środa, 20 listopada 2024

imieniny: Anatola, Rafała, Edmunda

RSS

Klimów recepta na szczęście

11.02.2014 00:00 red

Receptura jest prosta: wystarczy trzymać się razem, ale nie wchodzić sobie w drogę, żyć w zgodzie, ale pozostawać wiernym własnym zasadom, realizować swoje pomysły, ale szanować zdanie innych. Trzeba jednak aptekarskiego doświadczenia Klimów, aby wiedzieć w jakich proporcjach zasady te stosować w życiu, by były pomocne w tworzeniu udanej rodzinnej firmy.

Farmaceuta jak lekarstwo

Ostatnie mroźne dni stycznia przyciągają do Apteki św. Mikołaja tłumy pacjentów. Rozkładamy sprzęt przy stanowisku do mierzenia ciśnienia i zachwycamy się muzealnymi eksponatami, które wyłaniają się zza ażurowych kutych krat. Od razu wiemy, że to miejsce posłuży nam do pamiątkowej fotografii, na której znajdą się dwa pokolenia raciborskich farmaceutów: Hanna i Piotr Klimowie i ich syn Michał z żoną Zuzanną. Kiedy nasi bohaterowie zjawiają się na miejscu, jest z nimi malutka Milena, która aptekę zna jak własną kieszeń, bo mieszka z rodzicami dwa piętra wyżej. – Rośnie nam trzecie pokolenie aptekarzy – śmieje się pan Piotr, a jego żona żałuje, że nikt nie pomyślał o uszyciu dla wnuczki fartucha. Milenka dzielnie znosi sesję zdjęciową,  a już po chwili biegnie do kącika dla dzieci, gdzie czekają na nią kolorowe klocki. Bo w aptece Klimów pomyślano i o maluchach, które źle znoszą stanie w kolejkach i o osobach starszych lub schorowanych, które  mogą być obsługiwane na stanowisku siedzącym. – Miarą naszego zawodu jest przede wszystkim pomaganie ludziom, a nie sprzedawanie leków. Wielu pacjentów przychodzi tu po poradę, a my dla nich zawsze mamy czas – mówi pan Piotr, a przyglądając się pracy jego farmaceutek, widzę, że nie są to tylko puste słowa. Nie pomyślałabym nawet, że w tych młodych, uśmiechniętych dziewczynach jest tyle empatii. Jedna z nich powoli tłumaczy starszej pani jak należy zażywać przepisany przez lekarza specyfik, a potem dla pewności zapisuje to jej na kartce.

Pan Piotr wita się z kolejnymi klientami, którzy wchodzą do apteki. Po latach pracy, również za okienkiem, większość z nich zna osobiście. – Starsze osoby wybierają aptekę nie tylko dlatego, że jest blisko domu, albo kupili w niej tańsze leki. Dla nich liczy się to, że spotkały na swojej drodze jakiegoś życzliwego aptekarza, który je wysłuchał, dopytał i dobrze doradził – podkreśla farmaceuta i dodaje, że ta praca wymaga również ogromnej odpowiedzialności. – Musimy dokładnie sprawdzać recepty, na których lekarz zapisuje składniki leku robionego. Jeżeli mamy jakiekolwiek wątpliwości, czy dobrze wszystko zostało odczytane, dzwonimy do poradni i konsultujemy to z lekarzem – mówi Zuzanna Klima, która w recepturze, czyli pomieszczeniu, w którym wytwarza się leki robione, przygotowuje maść. – Kiedyś takich leków robiło się nawet 50 dziennie. Dziś, gdy na rynku jest mnóstwo lekarstw gotowych, trafia do nas kilka recept w ciągu dnia – dodaje pan Piotr,  którego historia farmacji fascynuje od lat. A my, za sprawą gromadzonych przez niego eksponatów związanych z aptekarstwem, możemy poznać przynajmniej jej fragment.

Izba pierwszej pomocy

Od trzydziestu lat pan Piotr zbiera wszystko to, co wiąże się z farmacją. – Wiele razy ratowałem sprzęt przed jego smutnym końcem w śmietniku. W środowisku śląskich farmaceutów jestem znany jako zbieracz i miłośnik historii tego zawodu, więc często ktoś do mnie dzwoni z informacją, że można jeszcze coś uratować – opowiada pan Klima, który swoje eksponaty często wypożycza muzeom. W stworzonej przez niego izbie muzealnej oglądamy meble aptekarskie z 1890 roku, które odkupił z likwidowanej Apteki Pod Orłem w Będzinie. Przyglądamy się rzeźbionym w drewnie detalom i podziwiamy lustra, w których odbijają się brązowe buteleczki, służące kiedyś do przechowywania substancji do sporządzenia leków złożonych. Pan Piotr pokazuje nam sprytnie wykonane drewniane półeczki, które są w stanie utrzymać wiele kilogramów leków, ponieważ rozszerzają się w kierunku luster. Wiele przedmiotów pochodzi z targów staroci i desy. Jest też moździerz z drzewa żelazowego, który kiedyś przywieźli mu znajomi franciszkanie z misji w Afryce.  W kącie stoi obraz, który czeka na oprawienie. – To kopia „Aptekarza” Józefa Chełmońskiego. Oryginał znajduje się w Muzeum Farmacji w Krakowie. Jest w nim jakaś tajemnica – tłumaczy nasz bohater z uśmiechem.

Taką tajemnicę kryje chyba każdy przedmiot, który znajduje się w izbie, nic więc dziwnego, że nie wszyscy łatwo się z nimi rozstają. Są ludzie, którzy dojrzewają do decyzji o przekazaniu tego typu pamiątek latami. Pan Piotr cierpliwie wtedy czeka, bo wie, że w lepsze ręce trafić nie mogą.

Jak mieć sto razy lepiej

Klimowie zapraszają nas do swego mieszkania nad apteką. Po przestronnym salonie biegają wnuczki Julia i Milena, a pod dużym drewnianym stołem, przy którym bez problemu mieści się cała wielopokoleniowa rodzina, łasi się kot i cocker spaniel Parys. Pani Hania częstuje nas szarlotką z lodami a jej mąż zaczyna opowiadać o tym, jak to wszystko się zaczęło.

Przyszłą żonę poznał podczas studiów na wydziale farmaceutycznym Śląskiej Akademii Medycznej (obecnie Śląski Uniwersytet Medyczny). On był na ostatnim roku, ona zaczynała dopiero naukę. – Wiele lat szukałem kandydatki na żonę, ale żadna mnie nie chciała. Zlitowała się nade mną dopiero Hania – mówi ze śmiechem i dodaje, że jak już się zakochał to został na uczelni, żeby pilnować z takim trudem zdobytej dziewczyny. Mieszkali w akademiku w Sosnowcu, najpierw w pokoju studenckim, potem w asystenckim – Różnica między nimi była taka, że pierwszy miał 12 m kw. a drugi 18 i łazienkę. Tam przyszli na świat nasi dwaj synowie – wspomina pan Piotr, który miał etat na uczelni i pół etatu w Aptece Kolejowej w Katowicach. – Nieraz zastanawiam się nad tym jak my sobie z tym wszystkim radziliśmy. Pawła urodziłam na trzecim roku studiów, a Michała na piątym. Była nauka, praca i nieprzespane noce. W akademiku mieszkało dużo małżeństw z dziećmi, więc pomagaliśmy sobie nawzajem, ale łatwo nie było – mówi pani Hania.

Kiedy zmienił się ustrój, zaczęli myśleć o usamodzielnieniu się i własnej aptece. Pan Piotr wyruszył więc do Stanów Zjednoczonych, gdzie przez 1,5 roku pracował fizycznie jako budowlaniec, by zdobyć na ten cel środki finansowe. Przy okazji zdobył też doświadczenie, które przydało się gdy zaczął remontować wynajęty od miasta budynek. – Po moim przyjeździe postanowiliśmy wrócić do Raciborza. Na Starej Wsi nie było jeszcze żadnej apteki, ale były lokale, które można było od miasta wydzierżawić. Znaleźliśmy taki budynek, w którym na dole mieściła się wcześniej firma sprzedająca markizy a na górze było puste mieszkanie. Przez pół roku codziennie po pracy zajmowałem się remontem. Tak powstała pierwsza apteka – tłumaczy pan Klima. Dziś oprócz Apteki św. Mikołaja prowadzą jeszcze aptekę w szpitalu przy Gamowskiej i punkt apteczny w Grzegorzowicach, a do rodzinnej firmy dołączył syn Michał z żoną Zuzanną. – Mamy teraz sto razy lepiej niż wcześniej, bo zaczynaliśmy od 12 m kw. a teraz mamy 1200 – podsumowuje aptekarz.   

Teraz możemy odpuścić

Pan Michał poszedł drogą ojca. – Powinienem pewnie powiedzieć, że to było powołanie, ale tak naprawdę wybrałem te studia z rozsądku – przyznaje z rozbrajającą szczerością i dodaje, że mimo tego, że chemii i biologii nie lubił od czasów liceum, swojego wyboru nie żałuje. Studiował na wydziale farmaceutycznym Śląskiej Akademii Medycznej, gdzie, tak jak tata, poznał swoją przyszłą żonę. Małżeństwem są od pięciu lat. Mieszkają i pracują razem z rodzicami pana Michała.

Kiedy pytam jak się razem pracuje w rodzinnej firmie, wszyscy zgodnie odpowiadają, że bardzo dobrze. Do żadnych konfliktów nie dochodzi, bo każdy zajmuje się czymś innym – Właściwie stery przekazałem już synowi. To on podejmuje strategiczne decyzje dotyczące aptek. Ja mam nareszcie czas, żeby zająć się działalnością w organizacjach farmaceutycznych – tłumaczy pan Piotr, który dodaje, że wycofał się bez bólu.

Rodzina daje im duże poczucie bezpieczeństwa. – Nie musimy sobie patrzeć na ręce, ani udowadniać kto z nas jest najlepszy. Mamy jeden dom, jedną firmę i jedno zdanie jeśli chodzi o jej prowadzenie – mówi pan Piotr, który równie dobre relacje ma z dwoma pozostałymi synami. Najstarszy Paweł, z wykształcenia prawnik, ma swoje studio fotograficzne, które mieści się w budynku po pierwszej aptece Klimów. Również on, podobnie jak młodszy brat Michał poznał swą przyszłą żonę Magdę na studiach na wydziale prawa UŚ. Najmłodszy Jan marzy o wydziale operatorskim Szkoły Filmowej w Łodzi i obecnie pracuje przy produkcji serialu TVP o transplantacjach.

Największym szczęściem Klimów są jednak ich wnuki. Milenka jest z dziadkami na co dzień, Julia i Adaś, choć nie mieszkają razem z nimi, często ich odwiedzają. – Najchętniej zrezygnowałabym z pracy w aptece i zajęła się wyłącznie nimi. Dla dzieci nigdy nie miałam tyle czasu ile bym chciała, więc teraz nadrabiam to przy wnukach – mówi pani Hania. Pan Piotr podkreśla, że w tej rodzinie to już tradycja. Kiedy oni pracowali, chłopcami zajmował się jego ojciec. Teraz oni opiekują się wnukami. – Mając takie oparcie w dzieciach, możemy sobie już trochę odpuścić i zająć się tym, co sprawia nam największą satysfakcję – mówią zgodnie Hanna i Piotr Klimowie.

tekst Katarzyna Gruchot
zdjęcia Jerzy Oślizły

  • Numer: 6 (1135)
  • Data wydania: 11.02.14