniejszy, nowocześniejszy, ale tego klimatu, jaki był tu na pewno tam nie przeniesiemy – mówi Iwona Drobny.
Kiedy ostatni ludzie stąd się wyniosą, a koparki wydobędą już cały żwir z zasobnej ziemi, miejsce to przejmą we władanie ptaki. A może i ryby. Gerard Drobny zostanie sołtysem bez wioski. Bądź najzwyczajniej w świecie przestanie być sołtysem. Na razie jest sołtysem na uchodźstwie. 80 proc. mieszkańców Ligoty przeniosło się do Grabówki, albo w jej bliskie okolice. To tylko kilka kilometrów stąd. Pagórki, las, inny świat.
Tomasz Raudner
Najnowsze komentarze