Grupa trzymająca kulturę...
Moim zdaniem
Dawid Wacławczyk, RSS Nasze Miasto
Podczas swojego grudniowego wystąpienia z krytyką budżetu na rok 2014, pozwoliłem sobie na drobną uwagę odnośnie stanu raciborskiej kultury. Inspiracją był dla mnie artykuł przeczytany w Nowinach Raciborskich, w którym jedna z licealistek zamierzających opuścić po maturze miasto na stałe, stwierdziła, że „Racibórz nie ma dla mnie żadnej interesującej oferty kulturalnej, która mogłaby mnie tutaj zatrzymać”. Smutne to słowa, ale prawdziwe...
Podczas wystąpienia zwróciłem uwagę na fakt, że Racibórz nie ma żadnej atrakcyjnej oferty kulturalnej czy rozrywkowej dla ludzi młodych, ale już dorosłych. Oferta miejska jest przyzwoita jeśli chodzi o dzieci i młodzież w wieku szkolnym (choć to raczej typowa, standardowa), następnie koncentruje się na seniorach (to grupa najliczniejsza, która ze względu na swoją specyfikę raczej już nie wyemigruje, ale za to odpowiednio kokietowana może stanowić żelazny elektorat zasiedziałych prezydentów)... natomiast zupełnie pomija ludzi młodych w wieku 25, 30, 35, 40, 45 lat. Wystarczy wejść do jakiejkolwiek instytucji kulturalnej czy zobaczyć galerię zdjęć z odbywających się tam imprez, by przekonać się o tym, że poza dziećmi i seniorami trudno uświadczyć widza w wieku młodym, aczkolwiek dorosłego, z wyrobionym gustem i określonymi potrzebami. Ci, którzy nie wyjechali jeszcze na stałe, swoje ambicje kulturalne muszą zaspokajać w innych miastach. I to jest realny problem, bo to są przecież w znacznej mierze ludzie tworzący firmy, robiący kariery, zajmujący kierownicze stanowiska, wprowadzający nowe rozwiązania, oczekujący możliwości decydowania o sobie, rozumiejący istotę społeczeństwa obywatelskiego i... osiedlający się w miastach, które mają im do zaoferowania coś więcej niż standard. To sól lokalnej gospodarki.
Pytanie jakie powinny sobie zadawać mądre władze samorządowe, które wiedzą, że poza tworzeniem miejsc pracy miasto musi tworzyć swój klimat i specyfikę kulturalną, brzmi: jak zaspokoić oczekiwania ludzi najbardziej produktywnych, wymagających rozrywki i kultury oryginalnej, wysokiej jakości, a nie gustującej już ani w warsztatach tańca w stylu telewizyjnego You Can Dance, ani występach Wojciecha Młynarskiego z półplaybacku, ani też w operetkach czy spektaklach komediowych objazdowych teatrów?
Najprostszym, a zarazem najtrudniejszym jak się okazuje sposobem odpowiedzi na to pytanie, jest wykonanie czynności bardzo prozaicznej: należy ich o to zapytać, a następnie stworzyć im rzeczywiste, a nie pozorowane warunki do rozwoju swoich ambicji. Ludzie, którzy czują i wiedzą, że mogą liczyć na wsparcie, sami skrzykną się w stowarzyszenia i zorganizują to czego im trzeba: być może będzie to cykl koncertów jazzowych czy muzyki świata, wspólne odkrywanie lokalnej historii, być może spotkania przy ambitnym teatrze alternatywnym, kursy gotowania ekologicznego, trudne rozmowy o sztuce współczesnej oraz sukcesywne wprowadzanie jej do przestrzeni publicznej. A być może coś zupełnie innego, o czym – nie boję się do tego przyznać – sam nie mam jeszcze pojęcia.
To właśnie miałem na myśli, kiedy wskazywałem, że bardzo powinno niepokoić nas to, że w ciągu ostatnich 10 lat w Raciborzu nie powstało żadne stowarzyszenie kulturalne założone przez ludzi młodych, a dwie raciborskie imprezy kulturalne, które miały szansę na zaistnienie w skali międzynarodowej tj. festiwal „Ciało – Duch – Miasto” oraz Festiwal Muzyczny „wRacku” – upadły tylko dlatego, że nie miały szansy na poważne dofinansowanie. Poważne to znaczy takie, które nie opiera się na pięknych słowach w stylu „wiemy, wspomagamy, rozumiemy, cieszymy się i tralalala”, tylko jest porównywalne kwotowo z wydatkami jakie Pan Prezydent wydaje na organizację Spotkania Noworocznego dla swoich gości specjalnych, na jeden z koncertów odbywających się z okazji Dni Raciborza, czy na organizację Memoriału organizowanego przez swojego politycznego sprzymierzeńca z koalicji rządzącej. Mówienie o tym, że „stowarzyszenie X zyskuje duże wsparcie od miasta”, kiedy dostaje ono na kilkudniową imprezę 5 – 10 razy mniej niż kosztują imprezy kilkugodzinne organizowane siłami UM czy RCK, albo też robione przez swoich politycznych przyjaciół – trąci albo kompletnym brakiem znajomości tematu, albo kpiną. W mojej ocenie jest to kolejny dowód na to, że pieniądze na kulturę są w Raciborzu wydatkowane ściśle według „przynależności partyjnej”. Najwięcej daje się swoim, potem tym, którzy są neutralni i przynajmniej otwarcie nie krytykują, a reszta łapie się na przysłowiowe „listki figowe”. Na deser przestroga: „Artyści do pracowni, bo do polityki to My”. Tą śpiewkę znamy już z PRL-u. Zresztą, prezydent oznajmił oficjalnie na jednej z sesji, że nie będzie wspomagać imprez organizowanych przez jego politycznych konkurentów, więc zdaje się, że z takim uprawianiem „polityki kulturalnej” nawet się specjalnie nie kryje. Organizatorzy imprez, o których wspominałem powyżej – co bardzo mnie smuci – żyją, pracują i działają dziś w większości poza Raciborzem i poza Polską. Czy to przypadek, czy następstwo takiej, a nie innej polityki prowadzonej przez władze Miasta Racibórz? Pytanie pozostawiam otwartym...
W dniu dyskusji nad budżetem moje uwagi pozostały bez echa. To nic nowego. Okazało się jednak, że już po sesji – temat postanowili pociągnąć dziennikarze. Tak oto 1 stycznia dowiedziałem się z internetu, że Prezydent po pierwsze uważa, że wcale nie jest tragicznie (co racja to racja, w końcu pieniądze miejskie nie płyną póki co na zapasy kobiet w kisielu), a ASK upadł dlatego, że młodzi ludzie zajęli się polityką. Rozumiem, że prezydentowi chodzi o 30-letniego radnego Piotra Dominiaka...
Czasami człowiek zastanawia się, czy na pewno zawsze warto rozmawiać. No bo jak tu rozmawiać w sytuacji, gdy Prezydent Miasta publicznie, podczas konferencji prasowej odprawia pogrzeb organizacji, która nie tylko wcale nie upadła, ale prowadzi projekty o wartości większej niż jakiekolwiek inne stowarzyszenie kulturalne z Raciborza i okolicy? Przypomnę, że ASK korzysta ze środków ministerialnych, szwajcarskich, europejskich, aplikuje o norweskie, o wojewódzkich nie wspominając, organizuje konferencje kulturalne na skalę wojewódzką, w których prelegentami są naukowcy i urzędnicy szczebla naczelnika wydziału kultury Śląskiego Urzędu Marszałkowskiego (niestety rzecz dzieje się poza Raciborzem), wydaje kolorowe publikacje książkowe i mapy promujące kulturalne NGO-sy z terenu naszego subregionu, urządza liczne profesjonalne szkolenia („Szkoła Managerów Kultury”) dla działaczy sektora pozarządowego z terenu całego Śląska, prowadzi nowatorskie działania artystyczne („Puste Miejsce. Tu byli Żydzi”), własne badania („Monitoring Grantów Kulturalnych. Telewizja Internetowa”), akcje międzynarodowe („Sąsiedzi – A Je To. Rozwój Stosunków Polsko-Czeskich”), a dodatkowo ostatnio rozdawało nawet mikrogranty dla innych organizacji z naszego subregionu? Informacje o tym można znaleźć nawet w lokalnej prasie, nie trzeba się specjalnie naszukać. Jeśli stan świadomości głowy miasta w sprawach spraw kultury jest taki sam jak w sprawie Stowarzyszenia Kulturalnego ASK („Skoro nie wynajmuje siedziby od Urzędu Miasta, to znaczy, że nie istnieje”, podczas gdy w rzeczywistości ASK zrezygnowało z żebraniny w UM Racibórz i żegluje na o wiele szerszych wodach)... to o sensowną rozmowę może być naprawdę trudno. Zwłaszcza, że prezydent mówi o organizacji kierowanej przez jednego z radnych miejskich. Cóż, widocznie bardziej pasjonują go sukcesy radnych swojej koalicji, którzy zajmują się dzielnicowymi klubami piłkarskimi. A gdzie rozmowa o innowacjach, o sztuce współczesnej, o potrzebach kulturalnych młodych mieszkańców Raciborza? Przecież nie można wiecznie podniecać się raciborską mumią, bo wkrótce sami skończymy jak ona. A może raciborska kultura już wygląda tak jak ta mumia?
Najnowsze komentarze