środa, 20 listopada 2024

imieniny: Anatola, Rafała, Edmunda

RSS

Rosyjskiego uczył się w szkole, polskiego z Biblii

20.05.2014 00:00 red

Wymieniany jest jednym tchem wśród elity wykładowców I Liceum Ogólnokształcącego w Raciborzu, przysparzając szkole sławy, która trwa w pamięci absolwentów – nierzadko olimpijczyków rozsianych dziś po całym świecie. Niezwykła osobowość oraz perfekcyjna technika nauczania wyróżniały profesora Eugeniusza Radeckiego spośród rzeszy rusycystów.

Oni próbowali uczyć nielubianego języka. On sprawiał, że – bez względu na językowe sympatie – rosyjski stawał się przystępny i potrzebny. Potrafił przekonać, że biegłość w jego opanowaniu ułatwia drogę na studia oraz pozwala sięgać po obcojęzyczną literaturę fachową, o którą kiedyś łatwiej było niż o polską.

Zawsze perfekcyjnie traktował nauczanie, a nauczycielstwo stało się dla niego powołaniem. Nie zmieniało to jednak faktu, że język rosyjski, który biegle zna, był dla niego zawodowym wyborem, natomiast język polski – prawdziwym językiem ojczystym. Nie mogło być inaczej skoro urodził się w 1944 r., w jeszcze polskim Samborze na Kresach.

Trzeba znać język wroga, ale mówić po polsku

Szkołę podstawową pan Eugeniusz ukończył już w rosyjskim Samborze. – Tato uważał, że trzeba znać język wroga, dlatego nakazał wybrać rosyjski, a dopiero jako drugi – ukraiński. W domu jednak zawsze wymagał, aby mówić po polsku – wspomina czasy dzieciństwa. Ponieważ w szkole zakazano nauki języka polskiego i nie było żadnych podręczników, czytać i pisać uczył się z Biblii.

– Tato należał do lwowskiego Sokoła, Rosjanie wiedząc o tej działalności, zamierzali zesłać go na Sybir. Gdy ostrzeżony zniknął z domu, w zamian wywieźli jego siostrę Emilię Radecką. Ciocia w Karagandzie przebywała prawie pięć lat, a do Polski wróciła z Armią Andersa. To dzięki jej staraniom w ramach drugiej i ostatniej repatriacji udało się ściągnąć nas w 1957 r. do Jeleniej Góry – opowiada rodzinną historię prof. Radecki.

W Raciborzu mieli krewnych, miasto to wybrał również brat pana Eugeniusza – Zygmunt. Pomimo, że dostali czteropokojowe mieszkanie w Cieplicach, ojciec postanowił wyjechać za synem. Wprowadzili się do dwóch niedużych pokoików na ul. Pszczyńskiej.

W szkole ćwiczeń TPD na ul. Słowackiego pan Eugeniusz szlifował pod okiem polonistki Krystyny Buczek swój polski. Celujące oceny z języka ojczystego uzyskiwał też w liceum, gdzie uczyła go kolejna świetna polonistka, ówczesna dyrektor szkoły Irena Ścibor-Rylska. – W ostatniej klasie maturalnej na piątkę napisałem pracę z języka polskiego i zostałem zwolniony z ustnego egzaminu na maturze – wspomina szkolne lata.

Po przedterminowym odejściu ze służby wojskowej w Wyższej Oficerskiej Szkole Wojsk Pancernych w Poznaniu, gdzie na skutek odmrożenia omal nie stracił nogi, otrzymał skierowanie do pracy w szkole w Rudniku. Jednocześnie uzupełniał wykształcenie najpierw w liceum pedagogicznym, a następnie w Studium Nauczycielskim. Studia zamierzał kontynuować w Krakowie, ale uczucie jakim zapałał do uroczej nauczycielki rudnickiej szkoły, Marzeny Kozakiewicz, sprawiło że wybrał bliższe Opole. Zanim ostatecznie osiadł w I LO, uczył w Szkole Ćwiczeń TPD przy SN. Dopiero interwencja inspektora oświaty zdołała złamać opór dyrektora dawnej „Dwunastki” Waldemara Jończego, który nie zamierzał rozstać się ze świetnym rusycystą.

Profesor szkoły średniej z podwójnym stopniem specjalizacji


Młody nauczyciel doskonale znający rosyjski, ukraiński i polski, na domiar utalentowany językowo, dodatkowo dokształcał się. Instytut Kształcenia Nauczycieli w Warszawie skierował go w latach 70. na kurs na Uniwersytet Moskiewski, a Ministerstwo Oświaty i Wychowania w Warszawie w latach 80. na na studia podyplomowe do Kijowa. Otrzymał też mianowanie stałe na stanowisko profesora szkoły średniej, rzadko nadawane przez Kuratorium Okręgu Szkolnego w Opolu.

– W Moskwie poznałem kilka osób m.in. z Poznania. Za ich namową rozpocząłem studium doktoranckie w zakładzie nowych technik nauczania na Uniwersytecie A. Mickiewicza w Poznaniu. Nowoczesne nauczanie, którego prekursorem był wybitny matematyk prof. Franciszek Leja, było zupełnie inne niż to, które praktykowano w naszych szkołach – zdradza tajemnicę swych świetnych metod dydaktycznych.

Pomimo, że od tego czasu minęły lata, nie opuszcza go rozczarowanie, że choć jeździł na poznańską uczelnię prawie rok, w raciborskim inspektoracie oświaty usłyszał, że doktorantów nie potrzebują i nie wyrażają zgody na kontynuację jego studiów.

Świadomy swej biegłej znajomości języków zdecydował się napisać podanie do kuratorium w Katowicach o specjalizację zawodową. – Chciałem od razu zdać jej dwa stopnie. Ponieważ nigdy do tej pory nie zdarzyło się to żadnemu nauczycielowi, dyrektor Simek martwił się, że jak obleję, to będzie wstyd w całym powiecie. Panie dyrektorze, to ja będę się wstydził, nie pan – skwitowałem. W 1982 r. wezwano mnie do Instytutu Kształcenia Nauczycieli w Katowicach i dostałem I i II stopień specjalizacji pomagisterskiej – opowiada konsekwentny w swych postanowieniach rusycysta.

Gdy miał rację, stawiał na swoim

Profesora Radeckiego zafascynowały techniki nauczania, których zasmakował najpierw kształcąc się na maszynach trenujących w Moskwie i Kijowie, a także w Poznaniu u prof. Lei. Zaczął przenosić je na grunt raciborski tworząc pełnozakresowe laboratorium językowe z kabinami, pulpitem i sterownikiem. W latach 80. było to pierwsze w Raciborzu i jedno z nielicznych laboratoriów na Śląsku. Upór, z jakim zwykle dopinał swego, sprawił że udało mu się pozyskać pieniądze z inspektoratu na doposażenie w sprzęt m.in. cztery wiszące monitory. Do swych racji musiał przekonywać nawet dyrektora, czasem uciekając się do podstępu. Na przykład wbrew jego decyzji namówił pracowników, żeby laboratorium miało układ teatralny.

– Chciałem, aby jeden uczeń nie zasłaniał drugiemu, dlatego zdecydowałem, że kabiny umiejscowione muszą być zawsze o jeden stopień wyżej. Dyrektor natomiast kierując się oszczędnościami postanowił po czterech rzędach wyrównać poziom. Pracownicy zrobili po mojemu, a dyrektorowi zaproponowałem, że jeśli chce dokonać przeróbki, musi zrobić to na własny koszt – śmieje się prof. Radecki.

Za swe osiągnięcia dydaktyczne, w tym za laboratorium, otrzymał Nagrodę Kuratora, Nagrodę Ministra Oświaty i Wychowania, a także Złoty Krzyż Zasługi.

Pomagał tym, którzy chcieli się uczyć

Profesor Radecki w czasie 46 lat pracy zawodowej wykształcił kilka pokoleń młodych ludzi, wielu z nich zdobywało laury na olimpiadach rusycystycznych. W czasach, gdy trudno było dostać się na studia, większość licealistów I LO uzyskiwała indeksy wyższych uczelni. Kilkorgu z nich dobra znajomość rosyjskiego stworzyła możliwość kształcenia się np. na japonistyce i medycynie w Moskwie. Absolwenci jego klas to dziś m.in. lekarze, inżynierowie, prawnicy, chemicy, informatycy, artyści, nauczyciele i adiunkci wyższych uczelni, których nazwiska znane są nie tylko w Raciborzu, ale i wielu innych zakątkach Polski i świata np. w Kanadzie.

– Młodzież była chłonna wiedzy i pomimo, że rosyjski nie był na topie to wiedziała, że jeśli chce pójść na studia to musi go znać. Jeśli uczeń chciał się uczyć, to zawsze mu się pomagało. Jeśli ktoś czegoś nie zrozumiał, można było porozmawiać, zostać na chwilę, jeszcze raz wytłumaczyć – mówi o swej żelaznej zasadzie rusycysta.

Profesor Radecki pozostał zawsze wierny swej nauczycielskiej profesji, I LO oraz Raciborzowi, pomimo kilku propozycji pracy m.in. w zakładzie karnym, na uczelni w Gdańsku czy też w liceum w górskim Grybowie. Odrzucił też propozycję wyjazdu na wschodnie rubieże, gdzie jest duże zapotrzebowanie na rusycystów. Już na emeryturze pracował w I LO prowadząc studio radiowo-telewizyjne.

Do dziś pamięta nazwiska, a nawet imiona swych wychowanków. Zdarzali się i tacy, których uczyli wspólnie z żoną najpierw w szkole w Rudniku, a potem liceum. – Byliśmy wymagający, ale i sprawiedliwi. Dziś oboje mamy satysfakcję, że nasi uczniowie nie przechodzą na nasz widok na drugą stronę ulicy – mówi Marzena Radecka.

Ewa Osiecka

  • Numer: 20 (1149)
  • Data wydania: 20.05.14