Wtorek, 19 listopada 2024

imieniny: Elżbiety, Seweryny, Salomei

RSS

Byliśmy w Rio

13.08.2013 00:00 red

ks. Jan Szywalski przedstawia

„Idźcie i nauczajcie wszystkie narody” – było zawołaniem Światowych Dni Młodzieży w Rio de Janeiro. Choć odbyły się tym razem w Brazylii, w południowej Ameryce, czyli wg słów Ojca świętego „na końcu świata”, to brali w nich udział także Raciborzanie, z ks. dziekanem Adamem Rogalskim na czele.

O Światowych Dniach Młodzieży rozmawiam z jednym z uczestników Tomaszem Paszczyńskim.

– Czy pierwszy raz byłeś na Światowych Dniach Młodzieży?

– Byłem już poprzednio w 2005 r. w Kolonii, w 2008 r. w Sydney, w 2011 r. w Madrycie a teraz w Rio de Janeiro.

– Można sądzić, że udział jest zaraźliwy, podobnie jak z pieszym pielgrzymowaniem do Częstochowy.

– Można tak uważać. Czasem mając dojrzałe lata, jest się młody duchem.

– Jak dojechaliście na koniec świata?

– Należałem do grupy gliwickiej. Nasza trzydziestka, z ks. Arturem Pytlem wystartowała z Warszawy, międzylądowanie było w Londynie, a po 11-godzinnym locie byliśmy w St. Paolo. Ogromne miasto. Przeżyliśmy tam tzw. tydzień diecezjalny, jakby wstępny etap światowych dni. W trójkę zakwaterowano nas u pewnej wdowy. Zaraz chciałbym podkreślić ogromną życzliwość ludzi: dali nocleg, jedzenie, wozili na spotkania. Trochę się o nas bali. Mieszkaliśmy na obrzeżu i trzeba było przejść przez niebezpieczną dzielnicę. Codziennie były spotkania w kościele parafialnym. Pojawił się u nas bp kard. St. Paulo, bodajże był kandydatem na papieża. Zaraz w pierwszy dzień dołączyła do nas grupa młodych  Republiki Dominikańskiej.

– Sposób porozumiewania?

– Na migi, po angielsku... Oficjalne spotkania były tłumaczone na różne języki, także polski. Mieliśmy małe radia i słuchawki w uszach, ale tam gdzie panuje jeden Duch tam znajdzie się też wspólny język, trochę jak podczas Zesłania Ducha Świętego.

– Coś podobnego też doświadczyłem na innych religijnych spotkaniach.

– W trzecim dniu wypad do Aparecida, do brazylijskiego sanktuarium maryjnego z małą figurką Matki Bożej w ogromnej bazylice mieszczącej 45 tys. ludzi. Był tam kiedyś Jan Paweł II. Jedno popołudnie spędziliśmy w domu opieki, odwiedzając chorych i starych ludzi.

– Kiedy wreszcie przybyliście do Rio?

– Tydzień od 21 do 28 lipca spędziliśmy już na centralnym miejscu. Zakwaterowano nas znowu u ludzi. Nas przyjęło w swym domku małżeństwo, które miało troje już dorosłych dzieci. Córka dobrze znała język angielski. Dali do dyspozycji salon na nocleg i przykrycia. Byliśmy przygotowani na upały: krótkie spodeńki  i lekkie koszulki, tymczasem trafiliśmy na deszczowy czas, cóż południowa półkula, zimowy czas. W wolny dzień wyjechaliśmy na górę, z której króluje Chrystus Król. Podobno jest stąd przepiękny widok, ale my byliśmy we mgle.

Rankami była formacja i katecheza. Jedną z ciekawszych usłyszeliśmy od naszego biskupa Andrzeja Czai. We wtorek 23 lipca popołudniu na słynnej plaży Copabacana oficjalnego otwarcia dokonał abp Rio Orani Joano Tempesta. W czwartek przywitaliśmy entuzjastycznie Ojca św. Franciszka. Papież wygłosił programowe przemówienie. W piątek ulicą wzdłuż plaży odbyła się Droga krzyżowa. „Nikt nie ma  większej miłości niż gdy ktoś życie daje za przyjaciół swoich”. Południowi Amerykanie w organizacji przeszli samych siebie. Znani z tego, że „jakoś to będzie”, tym razem technicznie wszystko było doskonałe: rozstawione telebimy i głośniki pozwalały nawet stojącym daleko od ołtarza na żywe współuczestnictwo. 

Sobotnie i niedzielne spotkanie miało się odbyć na Campo fidei, czyli na Polu wiary, na lotnisku poza miastem. Mimo, że pogoda się poprawiła, było tam błoto. Znowu więc byliśmy nad morzem. Przezornie pojechaliśmy na plażę już w sobotę rano i zajęliśmy miejsce możliwie blisko ołtarza, tuż za dziennikarzami. Nie było sektorów, kto pierwszy ten lepszy. Tam przeżyliśmy sobotnie nabożeństwo wieczorne „chwały, adoracji i świadectwa” z udziałem papieża. Tam też na plaży rozłożyliśmy karimaty i pozostaliśmy przez noc. Nie było deszczu, trochę ciągnęło wilgocią od Oceanu. Mieliśmy doskonałe miejsce na centralną uroczystość  niedzielną. Mogliśmy widzieć Ojca św.

– Widziałem w telewizji zespoły śpiewacze przy ołtarzu, słuchałem melodyjne śpiewy, jaki jednak był udział tłumu w oddaleniu od ołtarza?

– Młodzież południowej Ameryki to żywioł. Wszyscy śpiewają, klaskają, prawie tańczą, modlą się całym ciałem. Człowiek ma nie tylko usta i język dla chwały Bożej.

Po modlitwie Anioł Pański papież ogłosił, że następne Światowe Dni Młodzieży odbędą się w Krakowie. Nosiliśmy koszulki z napisem Polska, zaczęliśmy krzyczeć, a że byliśmy blisko sektora żurnalistów, od razu zwróciły się na nas kamery i flesze. Przez chwilę byliśmy celebrytami. 

– Wasz duży transparent z napisem Gliwice widział cały świat.

– Tak chyba było. Potem wskoczyliśmy do Oceanu, dla ochłody, relaksu i zmycia potu z ciała. Popołudniu byliśmy jeszcze w parafialnym kościele miejsca pobytu na spotkaniu z parafianami, o co nas poprosił miejscowy proboszcz. Potem było rzewne pożegnanie z naszymi gospodarzami. Pani domu rozpłakała się, miała nas trochę za swoje dzieci.

– Byli to biedni ludzie?

–Dom świadczył raczej o zasobności, ale tu bogactwo graniczy z nędzą.

Południowi Amerykanie są na ogół ludźmi zadowolonymi i radosnymi, w odróżnieniu od Polaków, którzy zawsze narzekają.

– Ostrzegano przed bandami; czy było bezpiecznie?,

Ks. Adam Rogalski: Nie przeżyliśmy incydentów. Opowiadano, że grupę warszawską napadnięto w autobusie. Z bronią w ręku chciano dziewczynie odebrać torebkę. Ksiądz przejął rolę ofiary na siebie i dał im swój plecak. Zabrali i wyskoczyli. Nie wiem czego się spodziewali w plecaku, ale zdobyli   szaty liturgiczne, białą albę i stułę. Pech dla księdza, ale i dla złodziei.

  • Numer: 33 (1109)
  • Data wydania: 13.08.13