Poniedziałek, 29 lipca 2024

imieniny: Marty, Olafa, Beatrycze

RSS

Rękodzieło nie skrywa przed nią tajemnic

11.02.2014 00:00 red

Wyczarowuje piękne hafty i koronki. Dla Zofii Marcol żadnych tajemnic nie kryje haft angielski, Richelieu, makrama, czy frywolitka. Spod jej igły, szydełka i drutów wychodzą piękne serwety, obrusy, a nawet obrazy, dzierga wełniane swetry i kostiumy, szyje bluzki, garsonki i płaszcze. Wykonuje ozdoby świąteczne z papieru i włóczki. Dziś sięga również po nowe techniki, jak filcowanie, którego nauczyła się w dwadzieścia minut.

- U nas w domu nie wolno było siedzieć. Odkąd sięgam pamięcią, w każdy wieczór w moim domu śpiewało się i czytało książki. Moja mama, babcia i ciotka robiły na drutach, szydełkowały i haftowały. Gdy robiłam coś nie tak, dostawałam po rekach. Mając więc już własną rodzinę, po powrocie z pracy siadałam do robótek – opowiada pani Zofia.

W strachu o niczym się nie myśli

Pochodzi z wojskowej rodziny Wolskich, jej ojciec był pułkownikiem. Tak jak większość Polaków mieszkających na Wschodzie, musieli opuścić swe strony w obawie o własne życie. Miała pięć lat, ale doskonale pamięta, jak banderowcy zamordowali 17 osób z jej rodziny: ciotki, wujków, nawet pięcio- i dwuletnie dzieci. – Każdą osobę zabili inaczej. Ojciec był na foncie, mama sama musiała ich pochować, pomagał jej tylko ksiądz – wspomina.

Pani Zofia pamięta, jak mama zaraz następnego dnia zapakowała cały swój dobytek do małego wózka, zabrała półroczną siostrę pani Zofii i w trójkę wybrały się do oddalonej o 30 km Horodenki. Z przerwami na odpoczynek droga zajęła im cały dzień.

Panią Zofię przez wiele lat dręczyło jedno pytanie, które zadała mamie gdy już była dorosła. – Mama w obawie przed banderowcami ukryła nas z siostrą w piwniczce na kartofle. Zniosła pierzyny, na których ułożyła siostrę i mnie. Przygotowała małe lizaczki ze szmatki i cukru, które przez całą noc podawałam siostrze, aby nie płakała. Potem zasłoniła wejście słomą, zastawiła wózkiem i sama poszła szukać bezpiecznej kryjówki. Gdyby jednak mamie coś się stało, nikt nie znalazłby nas w tej dobrze ukrytej piwniczce. Zapytałam ja o to: „Dziecko, ze strachu o niczym się nie myśli” – usłyszała w odpowiedzi.

Rodziny wojskowe pierwszym transportem wywieziono z Horodenki. Była ostra zima. W Boże Narodzenie temperatura wynosiła -30ºC. Pani Zofia wspomina świąteczną mszę, podczas której ksiądz drżał z zimna, a mama okrywała córki pierzyną i przytulała do siebie. – Umieszczono nas w wagonach towarowych, bez dachu. W każdym z nich musiało się pomieścić kilkanaście rodzin. Ludzie sczepiali drutami koce, by chronić się przed chłodem, czymś okryli dach wagonu, grzali się i gotowali na małym piecyku, który stał na środku wagonu. Podróżowałyśmy dwa miesiące. Przeżyłyśmy dzięki kozie, którą zabrała mama i karmiła nas jej mlekiem – opowiada.

Landrynki zamiast kaszy

Dotarły do Myśliborza, gdzie znajdował się punkt kontaktowy pułku, w którym służył ojciec pani Zofii. Mama, ponieważ ktoś ukradł im kozę, chodziła doić krowy do zajętego przez wojska radzieckie gospodarstwa. Po wydojeniu 10 krów otrzymywała 2 litry mleka.

– Dostaliśmy też karki wojskowe, których w tym czasie wiele osób nam zazdrościło. Mama, próbując zdobyć na nie mąkę, kaszę, czy inne produkty, za każdym razem przynosiła landrynki, ponieważ tylko one dostępne były w magazynie – wspomina pani Zofia pierwszy okres pobytu w Polsce.

Pamięta też, jak z narażeniem życia zdobywała dla chorej siostry ziemniaki z pola, którego pilnowali żołnierze radzieccy. – Przeszłam przez płot naszego ogrodu i skarpę nasypu kolejowego, a następnie rowem dotarłam na brzeg pola. Było tam już z dziesięć osób, korzystających z okazji zdobycia kilku kartofli. Ponieważ na skraju pola wszystkie były wybrane, musiałam sięgnąć dalej. Rosjanie celowali raczej w powietrze niż w ludzi, ale strzał który padł, tak mnie wystraszył, że zaczęłam uciekać. Biegnąc weszłam w rozbitą butelkę i mocno skaleczyłam nogę. Mama opatrzyła ją, a następnie znieczuliła mnie laniem. Siostra jednak z wielkim apetytem jadła zdobytego ziemniaka. Niestety, do dziś mam problem z nogą – wyznaje pani Zofia.

Zawsze gotowa nauczyć się czegoś nowego

Na Śląsku zamieszkali na gospodarstwie nieopodal Ząbkowic Ślaskich. Musiała nauczyć się wszystkiego. Mając dziewięć lat pomagała ojcu bronować 18-hektarowe pole. On z zawodu mechanik, wysłał ją do zasadniczej szkoły elektrycznej. Dlatego dziś potrafi spawać, wymienić zamek w drzwiach, a nawet położyć instalację elektryczną. Pani Zofia wybrała jednak Zespół Techników Rolniczych w Nysie, po ukończeniu którego, jako zootechnik trafiła na roczny staż do zarodowej fermy drobiu w Kochańcu, na Opolszczyźnie. Ponieważ fama podlegała Instytutowi Zootechniki otrzymała propozycję pracy na stanowisku kierownika w podobnej farmie w Krakowie.

W Raciborzu, do którego przyjeżdżała w odwiedziny do brata ojca, poznała swego męża. Przeprowadziła się więc do Raciborza, znalazła pracę w urzędzie miasta, a następnie jako instruktor w Wojewódzkim Ośrodku Postępu Rolniczego. Jednocześnie nieustannie dokształcała się kończąc m.in. zaocznie prawo i administrację oraz studia w Wyższej Szkole Głównej Gospodarstwa Wiejskiego w Warszawie. – Trafiłam też na krakowski uniwersytet, gdzie jako asystent prowadziłam w mieście wykłady z żywienia. Poza tym zajmowałam się wdrożeniami i organizowałam szkolenia dla całej wsi. Zakładałam gospodarstwa domowe, urządzałam domy i podwórka, likwidowałam oborniki, organizowałam kursy robótek ręcznych, planowałam ogrody warzywne i sady – wylicza wiele prac, którym oddawała się w czasie swego życia zawodowego.

Prowadziła też zajęcia w Studium Nauczycielskim oraz współpracowała z Cepelią. –W Cepelii nauczyłam się najwięcej, bo raz oczekiwano, że pomaluję flakoniki, innym razem, że wyhaftuję kapcie lub obrusy. Dla mnie nigdy nie było problemu, żeby nauczyć się czegoś nowego – wyznaje.

Każda rzecz, którą robi pani Zofia jest oryginalna i niezwykła, jak np. ozdoby wykonane z papieru np. gazetowego, kwiaty z liści, makramy, czy też tkane makaty.

Obecnie na drutach dzierga kurtkę z włóczki, zrobiła torebkę metodą filcowania dla synowej, a na wystawie zorganizowanej przez uniwersytet trzeciego wieku zaprezentowała swe haftowane obrazy, serwety i robótki m.in. z papieru. Zawsze też otwarta jest na nowości, ponieważ uważa, że rękodzieło nie może skrywać przed nią żadnych tajemnic.

Ewa Osiecka

  • Numer: 6 (1135)
  • Data wydania: 11.02.14