środa, 20 listopada 2024

imieniny: Anatola, Rafała, Edmunda

RSS

Agronowiny: Baśka miała niezły luz a Algis powodzenie

06.05.2014 00:00 red

Konie to teraz dla rolników drogie hobby, a nie pomoc w gospodarce – mówią zgodnie moi rozmówcy na Targach Końskich w Pietrowicach Wielkich i dodają, że jak się od dziecka z końmi chowało to bez nich życia już być nie może.

Zwierzaki przytulaki

Proszę pani, te targi już się kończą, bo nie ma nabywców – mówi Ginter Berk z Walców w powiecie krapkowickim. Do Pietrowic przyjeżdża prawie co miesiąc, choć niekoniecznie jako sprzedający. – W domu zawsze były konie, u dziadków i u rodziców. Ja już jako 10-letni chłopak miałem konia, to ciągnie mnie na te targi – tłumaczy. Tym razem przyjechał z roczną Newadą. Szara klacz z ufnością podchodzi do ludzi i każdemu pozwala się pogłaskać. Jej matka niebawem się oźrebi. Oprócz niej w domu zostały jeszcze trzy konie. – Nieraz siadam na jednego z nich i jadę sobie w pole. Córka, która przejmie po mnie gospodarstwo też jeździ konno, choć teraz coraz rzadziej. Mechanizacja zabija  tradycję trzymania koni, nawet na targach jest ich coraz mniej – dodaje mój rozmówca.

Między samochodami spotykam sporą grupkę osób, która stoi w kolejce do kucyka. Dorośli robią zdjęcia dzieciom, które bez strachu podchodzą do zwierzęcia by je pogłaskać. – To jest taka przytulanka – mówi o rocznym Amigo z Sierakowic jego właściciel Kamil, który przyjechał tu z tatą. Kuca zna od dziecka i smutno mu będzie rozstać się z nim, ale w domu zostały jeszcze cztery konie, więc jest do czego wracać.

Przez megafon co chwilę rozbrzmiewają głośne komunikaty. Trudno jest wtedy rozmawiać, ale koniom to najwyraźniej nie przeszkadza. Baśka jest chyba jednym z najspokojniejszych zwierząt na targach. – To klacz konika polskiego. Ma 5 lat i jest ulubienicą wszystkich oglądających – tłumaczy jej właściciel Czesław Bieldan z Kózek koło Gościęcina, gdzie został źrebak po Basi i jeszcze jedna klacz zimnokrwista. – Ja ją tu drugi raz przywiozłem, ale tak naprawdę to mi na tej sprzedaży bardzo nie zależy. Wie pani, to mój pierwszy koń, więc czuje się sentyment i przywiązanie – mówi pan Czesław. Ale utrzymanie takiego zwierzęcia kosztuje, więc rozsądek przemawia za sprzedażą. – Taki bal siana to 50 złotych kosztuje a ona na zimę potrzebuje co najmniej sześć. Do tego jeszcze około 400 kg owsa, dużo pracy i jeszcze więcej serca – tłumaczy  rolnik. Basia, nieświadoma rozterek, z jakimi boryka się jej właściciel, chętnie je siano prosto z ręki Oliwii. – Ta dziewczynka była tu już miesiąc temu i tak sobie moją klacz upodobała, że nie odstępuje jej na krok – mówi ze śmiechem pan Bieldan. Oliwia Fligiel przyjechała do Pietrowic z dziadkiem, który znając miłość wnuczki do koni, kupił jej kuca. Trzyma go dla niej u siebie w Raciborzu. – Ja mieszkam w Wodzisławiu Śląskim i zajmuję się nim jak przyjeżdżam do dziadka na weekendy – mówi dziewczynka i zdradza, że jej marzeniem jest by do kuca Zuzi dołączyła Basia. A marzeniem pana Czesława jest to, żeby jego klacz trafiła w jakieś dobre ręce. Kiedy widzę czasem jak ludzie strasznie traktują zwierzęta, to aż się serce kroi – mówi mając nadzieję, że Basi ten los nie spotka. 

Konia i chłopa bać się nie można

Ludwik Kania przywiózł na targi do Pietrowic Wielkich 6-letniego wałacha. W rodzinnym Jastrzębiu zostawił jeszcze trzy konie. – Ten przywieziony na sprzedaż był przeznaczony dla mojej wnuczki, ale okazało się że ma zbyt duży temperament. Wiktoria ma dopiero 9 lat, więc trzeba jej poszukać jakiegoś spokojniejszego zwierzęcia – mówi hodowca, który wziął ze sobą wnuka Karola. On od siedmiu lat ma też swojego konia u dziadka. – To już taka rodzinna tradycja. Moi dziadkowie mieli konie, a ja je hoduję od kiedy pamiętam – mówi pan Ludwik, który oprócz koni kocha też gołębie. A na targi będzie jeździć zawsze, chociażby po to, żeby popatrzeć na te piękne zwierzęta.

Artur Szuba prezentuje 2-letnią klacz pociągową i 11-letnią pod siodło. Na co dzień pomaga przy nich ich właścicielowi. Przed miesiącem konie nie znalazły nabywców, więc przyjechały tu z  Błotnicy Strzeleckiej jeszcze raz. – Niech pani redaktor wsiada na konia to się zrobi pamiątkowe zdjęcie do gazety – namawia mnie ich hodowca Joachim Zdyń. Oprócz pracownika wziął ze sobą na targi córkę Sandrę. Oboje świetnie jeżdżą konno więc nie rozumieją moich obaw. – Jak się pani będzie bała konia i chłopa to nigdy nic z tego nie wyjdzie – podsumowuje i od razu pyta czy w Raciborzu są jakieś fajne dyskoteki, na które warto przyjechać. – Nie wiem, jestem trochę za stara na dyskoteki – usprawiedliwiam się przed panem Joachimem, a on tłumaczy: – Proszę panią, dopóki człowiek ma dwie sprawne nogi, to nigdy nie jest za stary. Na koniec namawiam Zdyniów na wspólne zdjęcie przy koniu zamiast na nim.

Największe wrażenie na targach robią konie z Klubu Jeździeckiego „Jumping Team” w Brynicy. – Staramy się mieć konie dobrze utrzymane i zadbane. Nie jesteśmy typowymi handlarzami. Prowadzimy klub jeździecki, mamy czterdzieści koni, z którymi jeździmy na zawody sportowe – wyjaśnia Sebastian Gruszka, właściciel klubu. Do Pietrowic przywiózł ze sobą 11-letnią klacz Mirzę, która chodzi w zaprzęgu i 7-letniego wałacha Algisa. – To koń szlachetnej półkrwi, po niemieckim ogierze z matki wielkopolskiej, który przyszedł na świat w naszej stajni. Jest dobrze ujeżdżony i przygotowany do konkursów klasy L, choć nie startował jeszcze w zawodach – opowiada pan Sebastian, który wycenił swojego konia na siedem tysięcy złotych. Zainteresowanie jest ogromne. Algisowi towarzyszy przez cały czas tłum gapiów, ale nie wiadomo czy wśród nich znajdzie się ktoś, z kim będzie można dobić targu.

Konie to taka druga rodzina

Może kalendarz z konikami? Tylko trzy złote – zachęca starszy pan i prezentuje kolorowe zdjęcia. – Dużo się tego sprzedaje? – Dzisiaj zaledwie dwie sztuki – wyjaśnia pan Józef, który współpracuje z gliwickim wydawnictwem, ale na targi jeździ głównie z miłości do koni. W lutym był w Skaryszewie koło Radomia. – One się odbywają w każdy pierwszy poniedziałek po środzie popielcowej. Zapoczątkował je król Jagiełło w 1410 roku idąc na Grunwald. Tam się zatrzymał, został ugoszczony i od tej pory raz w roku odbywają się tam największe w Polsce targi – opowiada. Końmi interesuje się odkąd zakochał się w nich u dziadka. A ten miał przed wojną w Poznańskim nawet araby. Pan Józef nie miał nigdy konia, choć całe życie o nim marzył. – Nie mam na to warunków, bo mieszkam w samym centrum Gliwic, dlatego staram się bywać na targach, bo mogę tu na nie popatrzeć – tłumaczy i dodaje, że te w Pajęcznie odbywają się w pierwszą sobotę po Stanisławie w maju. Majątek po dziadku został, więc jest nadzieja, że kiedyś pan Józef wróci w rodzinne strony i będzie mógł hodować konie. – To byłaby wymarzona emerytura – śmieje się sprzedawca i na pożegnanie wręcza mi kieszonkowy kalendarzyk.

Im później, tym na pietrowickich targach więcej ludzi. Przychodzą całe rodziny, bo dziś nawet na wsiach konie są rzadkością. Przyciągają też liczne stragany z osprzętem do koni, akcesoriami jeździeckimi i starociami, wśród których można znaleźć drewniane narty, stare książki, a nawet obraz Matki Boskiej z Dzieciątkiem. Kolorytu dodają oryginalne stroje miłośników koni, wśród których wyróżnia się para ubrana w czarne skórzane kurtki i kapelusze. Jarosław Lichwała i jego żona Beata są w Pietrowicach Wielkich pierwszy raz. Przyjechali z Chrząstkowic koło Opola ze znajomymi, którzy chcą sprzedać bryczkę. – W domu mamy ogiera i 5-letnią klacz, która trzy dni temu oźrebiła się – pani Beata pokazuje nam szczęśliwą rodzinkę na zdjęciach w telefonie komórkowym i tłumaczy, że córka musiała zostać, żeby się nimi opiekować. Konie hodują dla przyjemności i choć ta pasja sporo kosztuje, nie wyobrażają sobie, by mogli z niej zrezygnować. – Dopóki nie zabraknie kochających konie ludzi, będą i targi, na które wiele osób przyjeżdża również po to, by te piękne zwierzęta móc zobaczyć – podsumowują moi rozmówcy.

Tekst Katarzyna Gruchot

zdjęcia Paweł Okulowski

  • Numer: 18 (1147)
  • Data wydania: 06.05.14