Wtorek, 19 listopada 2024

imieniny: Elżbiety, Seweryny, Salomei

RSS

Wierny faktom historyk, nieustannie ciekawy prze(y)szłości

14.05.2013 00:00 OQL

Dociekliwy – w odkrywaniu historii, doświadczony – w poszukiwaniu wiedzy, skrupulatny – w dokumentowaniu wydarzeń, przekonujący – w napisanych publikacjach, wiarygodny – w swych poglądach.

 

Niewątpliwie Ziemia Raciborska ma szczęście, że jednym z dokumentalistów jej długich i burzliwych dziejów jest Paweł Newerla. Emerytowany dyrektor Narodowego Banku Polskiego i nadal aktywny radca prawny, a z zamiłowania historyk z bagażem wiedzy, dzięki której to co ważne dla potomnych nie zniknie we mgle przeszłości.

Paweł Newerla pochodzi z Pietrowic Wielkich, które przed 80 laty były specyficzne ze względu na swój wielonarodowościowy charakter. Granicę językową pomiędzy morawską a polską częścią miejscowości wyznaczała rzeczka Psina.

– Mówiliśmy w domu po morawsku. Pamiętam, gdy po raz pierwszy modliliśmy się po polsku „Ojcze nasz” niemal głośny śmiech w kościele, po sformułowaniu „... jako i my odpuszczamy naszym winowajcom”. Słowo wajca to po morawsku jajka – wspomina z rozbawieniem.

Dopiero w szkole uczył się literackiego języka polskiego, który dziś zna doskonale. – Ucieszyła mnie opinia kuzynki żony z sandomierskiego, która oceniła, że pomimo że jestem Ślązakiem władam językiem polskim bez żadnych naleciałości, a nawet lepiej od żony, która pochodzi z nowogródzkiego na Litwie – śmieje się pan Paweł. Podkreśla, że jest to zasługa dobrych nauczycieli rozumiejących młodych ludzi, w których następowała zmiana mentalności zarówno politycznej, jak i narodowościowej.

– Jako dzieci po wojnie początkowo między sobą mówiliśmy po niemiecku. Ponieważ jednak był to „wredny”, niepożądany politycznie język, a więc i piętnowany, przechodziliśmy na morawski, co nie robiło tak złego wrażenia. Nauczyciele jednak przestrzegali nas, żeby mówić po polsku, aby szybciej go sobie przyswoić – opowiada Paweł Newerla.

Piętnastowieczne korzenie Newerlów

Najbliższa rodzina pana Pawła to oczywiście oprócz rodziców, starsza siostra oraz dwóch braci, starszy i młodszy. Pietrowickie korzenie Newerlów są jednak bardzo rozległe i sięgają 1647 r. Dowodem tego jest drzewo genealogiczne, przygotowanie którego zajęło panu Pawłowi trzy lata. Jego pietrowiccy krewni, a jest ich prawie 1500, dotarli do różnych, często odległych zakątków świata, m.in.: Argentyny, Stanów Zjednoczonych, Kanady, Chile oraz Australii. Informacje, zgromadzone o rodzinie, w 80 proc. pochodzą ze źródeł opartych na dokumentach.

Najbliższe są mu wspomnienia o własnej rodzinie. – Rodzice mieli niewielkie gospodarstwo rolne. Ponieważ jednak z pięciu hektarów trudno było utrzymać sześcioosobową rodzinę, ojciec, jak większość pietrowiczan, zajmował się krawiectwem. Świetnie radził sobie z krojeniem i szyciem, pomimo że był inwalidą. W czasie I wojny światowej został ranny we Francji i nigdy nie odzyskał pełnej sprawności w ręce, którą ze względu na uszczerbek w kości z trudem podnosił – opowiada Paweł Newerla.

W owym czasie wszyscy zajmowali się krawiectwem. – Mając 5 lat już przyszywałem guziki. Umiałem też prasować oraz wykonywać inne krawieckie czynności. Kiedyś wszystkich znajomych obdarowałem własnoręcznie uszytymi fartuszkami kuchennymi głównie dla panów – wspomina.

Od marzeń o geologii po bankową rzeczywistość

Naukę pan Paweł kontynuował w Państwowym Gimnazjum Męskim w Raciborzu. W ciągu trzech lat jego edukacji szkoła kilkakrotnie zmieniała swą nazwę, najpierw na Państwowe Gimnazjum i Liceum Ogólnokształcące, a w końcu na Męską Szkołę Ogólnokształcącą Stopnia Podstawowego i Licealnego. Ponieważ interesował się geologią, wybrał studia na AGH w Krakowie. Jakież było jego zdziwienie, gdy po zdanym egzaminie był ostatni na liście osób nieprzyjętych.

– Do akt akademii trafiło szkalujące mnie pismo, które napisał sekretarz gminny PZPR w Pietrowicach Wlk. Dowiedziałem się o nim dzięki pomocy znajomych krakowian. Zarzuty, że pochodzę z reakcyjnej rodziny były oczywiście nieprawdziwe, ponieważ ojciec był społecznikiem, szefował miejscowej straży pożarnej, był członkiem Stronnictwa Ludowego. Pismo było zaś rezultatem konfliktu między moim ojcem a ówczesnym towarzyszem sekretarzem – opowiada pan Paweł.

Na inne studia było za późno, wrócił więc do Raciborza. Przypadkowo napotkany kolega wspomniał mu o wakatach w NBP. Jako jedyny spośród trzech kandydatów starających się o pracę znalazł tam zatrudnienie. – Tak przywiązałem się do banku, że przepracowałem w nim ponad 20 lat (1953 – 1976) z dwuletnią przerwą na służbę wojskową. W banku poznałem też swoją przyszłą żonę – opowiada.

Równolegle próbował sił na studiach ekonomicznych, ostatecznie decydując się jednak na prawo. Zmieniała się też jego pozycja w banku. Początkowo został naczelnikiem wydziału, a potem był przez 12 lat dyrektorem.

Odkrywanie zapomnianej  przeszłości

Cała jego rodzina bardzo dużo czytała. – Mama, przecież prosta wiejska dziewczyna, chętnie sięgała po książki. Nie mogła tego robić w ciągu pracowitego dnia, czytała więc nocami, w tajemnicy przed rodzicami, zasłaniając okna i przeszklone drzwi. Inaczej byłaby strofowana, że nie oszczędza świeczki – wraca wspomnieniami do trudnej przeszłości.

On sam najchętniej sięgał po biografie o posmaku politycznym, a od czasu do czasu po kryminały.

– Dość wcześnie zostałem członkiem TMZR, które skupiało znanych raciborzan, historyków. Pisarsko zacząłem być jednak aktywny dopiero w latach 80., aby nie manifestować swej partyjnej poprawności. Przecież nie było przymusu pisania tylko po to, by gloryfikować partię – uważa.

Znajomość języka niemieckiego i czeskiego pozwoliła na pogłębienie wiedzy o Raciborzu. Dzieląc się nią, pan Paweł postanowił uświadomić innym, że historia zniszczonego w 1945 r. miasta nie tworzyła się dopiero po wojnie, że miało ono swą dużo wcześniejszą przeszłość. Tak powstał pierwszy cykl artykułów prasowych, prezentujący raciborzan, o których wcześniej niewiele osób wiedziało.

Niepokorny historyk

– Jestem zadziorny, nie akceptuję stanowisk osób, które uważają, że tylko ich poglądy są słuszne. W niektórych kręgach uważany jestem za człowieka kontrowersyjnego, czasem zarzuca mi się germanizację. Zdecydowanie odrzucam tego rodzaju pomówienia. Mam swoje poglądy i wyrażam je, np. przy okazji ks. Ulitzki, którego ktoś niesprawiedliwie ocenił. Chcę pokazywać historię w sposób względnie obiektywny, dlatego pisząc opieram się na dokumentach i faktach – mówi z przekonaniem Paweł Newerla.

Wspiera się opinią swego mentora śp. dr. Ryszarda Kincla, który pytany o zdanie odpowiedział: „Nie ma w tym co napisałeś żadnych jednostronności. Musimy wszyscy zdawać sobie sprawę z tego, że Racibórz nie przez całe IX wieków należał do Rzeczpospolitej Polskiej”.

Praca nadal całkowicie go pochłania. Jej efektem jest wiele publikacji, w tym najważniejsza „Dzieje Raciborza i jego dzielnic”, którą zaprzyjaźniony z panem Pawłem dr Adalbert Kurzeja z opactwa benedyktynów Maria Laach w Niemczech, nazwał jego „Opus magnum”. Z pewnością jest to najszersze, a przy tym najbardziej popularne opracowanie dotyczące dziejów miasta.

Poza tym 49 biogramów napisanych piórem Pawła Newerli znalazło się w książce „Raciborzanie tysiąclecia”, wydanej nakładem „Nowin Raciborskich”. Przedstawił też czeskie zabytki we wspólnym opracowaniu „Zamki i pałace w dorzeczu Górnej Odry”. Ponieważ osobiście znał księcia raciborskiego, w publikacjach o Rudach opisuje dzieje książąt raciborskich. Dzięki niemu „Opowieści o dawnym Raciborzu” doczekały się nowego, o połowę obszerniejszego niemieckiego wydania. Paweł Newerla jest autorem chętnie czytanych artykułów w naszym piśmie.

– Opublikowałem kilka tekstów w niemieckich i czeskich wydawnictwach. Wygłaszam prelekcje m.in. w Raciborzu, Krzyżanowicach, Krzanowicach, Rudach, Leverkusen – mieście partnerskim Raciborza oraz w Czechach. Kiedyś bardzo dużo fotografowałem i podróżowałem – opowiada.

Po rozstaniu z bankiem, niezależnie od zgłębiania historii regionu, poświęcił się pracy radcy prawnego prowadząc domową kancelarię.

– Mam jednak zasadę, że swój pokój opuszczam najpóźniej o godz. 18.30. Kiedyś biegałem, ale teraz trochę głupio. W czasie mojego pobytu w sanatorium na Słowacji, gdy przemierzałem truchtem piękny park, mały chłopiec zapytał mnie, kogo gonię. Dlatego w wolnych chwilach raczej spaceruję ogródkami działkowymi – przyznaje Paweł Newerla.

Ewa Osiecka

 

  • Numer: 20 (1096)
  • Data wydania: 14.05.13