Bóg zjawia się i znika
ks. Łukasz Libowski przedstawia
Od 11 do 17 maja ubiegłego roku, wraz z moimi kolegami rocznikowymi, w pocysterskim opactwie w Rudach odprawiałem rekolekcje przed święceniami kapłańskimi. Zainteresował mnie wówczas obraz, jaki umieszczony był wtedy w tamtejszej, do potrzeb wewnętrznych zaaranżowanej kaplicy (obecnie jest w sali wystawowej). Warto mu się przyjrzeć. Myślę, że odsłania pewną istotną prawdę o Bogu.
Inaczej niż zazwyczaj
Malowidło przedstawia wieczerzę w Emaus. Stanowi ilustrację opowieści z ewangelii św. Łukasza (zob. 24,13-35).
Oto dwaj uczniowie w dzień zmartwychwstania Chrystusa podążają z Jerozolimy do wsi Emaus. W drodze żywo rozmawiają ze sobą o tym, co w ostatnim czasie wydarzyło się z ich nauczycielem, Jezusem z Nazaretu, „prorokiem potężnym w czynie i słowie”. Rozprawiają o jego krzyżowej śmierci i o zniknięciu z grobu jego ciała. Wtem przyłącza się do nich sam Jezus, ale oni go nie rozpoznają, bo oczy ich są „niejako na uwięzi”. Tłumaczy im pismo i wyjaśnia sens tego, co się stało. Kiedy zapada zmrok, uczniowie zapraszają swego tajemniczego towarzysza do wspólnego stołu. Zasiadłszy do wieczerzy, nieznajomy bierze chleb, błogosławi go i łamie. Naonczas uczniom otwierają się oczy i w gościu rozpoznają swojego rabbiego. Ale on natychmiast znika.
Właśnie, co niezmiernie ciekawe, moment rozpoznania i znikania Chrystusa widzimy na rudzkim obrazie. Rzadko, jeśli w ogóle, tę akurat chwilę wybierali malarze jako temat swoich dzieł. Częściej utrwalali na płótnach chwilę, wydaje się, nieco wcześniejszą, w której uczniowie orientują się dopiero, że tak naprawdę mają do czynienia z Jezusem, a on nie począł jeszcze niknąć; tak jest chociażby u Bassana, Brugghena, Caravaggia, Rembrandta czy Orrente. Tym samym mistrzowie pędzla zapominali, że rozpoznanie Chrystusa i jego zniknięcie były równoczesne, jak sugeruje to Biblia: „Wtedy oczy im się otworzyły i poznali Go, lecz On zniknął [podkreślenia moje – ŁL] im z oczu” (jakkolwiek różnie interpretować można przywołany wers, a każda z interpretacji będzie zapewne w jakiejś mierze zasadna). Inaczej jest na malowidle z cysterskiego klasztoru. Dlatego uważam je za oryginalne. Z takim bowiem ujęciem spotkania w Emaus stykam się po raz pierwszy.
Duch i zmysły
Dzieło stworzył Victor Ignaz Raab (ur. 5 września 1715 r. w Nechanicach, w kraju kralovohradeckim; zm. 2 lutego 1787 r. w Welehradzie), jezuita, uznawany za jednego z najważniejszych malarzy czeskich XVIII stulecia. Co na nim widzimy?
Przede wszystkim Chrystusa – w centrum wertykalnie i bardzo starannie pomyślanej kompozycji. Przedstawiony został w ruchu – tak, jak gdyby kroczył lub lekko unosił się w powietrzu – w obszernej, rozwianej szacie. W dłoniach (nie wiem, czy aby nie są trochę za duże) trzyma przełamany bochen chleba. Ma spokojną i delikatną twarz, która tchnie łagodnością. Promienieje, bije od niego niesłychany blask. Żeby zaznaczyć, że jesteśmy świadkami zanikania Jezusa, artysta namalował go na biało. Ta biel Chrystusa, wraz z bielą otaczającej go glorii oraz niechlujnie, acz szykownie ugarnirowanej serwety na karczmianym stole, tworzy główną, skośną oś obrazu. Zamykają ją, zgodnie z prawidłami równowagi, u góry – putta i zawieszony na sznurze, dość swobodnie udrapowany, z ciężkiej kotary wykonany ciemnoczerwony baldachim, u dołu natomiast – wystający spod białego bieżnika obrus, tego samego co baldach koloru.
Warto zauważyć, iż Chrystus umieszczony jest także w środku oglądanej grupy postaci, tworzącej wokół jego osoby niejako krąg. Mamy tu zatem kolejno: dwóch uczniów przy stole – jeden siedzi za stołem, a drugi, tyłem obrócony do widza, o stół się opiera – oraz trzech oberżystów i chłopca, obsługujących klientów – każdy z tych czworga w swoich rękach coś trzyma, ręce ma czymś zajęte. Na twarzach świadków chrystofanii (nazywamy tak objawienie się Chrystusa po zmartwychwstaniu) rysuje się uczucie, które trudno jednoznacznie sklasyfikować, plasujące się gdzieś pomiędzy zaskoczeniem, ciekawością, nieśmiałym zachwytem a modlitewnym, mistycznym wręcz zdumieniem – uczeń za stołem pobożnie składa ręce. Dodać należy, że grupa postaci dzieli się wyraźnie na trzy części, sytuujące się coraz głębiej w prezentowanej przestrzeni: pierwszą tworzą uczniowie i chłopczyk, druga, najważniejsza, to Chrystus, a trzecia – szynkarze.
Całość jest teatralna, dramatyczna. Sprawia wrażenie, jakoby rozgrywała się na scenie; do wywołania takiego efektu przyczynia się najpewniej również gra światła, wydobywającego postacie z okalającej je ciemnej atmosfery. Dalej: jest całość żywa i dynamiczna; bogata i obfita, ale bez przesady; asymetryczna, ale harmonijna. Słowem: barok. Istny – piękny i dostojny, zmysłowy i duchowy barok.
Od Emaus do Emaus
Co rudzkie płótno nam mówi? Co nam uprzytomnia?
Że z nami jest podobnie jak z uczniami idącymi do Emaus. Że przytrafia się nam ciągle to samo, co przytrafiło się wieczerzającym w Emaus.
Kroczymy wszelako przez życie – tak wierzymy – z Jezusem. On bezustannie, jako cień, dotrzymuje nam kroku, wiernie za nami stąpa. I objaśnia nam, jako genialny Interpretator człowieczej doli, ludzkiej egzystencji, znaczenie najrozmaitszych sytuacji, jakie się wokół nas, a nieraz i z naszym udziałem dzieją. My go jednak nie rozpoznajemy, bośmy ślepi, bo nasze oczy przysłania zasłona skończoności; bo głupie i nierozumne, ociężałe i leniwe, swoimi doczesnymi zajęte sprawami są nasze serca. Jednakże od czasu do czasu, nieczęsto wcale, niespodziewanie zupełnie, Jezus daje się nam rozpoznać: podczas modlitwy lub Eucharystii, we wspaniałym dziele sztuki – czy to w obrazie, czy w muzyce, czy w niesamowitym jakimś wnętrzu, czy to w wierszu, czy w prozie – w zachwycającym uroku przyrody, w twarzy drugiego człowieka. Pozwala nam wtenczas odczuć, przekonać się, że ciągle jest, że niezmiennie czuwa – to jest nasze Emaus. Atoli chwile te są krótkie i efemeryczne: jak szybko się pojawiają, tak szybko też znikają, ani się spostrzeżesz, a już po wszystkim; rzec można, iże Bóg dba o to, abyśmy się nim nie przesycili. Niemniej bardzo są nam chwile te potrzebne, konieczne nawet, gdyż długo, długo potrafią nas nieść. Ponieważ, w gruncie rzeczy, żyjemy od jednej takiej chwili do kolejnej. Od jednego intensywnie doświadczonego spotkania z Panem do drugiego. Od jednego Emaus do drugiego.
Bóg zjawia się i znika. Choć zawsze jest, sporadycznie tylko objawia się nam tak, że Realnie, faktycznie odczuwamy jego obecność – taka jest jego względem nas taktyka. Odsłania nam tę Bożą pedagogię malowidło z rudzkiego opactwa.
Musimy tedy pielęgnować w sobie wrażliwość na przychodzącego do nas Boga, ażeby jego nadejścia nie przegapić i tak cennego daru jego obecności nie stracić, nie zaprzepaścić. Musimy Boga, zwarci i gotowi, przygotowani, bez przerwy, bez zniechęcenia i bez zniecierpliwienia oczekiwać. Musimy oczekiwać, kiedy się pojawi. Aby, gdy przyjdzie, gdy nas nawiedzi, zastał nas czuwających (por. Mk 13,33-37).
Najnowsze komentarze