środa, 20 listopada 2024

imieniny: Anatola, Rafała, Edmunda

RSS

Polak potrafi wykorzystać Niemca

15.04.2014 00:00 red

Nie trzeba być Paris Hilton ani księżną Kate by nie pracować, a żyć. Historie trzech Polaków, którzy wyjechali przed laty do Niemiec i teraz bytują tam „na socjalu”. O tym jak w Niemczech żyć i nie pracować, Małgorzata Mieńko

To, że można żyć i nie pracować nie jest nowością. Spójrzmy na Paris Hilton. Odziedziczyła miliony po dziadku i choć nie pracuje, jeździ rolls-roycem. Albo Kate Middleton, która wżeniła się w rodzinę królewską i nie przejmuje się obowiązkiem pracy do 67. roku życia. Podobnie też i inni hollywoodzcy celebryci, ich dzieci czy bogaci spadkobiercy wielkich fortun. Nie słyszeli nigdy o pracy i nie usłyszą! To nas nie dziwi. Jednakże przeciętny obywatel pracuje i to bez względu na pochodzenie, kolor skóry czy przekonania religijne... Jarek, Cezary i Rafał przyjechali do Niemiec przed dwudziestu laty i choć nie są dziećmi celebrytów, ani nie odziedziczyli ogromnej fortuny po dziadkach (odziedziczyli za to pochodzenie niemieckie), również nie pracują, a żyją! Jak to jest możliwe?

Hartz IV

Niemcy, obok Szwecji, Norwegii i Danii, mają najlepsze świadczenia socjalne w Europie. Generalnie naród niemiecki szanuje pracę i ludzi pracujących. Można by powiedzieć, że w ich genotypie nie zostało uwzględnione bezrobocie. Bardziej spostrzegane jest to jako „nieszczęśliwy wypadek życiowy“. Stąd też dobra opieka socjalna, która nie zakłada długiego pozostawania na zasiłku. W tym celu organizowane są wszelkiego rodzaju kursy zawodowe umożliwiające ewentualne przekwalifikowanie. Natomiast państwowa agencja pracy (die Agentur für die Arbeit) posiada sztab ludzi, który szuka zatrudnienia dla niepracujących i udziela im porad. Z zamiarem pomocy osobom dotkniętym bezrobociem został opracowany czterostopniowy plan przydzielania zasiłku nazywanego „Hartz”, którego ostatni czwarty stopień przeznaczony jest dla osób ociągających się z podjęciem pracy. Hartz IV pokrywa koszty czynszu, opłaca media (ogrzewanie, prąd), ubezpieczenie zdrowotne dla całej rodziny, dopłaca 50% do biletu miesięcznego oraz wypłaca zasiłek miesięczny w wysokości 337 euro dla każdego z rodziców oraz 251 euro na każde dziecko do lat 13 (powyżej tego wieku stawka się zmienia). Bezrobotni otrzymują dodatkowo wiele innych świadczeń, jak na przykład zniżki na bilety kolejowe. Ten genialny i dobrze zorganizowany system stał się jednakże pułapką dla samych Niemców. Nie przypuszczano, że znajdą się tacy, którzy wykorzystają luki w genialnym przecież mechanizmie. Jedną z nich jest brak granicy czasowej w pobieraniu zasiłku. Prawdą jest, że granica ta powoli zaczyna się pojawiać, lecz pomimo starań ze strony urzędników, jest dość duże grono obywateli, którzy przez wiele lat nie podjęli żadnej pracy i żyją ze swoimi rodzinami ze świadczeń Hartz IV.

Zawiedziony „biznesmen”

Jarek przyjechał do Niemiec z rodzicami w wieku 11 lat. Skończył szkołę, zrobił nawet maturę zawodową i prawie skończył Ausbildung (przyuczenie do zawodu), ale nie mógł się przekonać do żadnej pracy. W zasadzie nie wiedział co ma robić, aby dobrze ułożyć swoją przyszłość. Zatem nie pracował. Zasiłek pobiera od 1989 roku. Nawet próbował coś robić na własną rękę i sprzedawał używane rzeczy przez internet, lecz pozaciągał długi. Przysporzyło to znacznych kłopotów finansowych jego rodzicom. Do czterdziestki mieszkał u mamy i ciągle zastanawiał się nad wyborem pracy. Od dwóch lat przebywa u swojego brata, pomagając mu spłacać raty za dom (... z zasiłku!). O rodzinie nie myśli, o podjęciu pracy również. Ma dużo na głowie i na razie tym się nie zajmuje. Nie ukrywa, że chciałby pracować, tylko gdzie? Pracy dla niego nie ma. Oczywiście próbował. Pięciokrotnie był wysyłany przez urząd zatrudnienia do różnych zakładów, ale za każdym razem wytrzymywał nie dłużej niż miesiąc. „Było za dużo stresu i ludzie się śmiali”, opowiada z przejęciem. Próbował i wciąż próbuje rozwinąć własną działalność gospodarczą, ale mu to nie wychodzi. Ciągle jakieś przeszkody, ciągle kłody pod nogi. Obecnie stara się o akceptację planu biznesowego, który sam szczegółowo opracował. Chodzi o produkcję surowicy przeciw jadowi tropikalnych insektów. Niestety, żadna z firm nie chce tego przedsięwzięcia sfinansować. Biega od urzędu do urzędu i robi, mówiąc kolokwialnie, „zadymę”. Ale to nie pomaga. Nikt nie kwapi się do podjęcia produkcji. „A przecież państwo mogłoby dobrze skorzystać na tej inwestycji”, dodaje zawiedziony.

Po studiach na zasiłku

Cezary przebywa w Niemczech z żoną i dwójką synów (bliźniakami). Przyjechał tu sam, 22 lata temu. Odrobił przepisowo służbę cywilną w Caritasie. Zrobił parę kursów karate, podjął studia czteroletnie, które ukończył po 9 latach, a w międzyczasie założył rodzinę. Mina mu jednak rzednie kiedy zaczyna mówić o swojej sytuacji materialnej. Jego żona również nie pracuje. Musi opiekować się rodziną i nie ma czasu na podjęcie pracy. Przez to wszyscy są na łasce niemieckiego Arbeitsamtu (urzędu pracy). Cezary pracował przez krótki czas jako pomoc studencka, ale po studiach się zwolnił. A pracy w jego zawodzie nie potrafił znaleźć, bowiem z zawodu jest... grafikiem komputerowym. Raz nawet Arbeitsamt znalazł mu staż w studiu fotograficznym, ale Cezary nie potrafił się dogadać ze współpracownikami i zrezygnował z pracy... Żona Cezarego nie lubi rozmawiać na ten temat. W Polsce pracowała, tu nie. Nie ukrywa, że jest jej wstyd. „Ale co mam robić? Niemcy pracują. Nie akceptują ludzi, którzy siedzą na zasiłku, ponieważ zasiłek jest płacony z ich miesięcznych składek. Zatem patrzą na nas jak na darmozjadów... Jak jestem na treningu z synami, to już kombinuję, co powiedzieć, by ukryć, że oboje z mężem nie pracujemy...”. Mariola chciałaby iść do pracy, ale rodziny zostawić nie może. Jej tydzień jest pełen „terminów”: dentysta, neurolog, laryngolog, spotkanie w szkole, spotkanie po zajęciach popołudniowych synów. Cały tydzień zajęty. Ma czas tylko w środy po 15.00 i w piątek od 14.00. Ale kto zgodzi się na takie godziny pracy? Zatem Mariola nie pracuje. Cezary jest wręcz wściekły na niemiecką politykę, bo nie może w życiu robić tego co by chciał. A na inne alternatywne zajęcie kategorycznie się nie zgadza. „Co mam może paczki roznosić? Nie po to studia kończyłem!”, dodaje. Z nieukrywaną zazdrością opowiada o znajomych, którym wiedzie się lepiej, czy o krewnych, co wydają tysiące euro na meble oraz jeżdżą na długie i ekskluzywne urlopy. On ze swoją rodziną mogą pozwolić sobie tylko na parodniowy urlop w pobliskich górach. Na pytanie, czy nie chciałby poszukać innej pracy, odpowiada, że mu się nie opłaca, bo państwo i tak mu zabierze wszystko co zarobi. Jest po prostu zmuszony, by tak żyć.

Poliglota bez pracy

Rafał też nie miał okazji pracować. Przyjechał do Niemiec w 1992 po maturze, którą mu uznano. Szybko rozpoczął studia na uniwersytecie, choć długo wahał się co do wyboru kierunku. Zdecydował studiować coś przyszłościowego. Dlatego wybrał... język armeński oraz język słowacki. Po 11 latach nauki uzyskał tytuł magistra. Lecz to nie zagwarantowało mu pracy. Nie ma dla niego nic po ukończonym kierunku. Nie wiadomo dlaczego armeński nie jest popularnym językiem w Niemczech... Rafał nawet próbował złożyć podanie o pracę na jednym z uniwersytetów, ale do dziś tam nie dojechał.  Mieszka w małym miasteczku, w dwupokojowym ciasnym mieszkanku socjalnym. Ale używa tylko jednego pomieszczenia, by zaoszczędzić na ogrzewaniu. Nie ma znajomych, ponieważ wyjścia kosztują. Najbardziej boli go jednak to, że nie posiada takiego minimum jakim jest samochód i wszędzie musi dojeżdżać autobusem. Na samochód nawet byłoby go stać, ale benzyna? Na dodatek nikt go nie rozumie. Jego sąsiedzi i znajomi krytykują go za plecami, że jest „darmozjadem”. Sam to przypadkowo słyszał. Naprawdę bolało! I wciąż „na dzień dobry” pytają go czy ma lub czy znalazł wreszcie pracę, jakby to była jego wina... Czuje się zepchnięty na margines życia, a przecież skończył studia! Oczywiście, że chce pracować! Ale tylko na uniwersytecie. Nie widzi swojej przyszłości w innym miejscu. Jest przecież magistrem!

Pułapka dobrobytu

Istnieje możliwość życia, i to nawet znośnego, bez podejmowania pracy. Wystarczy pochodzenie i oczekiwania, co do wykonywania przyszłego zawodu. W niemieckim Arbeitsamcie wypełnia się formularz, którego jedna z rubryk podaje: życzony sobie zawód przez składającego wniosek (der gewünschte Beruf). Właśnie ta mała rubryka i dyplom ukończonych studiów pozwala często na ociąganie się z podjęciem pracy. Szukający argumentuje, że proponowane zajęcie nie jest zgodne z jego oczekiwaniem ani wykształceniem. Dzięki temu ma spokój przez parę następnych miesięcy, a pieniądze znowu wpływają regularnie na jego konto... Oczywiście Urząd Pracy nie daje za wygraną i próbuje na wszelkie sposoby zmusić delikwenta do wykonywania jakiejkolwiek pracy, choćby na tak zwane „czterysta euro”*. Pomimo starań urzędników w wielu żyje, taki sposób jak Jarek, Cezary i Rafał. Smutne jest to, że w ich życiu zaginęły ludzkie normy do jakich zalicza się praca. Przecież „bez pracy nie ma kołaczy” – mówi staropolskie przysłowie. Wykorzystując nadgorliwą opiekę socjalną, stali się nieakceptowanym elementem wśród pracujących Niemców, a tym samym świadomie zdefiniowali siebie jako margines społeczny nazywany potocznie „socjalami”. Ich przypadek to przypadek tak zwanych „dzieci dobrobytu“, które nie pracują i pracować nie będą! Niemiecki plan pomocy bezrobotnym „Hartz” zapewne wielu pomógł, lecz też wielu zaszkodził. Zaszkodził również samemu państwu, które ze składek pilnie pracujących łoży na „wygodnych socjalów” i ich rodziny. Być może zmieniłaby się sytuacja, gdy państwo niemieckie wstrzymało wypłacanie zasiłku, jak to ma miejsce w przypadku naszej, może i niegenialnej, „kuroniówki“. Ale czy Republikę Federalną stać na taki ruch? Przypuszczalnie, jeszcze nie, więc Jarek, Czarek i Rafał tak szybko do pracy nie pójdą...

* praca na czterysta euro – praca na kilka godzin tygodniowo bez ubezpieczenia i odciągania jakichkolwiek składek



Artykuł ukazał się w czasopiśmie polonijnym POLONIA VIVA (Niemcy, Aachen)

  • Numer: 15 (1144)
  • Data wydania: 15.04.14