środa, 20 listopada 2024

imieniny: Anatola, Rafała, Edmunda

RSS

Fiołkowie – rodzina z pozytywną energią

18.03.2014 00:00 red

Kto by pomyślał, że z jednego rodzinnego gniazdka może wypłynąć energia, dzięki której powstanie solidna firma? Fiołkom udało się to osiągnąć i to bez konfliktów, które najczęściej  pojawiają się tam, gdzie życie rodzinne przenika się z zawodowym. Bo w końcu kto poradzi sobie z różnymi napięciami lepiej niż elektrycy?

Kabelkiem po druciku do gniazdka

Wy tak całe życie pod wysokim napięciem? – Pod niskim też – odpowiada ze śmiechem Karol Fiołka. To od niego wszystko się zaczęło, choć dlaczego wybrał właśnie ten zawód nie pamięta. Ojciec był murarzem, a on sam szczególnej smykałki do elektryki nigdy nie miał. – Do wszystkiego dochodziłem powoli i przez doświadczenie – tłumaczy. W 1958 roku rozpoczął naukę w szkole zawodowej przy Fornalskiej (dzisiejsza Wileńska) w Raciborzu. Po jej ukończeniu  przez dwa lata pracował w Rafamecie, skąd na kolejne dwa lata trafił do wojska. – Służyłem w wojskach pancernych w Gliwicach. Do dziś pamiętam, że koszary były to przy ulicy Belojanisa. Tam moje umiejętności w końcu się przydały, bo jak się w czołgu coś zepsuło, to sam umiałem naprawić – wspomina.

Po powrocie zaczął pracować w ZEW-ie, a w trybie zaocznym kończył technikum. Potem zaczęła się jego przygoda z Elektromontażem Katowice. – Przez 20 lat byłem kierownikiem budowy szpitala w Raciborzu. Za moich czasów wybudowano i oddano do użytku kotłownię opalaną węglem, by następnie zdemontować ją i przerobić na gazową. Podobnie było ze wszystkimi instalacjami. Najpierw zakładano i oddawano, a potem demontowano i przerabiano na nowe – opowiada pan Karol.

– To po tylu latach spędzonych na Gamowskiej ma pan teraz przynajmniej jakieś ulgi? W kolejkach może pan nie stoi? – Radzę sobie z tym inaczej. Po prostu nie choruję – odpowiada ze śmiechem pan Fiołka, który w końcu opuścił firmę, by założyć własną. – Namówił mnie do tego kolega – Engelbert Jezusek. Remontował wtedy salę gimnastyczną w Szkole Podstawowej w Bieńkowicach i potrzebował ludzi do pracy – tłumaczy nasz bohater. Tym sposobem w czerwcu 1991 roku powstał Zakład Instalacji Elektrycznych Karol Fiołka, do którego, jako uczeń, dołączył jego syn Marek. Najstarszy z Fiołków – oczywiście elektryk – pracuje dziś samodzielnie, zajmując się handlem maszynami. Do firmowego gniazdka z czasem dołączyli pozostali synowie: Tomasz, Krzysztof i Marcin, którzy eksperymentowali z prądem od małego. – Wszystko co się dało rozbieraliśmy. Ze złożeniem już bywało różnie. A parę razy domu o mało z dymem nie puściliśmy – wspomina pan Krzysztof. – A co na to tata? – On nic nie wiedział, on był zawsze w pracy – odpowiadają zgodnie. Wszyscy kończyli tę samą szkołę zawodową i zaocznie raciborski Mechanik. W szkole zawsze mieli fory. – Z przedmiotów elektrycznych to byliśmy zawsze zwalniani. Zdarzało się, że nauczyciel coś nam objaśniał i pytał: Fiołka, mam rację? Do teraz obsługujemy całą instalację w tej szkole – mówi pan Tomek. 

Zastanawiam się czy w domu, w którym było pięciu elektryków nie dochodziło do spięć. – Nie zdążyło, bo oni się szybko powyprowadzali. Jeden wybudował się w Rudniku, drugi wprowadził się do żony w Bieńkowicach, a z nami w Brzeziu został tylko ten najmłodszy – tłumaczy pan Karol i dodaje: – Ja ich do tej elektryki nigdy nie namawiałem, chciałem tylko żeby się kształcili,  a jego synowie chórem oznajmiają: – Innego zawodu sobie nie wyobrażaliśmy.

Łatwiej z prądem niż pod prąd

W firmie nikt nie wchodzi sobie w drogę, bo każdy zajmuje się czymś innym. – Ja to już jestem na emeryturze i społecznie robię im kosztorysy – mówi ze śmiechem pan Karol, który twierdzi, że gdyby codziennie nie przychodził do firmy to by zwariował.

Pan Krzysztof specjalizuje się w przemyśle. Jest odpowiedzialny za stałą obsługę wszystkich zakładów Mieszko S.A., Telemaru i Ensolu. Jego starszy brat Tomasz wykonuje większość instalacji elektrycznych w budynkach jednorodzinnych, wielorodzinnych i biurowcach. Najmłodszy Marcin zajmuje się instalacjami zasilającymi i odgromowymi. Bracia mówią ze śmiechem, że musiał wziąć to co zostało, bo resztą się wcześniej podzielili. – Ja to jestem albo pod ziemią, albo na dachu – mówi pan Marcin, a ja pytam, czy nie ma lęku wysokości? – Wzięliśmy go parę razy na skoki z bungee to mu od razu przeszło – tłumaczy pan Krzysztof.

Duże przedsięwzięcia wymagają często kilkutygodniowych wyjazdów. Tak było w przypadku przenoszenia zakładu Mieszka z Wilna do Warszawy, albo maszyn z fabryki w Niemczech do Polski. – My pracujemy jak lekarze na pogotowiu, gdy dostajemy telefon to zrywamy się w nocy i jedziemy na serwis – wyjaśnia pan Tomasz. A jak wytrzymują to wasze żony? Przez pierwszych 5 lat próbują walczyć, a potem brakuje im już energii na kłótnie – mówi ze śmiechem pan Marcin. Firma Fiołków zakładała instalacje elektryczne w większości budowanych sal gimnastycznych w regionie, w oczyszczalni ścieków w Lyskach i Krzyżanowicach, w budynkach TBS i Spółdzielni Mieszkaniowej Nowoczesna.

Największym wyzwaniem był dla nich stadion żużlowy w Rybniku. – To było pod koniec lat 90. Byliśmy wtedy jeszcze małą firmą. Pierwotny wykonawca zbankrutował i przejęliśmy całą inwestycję. Trzeba było zrobić słupy oświetleniowe murawy, instalację odgromową, uziemienia wyrównawczego, modernizację stacji transformatorowej i agregat prądotwórczy oświetlenia awaryjnego – wylicza pan Krzysztof. – Dostaliście na koniec jakiś karnet na mecze? – Przez pół roku obsługiwaliśmy oświetlenie podczas każdego meczu to się tego sportu naoglądaliśmy – mówi pan Tomek, który od speedwaya woli pływanie. Jego młodszy brat Krzysiek lubi wycieczki rowerowe, Marcin jeździ na snowboardzie a nestor rodziny odpoczywa najlepiej w wodach termalnych. – Mogę tam siedzieć do 3 godzin, bo później to już się męczę – tłumaczy pan Karol. Na wakacje, zamiast Chorwacji, wszyscy wybierają polski Bałtyk, bo jak mówią ich dzieci, babki z kamieni nie da się zrobić. Pan Tomek nawet wtedy bierze ze sobą śrubokręt, tak na wszelki wypadek, gdyby okazał się potrzebny. Gdy pytam Fiołków o ich marzenia i plany na najbliższą przyszłość, znów chórem odpowiadają:  – Dwa dni wolnego!

Elektrowstrząsy za darmo

W ankiecie na temat najmniej stresujących zawodów świata, przeprowadzonej przez amerykańskich naukowców, elektryk znalazł się na 10. miejscu. Kiedy poznałam Fiołków przestałam się temu dziwić, bo oni wszyscy mają taki poziom wyluzowania i dobrego humoru, że niejeden lekarz mógłby się do nich zgłosić po poradę. Skąd biorą tyle energii? Z prądu. Praca daje im dużo zadowolenia i satysfakcji, choć, jak sami przyznają, wymaga ciągłego myślenia i skupienia. Ale jak się za dużo myśli to też niedobrze. – Stałem mocno skupiony nad tablicą rozdzielczą i jak było zwarcie to tak mnie kopnęło, że przez kilka dni nie wiedziałem jak się nazywam – wspomina pan Krzysztof, a jego brat Tomasz dodaje, że na co dzień taki prąd na 230 V to nie robi już na nich żadnego wrażenia, bo się zdążyli uodpornić.

Pan Krzysztof po prostu tak już w życiu ma, że lubi się na czymś skupić. Skończył architekturę we Wrocławiu, elektrotechnikę w Gliwicach i elektroenergetykę w Częstochowie. – Studiowałem 10 lat i jestem dziś podwójnym inżynierem magistrem – mówi ze śmiechem. Doświadczenie zdobyte na różnych kierunkach wykorzystuje teraz konstruując maszyny, które przydają się w pracy, jak choćby giętarka do płaskowników miedzianych. Najbardziej niesamowitą konstrukcją jest jednak jego domowe centrum dowodzenia. – Wyciągnąłem fotel z audi A8, wyrzuciłem ogrzewanie i osadziłem go na stojaku. W fotelu wszystko jest regulowane elektrycznie, nawet zagłówek jest podnoszony. Do tego jest dołączony stojak na komputer, również regulowany. Moja żona nazywa to gniazdem szatana – opowiada Krzysztof Fiołka. Trudno się dziwić żonom Fiołków, że nie lubią gdy ci przynoszą pracę do domu, w którym są często gośćmi. Co jednak można zaradzić na miłość do elektryki, którą dostaje się w genach? Możną ja tylko przekazać dalej. Pan Karol śmieje się, że nawet najmłodszy wnuk ma już dryg do tego zawodu, a rodzina na powiększenie firmy jest świetnie przygotowana. Tomasz ma pięciu synów, Krzysztof dwóch, a Marcin córkę i syna. Jest więc szansa, że linia elektryczna zostanie nieprzerwana, choć znając polskie realia nigdy nie wiadomo jak może się to skończyć. Drżyjcie więc prezydenci. Nadchodzi era elektryków!

Tekst: Katarzyna Gruchot

zdjęcia Paweł Okulowski

  • Numer: 11 (1140)
  • Data wydania: 18.03.14