Wtorek, 19 listopada 2024

imieniny: Elżbiety, Seweryny, Salomei

RSS

Chicago nadaje na śląskiej fali

02.07.2013 00:00 red

Swą śląskość, zarówno w obyczajowości, kulturze, jak i w języku, można pielęgnować bez względu na miejsce, w którym przyszło nam żyć. Doświadcza tego już od 2004 r. znany raciborski prezenter Radia Vanessa Piotr Scholz, który niemal każdego roku, przez kilka tygodni przebywa w Stanach Zjednoczonych. W Arizonie i Chicago, gdzie zwykł zatrzymywać się na dłużej był i w tym roku. Dziś już wie, że poleci za ocean znów za rok.

– Od momentu, gdy pojawiłem się tam po raz pierwszy, wszystko mnie fascynuje. Znajoma Urszula Ciszek z Zabrza, od ponad 20 lat mieszkająca na południu Chicago, jest właścicielką pubu Karolinka, który urządziła na śląską modłę. Na ścianie wypisane jest dużymi literami pozdrowienie „Szczęść Boże”. Nikogo nie dziwią też ludzie w regionalnych strojach, opowiadający dowcipy śląskie. Bywa, że w Karolince pojawia się ze swymi występami zespół Śląsk – opowiada Piotr Scholz.

Potrzebę tej ślaskości, podkreśla również Urszula Ciszek, przypominając, że jest ona szczególnie silna, gdy przebywa się na emigracji, gdy się tęskni. Dlatego, aby skupić Ślązaków, utworzony został związek podtrzymujący tradycje, kulturę i język oraz propagujący muzykę, której słucha się na Śląsku. Stąd pomysł na Radio oraz na Klub „Karolinka”.

– W lipcu będzie miał już sześć lat, to długo biorąc pod uwagę rynek amerykański. Organizujemy biesiady, mamy też śląskie jedzenie, jak: kluski, rolady, kotlety po sztygarsku, mówimy po śląsku. Co więcej młodzi Ślązacy, którzy już urodzili się w Ameryce uczą się j. polskiego i również znają gwarę – mówi pani Urszula.

Śląska enklawa w Ameryce

Aktywność organizacji skupiającej Ślązaków jest zaskakująca, przy czym tych rodowitych, mówiących gwarą jest może ok. 30. Faktycznie jednak przynależność do niej deklaruje blisko 150 członków. Zwykle są to osoby, które urodziły się na Śląsku i mieszkały tam przed emigracją do Stanów. Zdarzają się jednak i tacy, którzy najzwyczajniej chcą do niego należeć – opowiada znany prezenter.

W Arizonie znalazł się dzięki znajomości z Alą i Andrzejem Rajmanami pochodzącymi z Brzezia i Lubomi.

– Andrzej, szef tamtejszego Związku Ślązaków organizuje np. biesiady i Barbórki, które jednak trudno przyrównać do polskich, chociażby ze względu na wysokie, 15-stopniowe temperatury, które tam panują w grudniu. Nie przeszkadza mu to jednak w „zarażaniu” ślaskością, co robi niezwykle skutecznie – mówi pan Piotr.

W Chicago Związek Ślązaków Ameryki Północnej istnieje 20 lat. Ślązacy od 16 lat mają swój 2-godzinny program w radiu. Piotr Scholz prowadząc tam biesiady śląskie przekonał się, jak Polonia ekspresyjnie na nie reaguje, wydzwaniając niemal non-stop.

Tutejsza Polonia jest bardzo prężna. – Mamy swój sztandar poświęcony w Piekarach oraz stroje śląskie i górnicze. Organizujemy trzy pikniki w roku, dwie zabawy i Barbórkę, a dochody z tej działalności przekazujemy do Polski. W ubiegłym roku odbył się I Zjazd Ślązaków – wylicza zaangażowany w działalność związku Jerzy Szyrzyna.

Polscy Amerykanie z duszą Ślązaków

– Mieszkający w Stanach Zjednoczonych Ślązacy nie zamerykanizowali się, wręcz przeciwnie. W Ameryce można mieszkać wiele lat i nie znać angielskiego. Funkcjonując jednak wyłącznie w enklawie Polaków trudno awansować zawodowo lub społecznie. Pan Piotr przebywając wśród chicagowskiej Polonii, gdyby nie charakterystyczne dla Ameryki krajobrazy, samochody oraz obowiązujące tam mile i Fahrenheity ma wrażenie, że jest na Śląsku wśród Ślązaków.

– Najwięcej jest osób z Górnego Ślaska. Moi znajomi pochodzą z naszych stron. W tym roku  spotkałem kobietę z Rybnickiej Kuźni, dzielnicy Rybnika. Pomimo, że ludzie żyją tam 40 lat, mówią nieustannie gwarą, a na ich domach powiewają dwie flagi: obok amerykańskiej, polska – opowiada.

Przed laty, żeby legalnie wyemigrować do Ameryki, wystarczyło mieć tam kogoś z rodziny. Były to wyjazdy na tzw. sponsoring. Przez parę lat przebywało się w Stanach na tymczasowej Zielonej Karcie, po kilku latach otrzymywało się ją na stałe, a po następnych kilku latach – nadawano obywatelstwo. Czasem losy Ślązaków były niczym z „amerykańskiego snu o potędze”.

– Po przyjeździe do Stanów, mój znajomy (rodowity raciborzanin z ul. Kościuszki) swą zawodową karierę rozpoczynał od sprzątania toalet w samolotach Lufthansy. Otrzymał ją tylko dlatego, że przyleciał z Niemiec i znał j. niemiecki. Po 25 latach trząsł rynkiem nieruchomości, by w okresie kryzysu wszystko stracić. Gdy zmarł, jego żona (rodowita chorzowianka) długi czas nie chciała rozsypać jego prochów, trzymając je w urnie w domu – wspomina jedną z niezwykłych historii.

Pan Piotr sam doświadczył tego, gdy będąc w Scottsdale w Arizonie, pani domu odstąpiła mu swą sypialnię, w której na komódce nocnej stała urna z prochami jej męża.

– Początkowo sypiając w takim niezwykłym towarzystwie, czułem się nieswojo, dlatego wybrałem leżak na werandzie. Po kilku dniach, tęsknota za wygodnym łóżkiem wzięła górę. Przełamałem się. Potrzeba wyspania się okazała się silniejsza niż zażenowanie przed wspólnymi nocami w sąsiedztwie nieżyjącego męża. Moja gospodyni – co dla mnie było szokujące – co miesiąc z nim rozmawia, w czasie specjalnego seansu u kobiety – medium – wspomina pan Piotr.

– Kremacja w stanach jest bardzo powszechna, choć z moich znajomych jeszcze tylko dwie osoby posiadały urny w domu. Śmierć nie jest żadnym tabu, już za życia ludzie wynajmują i opłacają miejsca w kolumbariach – dodaje.

Europejskość zostawia się na lotnisku

Przyloty do Ameryki są bardzo stresujące głównie ze względu na odprawę na lotnisku. Denerwują jednak nie wykonywane zdjęcia czy pobierane odciski palców, ale sposób, w jaki traktuje się Polaków na chicagowskim lotnisku O’Hare. Pewnie dlatego, że jest w tym mieście duża Polonia. Nauczony doświadczeniem Piotr Scholz stara się je omijać i lecieć do Chicago np. przez Nowy Jork. Choć i tam zdarzają się różne sytuacje. Zwykle barierą jest język, ale nawet znając angielski trzeba czasu, aby oswoić się z amerykańskim.

– W tej chwili jedynym legalnym sposobem na pozostania w Ameryce jest małżeństwo z obywatelem lub obywatelka tego kraju. Jeśli jednak w ciągu dwóch lat partner wniesie o rozwód, wówczas trzeba wracać do Polski. Urząd migracyjny bardzo uważnie przygląda się takiemu związkowi sprawdzając konta bankowe oraz prywatne, czasem bardzo intymne zdjęcia – opowiada pan Piotr.

Życie utrudnia też kryzys. – Władze miasta Chicago bez skrupułów zakręcają wodę i wyłączają prąd osobom niepłacącym za media. Do sprzedaży są domy, które zabrały właścicielom banki. Widziałem całe pola namiotowe, na których mieszkają ludzie pozbawieni w ten sposób dachu nad głową. Z drugiej jednak strony, gdy przychodzę do pracy, nikt mnie nie pyta ile mam lat, ale co potrafię – stwierdza.

Sobotnie noce z Karolinką

W rozgłośni, której właścicielem jest Serb, zawsze w soboty nadaje swe dwugodzinne audycje Radio „Na śląskiej fali” – Związku Ślązaków Ameryki Północnej, a godzinną Radio „Karolinka” – Urszuli Ciszek.

– Każdy może przyjść i wykupić sobie czas nadawania. Można emitować dowolny program, pod warunkiem, że nie dotyczy on polityki lub krytyki jakiejkolwiek religii. Różne wyznania i religie  bardzo często egzystują obok siebie. Na jednej z głównych ulic Chicago po obydwu stronach doliczyłem się ich aż 27. Przy każdym polskim kościele jest też szkoła ucząca języka polskiego – mówi.

Przez te osiem lat, pan Piotr, jako korespondent Radia Vanessa, co tydzień, w nocy z soboty na nadzielę łączy się telefoniczne ze Stanami, by tam nadawać swą śląską audycję. Obecnie od 6 lat związany jest z „Karolinką” Urszuli Ciszek. Na antenie jednego radia można swobodnie opowiadać o drugim. U nas jest to nie do pomyślenia – dodaje.

Niezależnie, będąc w Ameryce przygotowuje swoje programy, promując, to co w danym momencie jest najpopularniejsze na Śląsku.

– Nie możesz wrócić do Polski, będziesz robił nam programy i biesiady – przekonywali go znajomi z Brzezia i Lubomi, którzy po raz pierwszy zaprosili  pana Piotra do Arizony. Byli skłonni nawet wykupić audycje od tamtejszego Związku Podhalan. Pani Urszula chciała natomiast poszerzyć swój program radiowy w Chicago o dodatkową godzinę. Piotr Scholz nie zamierza jednak zaczynać swego życia od nowa.

Oczarowany Arizoną jednak chętnie tam wraca. Polonia jest tam liczna i bardzo religijna. Miejscowi katolicy wykupili budynek, w którym był kościół protestancki, za prawie 1 mln dolarów.

– Na ten cel wszyscy się opodatkowali. Rocznie każda rodzina składała datek w wysokości 800 dolarów. Ponadto przedsięwzięcie wsparła diecezja. Parafia polska to kompleks, w którym obok nabożeństw odbywają się nawet zabawy. W niedzielę po mszy nikt nie wybiera się do domu. Ludzie przyjeżdżają nawet 100 – 200 km, by spotkać się i porozmawiać. Trwa to czasem nawet do godz. 16.00-17.00. Intensywnie niestety słuchane jest też Radio Maryja traktowane jak niegdyś u nas Radio Wolna Europa – wyjaśnia Piotr Scholz.

Śląskość nie jest utożsamiana z niemieckością, która w Stanach nie zawsze jest dobrze przyjmowania.

Cel: Chicago i Arizona

W Chicago pan Piotr znalazł się przypadkiem. Przelot do Phoenix w Arizonie wiązał się ze śródlądowaniem w tym mieście. Na lotnisku zobowiązał się przekazać paczkę z płytami jednemu z mieszkających tam Polaków. Był nim Jerzy Szyrzyna – ówczesny szef Związku Ślązaków.

– Miałem trzy godziny do odlotu, dlatego poprosiłem Jurka, by pokazał mi Chicago w drodze powrotnej do Polski. Odmówił: „Nie pokażę ci, chyba, że zostaniesz u mnie na dłużej”. Przebukowałem więc bilet i wyjechałem dwa dni później. Zawiózł mnie do radia, gdzie poznałem panią Urszulę. Właśnie otwierała Klub „Karolinka” – pierwszy śląski pub w Chicago. Obecni byli wszyscy członkowie związku, a nawet TVP Katowice, która przygotowywała reportaż o emigrantach. Było niesamowicie wszyscy mówili po śląsku – wspomina pan Piotr.

Przyjaźń okazała się bardzo trwała. Dziś bywa dłużej w Chicago niż w Arizonie, w której zakochał się i zawsze lata, by tam odpocząć i „naładować akumulatory”.

Ewa Osiecka

  • Numer: 27 (1103)
  • Data wydania: 02.07.13