Czy Ślązacy byli antysemitami?
Ks. Jan Szywalski przedstawia.
Do samochodu zabrałem niedawno autostopem młodego człowieka. Rozmowa zeszła na przedwojenne czasy. Był najpierw zdziwiony, że, jak mu powiedziałem, tereny po których jedziemy, a było to gdzieś koło Koźla, należały przed wojną do Niemiec. Uwierzył, gdy go zapewniłem, że jestem przedwojennym człowiekiem i wiem to z autopsji. A potem to jego twierdzenie: „Wiadomo, że 97% Niemców popierało Hitlera i byli za jego planem zagłady Żydów”. Próbowałem go skorygować, że to daleko idące uogólnienie, że właśnie tu na Śląsku nigdy naziści, jak długo wybory były wolne, nie zdobyli większości, że głosowano tradycyjnie na katolicką partię Zentrum. Dopiero gdy inne wszystkie partie, poza faszystowską NSDAP, rozwiązano, a wybory były z góry ukartowane, naziści mogli ogłosić, że czarny Śląsk także jest brunatny.
O duszy ludu śląskiego
Myśli o przedwojennych czasach narzucały się ponownie, gdy, najpierw w telewizji niemieckiej, a potem także polskiej, pokazano film „Nasze matki, nasi ojcowie”. Sam urodzony przed wojną, w jednym z ostatnich z pokojowych lat w 1937 r., przeżyłem dzieciństwo gdy toczyła się wojna. Chodziłem naturalnie do niemieckiej szkoły, chociaż tylko półtora roku ale znam nastawienie zwykłych ludzi na Śląsku z opowiadań starszych, z ich wspomnień powojennych i pamiętam też atmosferę domu rodzinnego, podsłuchiwałem prowadzone rozmowy, chłonąc to wszystko ciekawskim, choć niedojrzałym umysłem dziecka. Dusza ludu śląskiego była przede wszystkim katolicka, poglądy tutejszych mieszkańców formowały się głównie w kościele. Z dystansem patrzyli na nowe ruchy i partie czy o czerwonej czy brunatnej barwie. Chrześcijańska partia Zenrum wygrywała tu wybory aż do rozwiązania jej w 1933 r. W rodzinie mego ojca było ośmiu rosłych synów, każdy z nich miał swój zawód, niektórzy studia za sobą, lecz ani jeden z nich nie należał do żadnej partii. Gdy zaczęła się wojna, zostali wciągnięci do Wehrmachtu z wyjątkiem mego ojca, niezbędnego przy transporcie rzecznym, oraz najmłodszego, niepełnoletniego. Wojnę przeżyło tylko trzech z nich.
Uratowała go matka
Właśnie najmłodszemu z braci ojca zawdzięczam wspomnienia dające pewien wgląd w atmosferę panującą w zwykłych domach śląskich tamtych czasów. Urodzony w 1922 r. był dziarskim młodzieńcem w czasie, gdy naziści byli na szczycie. Nastolatkowie, zbuntowani przeciw tradycji, byli najlepszym materiałem do formowania nowej generacji Niemców. Pełen młodzieńczej energii, przystojny, inteligentny – jak tu nie przystać do młodzieżowych organizacji faszystowskich – i nie brać udziału w zorganizowanych dla młodzieży atrakcyjnych zabawach, prężnych marszach w mundurach Hitler Jugend, w wojskowych grach w terenie? Zbiórki HJ były w niedziele przed południem (już wtedy!), ale matka stała twardo przy zasadzie: najpierw do kościoła! Muttrze nie można się było sprzeciwić. W domu ubierał już mundur, by po kościele prosto pójść na zbiórkę. Ale znowu proboszcz nie pozwalał, by ktokolwiek w kościele był w mundurze, więc na mundur nakładał jeszcze długi płaszcz. Dreptał z nogi na nogę, by wreszcie był koniec nabożeństwa. Dobrze że szkoła była blisko, poleciał tam szybko na spotkanie.
Gdy miał 17 lat wciągnięto go do „Arbeitsdienstu”, czyli hufca pracy. Tam przeszedł również szkolenie wojskowe. Pewnego dnia ich wychowawca ogłosił: „Jungs, ihr könnt euch zur SS bewerben”. Rekrutacja do SS! Zaszczyt dla młodego człowieka. Wytypowano także mego wuja. Byłem blondynem, wysportowanym; nominacja mu imponowała. Czemu nie? Przełożony jednak zajrzał w jego papiery i stwierdził: Nie jesteś pełnoletni, musisz doręczyć pozwolenie rodziców. Napisał do matki. Odpisała zaraz: „Junge, wenn du zu dieser Organisation beitrittst, bist du nicht mehr mein Sohn!” (Chłopcze, jeśli przystąpisz do tej organizacji, nie jesteś już moim synem). Pokazałem list. „Więc nic się nie da zrobić” – zadecydował dowódca.
Jakże wdzięczny byłem później po wojnie swojej matce, że uchroniła go od przynależności do tych zbrodniczych formacji! Nie wiedzieliśmy wtedy czym tak naprawdę SS jest, ale katolickie serce matki wyczuwało, że tam jest coś bardzo złego.
Jedni z prądem inni pod prąd
Codziennie prowadzono obok naszego domu Żydów do pracy przy autobahnie (obecna A4 koło Krapkowic). Szli w swoich pasiakach pod obstawą, chudzi i wynędzniali. Babcia postawiła przy drodze pod drzewem jedzenie, tak, że w marszu mogli je uchwycić. Może nawet dozorcy coś zauważyli, ale przymykali oczy. Jednak młody sąsiad w wieku wujka zauważył to i zagroził jego matce, że jeśli nie przestanie karmić Żydów, doniesie o tym odpowiednim władzom. Tenże człowiek po wojnie zwrócił się w Niemczech do niego, żeby zaświadczył, że nie był faszystą. Powiedział mu wtedy co o nim myśli. Tacy fanatycy nowej władzy znaleźli się więc też, nie tylko w filmie, ale i wśród nas: zawsze z prądem.
Wujek umarł w ubiegłym roku w Hanowerze w wieku 90 lat.
Jak było w Raciborzu?
9 listopada 1938 r., w kryształową noc, spalono żydowską synagogę przy ulicy Szewskiej. Czy była to akcja mieszkańców czy władz nazistowskich? Raczej to drugie. Większość ludzi na pewno była zszokowana i oburzona. Bodajże pozwolono Żydom w Raciborzu wynieść przed podpaleniem święte naczynia. Żydów raciborskich, choć nie było ich zbyt wielu, wygnano wtedy przez bliską granicę do Polski.
Było więc jak zwykle w czasach gdy do rządu doszły reżimy mające u fundamentów idee niezgodne z prawem Bożym: część społeczeństwa, najczęściej młodzi, węszyła okazję zrobienia kariery na nowej fali politycznej, na drugim krańcu stał mały oddział bohaterskich opozycjonistów, narażonych na represje, oraz była milcząca większość, która w zasadzie była przeciw, ale bała się narazić. Tak było 80 lat temu, tak było również po wojnie, gdy władzę objęli komuniści. Ilu było przed wojną w Raciborzu tych, którzy stali się ofiarami prześladowań nazistów? Pozbyto się burmistrza Adolfa Kaschnego, bardzo szlachetnego człowieka, wygnano ks. prałat Carla Ulitzkę. Szczęśliwie obydwaj przeżyli obozy koncentracyjne. Wiem też skądinąd, że odesłano na przedwczesną emeryturę dyrektora Zakładu Głuchoniemych ks. Feliksa Zillmanna. Ilu jeszcze? Może trzeba, by pamięć o nich trwała; by, tak jak byli kiedyś wyrzutem sumienia dla bezprawnych rządców, tak dziś byli wzorcami dla współczesnych.
Nowy kodeks moralny
Obecnie natomiast grozi nam dyktatura relatywizmu moralnego. Tzw. poprawność polityczna chce wszystkim dyktować co dobre a co złe. Naturalnie znowu z pominięciem Boga. Nakaz piątego przykazania „nie zabijaj” nie dotyczył kiedyś Żydów, potem omijał burżujów, lub akowców, teraz nie uwzględnia nienarodzonych dzieci. Tworzy się nowy kodeks moralny dla seksu, małżeństwa i rodziny. Wynikiem zmiany prawa Bożego były kiedyś obozy śmierci, dziś zaś nowa moralność prowadzi do powolnego samobójstwa całe narody.
Coś my duszpasterze na ten temat możemy powiedzieć: rzadkie stały się śluby, mało jest chrztów, za to są pogrzeby, pogrzeby i pogrzeby...
ks. Jan Szywalski
Najnowsze komentarze