środa, 20 listopada 2024

imieniny: Anatola, Rafała, Edmunda

RSS

Siłą ligi jest jej wyrównany poziom

25.03.2013 00:00 OQL

XII edycja halowej ligi piłki nożnej za nami. O jej przebiegu, nowych rozwiązaniach, wpadkach sędziego oraz o pozytywnych i negatywnych niespodziankach w tegorocznych halowych rozgrywkach z ich koordynatorem Sebastianem Fajgerem rozmawiał Wojciech Kowalczyk

 

– Zwycięstwo ekipy Pokrycia Dachowe – ZPUH Dzierżęga to – patrząc z perspektywy ubiegłorocznej oraz właśnie zakończonej edycji – jest ogromną sensacją?

– To nie było wielkie zaskoczenie. W ubiegłym sezonie zespół ten, występując jeszcze w II lidze, nie miał sobie równych. Ten sezon rozpoczęli z dużymi zmianami kadrowymi. Do drużyny doszło kilku klasowych zawodników, grających w przeszłości w znakomitych klubach takich jak Górnik Zabrze czy Odra Wodzisław. Wiem także, że kilku piłkarzy z Pokryć Dachowych broniło barw zagranicznych klubów. W zespole mistrza tegorocznej edycji HLPN grali także zawodnicy, którzy wcześniej sprawdzali swoje umiejętności w ogólnopolskiej lidze piłki halowej, także mają duże doświadczenie w takiej rywalizacji.

– Czy w historii HLPN zdarzały się już takie sytuacje, że beniaminek I ligi królował w rozgrywkach?

– Swego czasu podobną historię przeżyła ekipa Polonia Racibórz, która zmieniła później nazwę najpierw na Polonia Dzika Róża, a później na A.Drewniak Team. Sytuacja wyglądała jednak nieco inaczej, ponieważ zespół ten rozpoczynał przygodę z HLPN od III ligi, a więc aby wygrać pierwszą ligę musiały minąć dwa lata. Jak się okazało, drużyna w trzeciej i drugiej lidze nie straciła ani jednego punktu i udowodniła rewelacyjną formę wygrywając trzy kolejne edycje z rzędu.

– Patrząc na tabelę ligową, Pokrycia Dachowe – ZPUH Dzierżęga faktycznie były poza zasięgiem innych drużyn, jednak czy w praktyce mistrzowski tytuł był dla tego zespołu łatwą zdobyczą?

– Wbrew pozorom nie. Rozgrywki w tym sezonie były niesamowicie wyrównane. Nawet tak świetnie grający zespół jak Pokrycia Dachowe nie zdobył kompletu punktów. Wszystko za sprawą przegranego spotkania z Xpres.pl, który to zespół rozegrał – moim zdaniem – najlepszy mecz w całej swojej historii.

– Myślę, że spadek z I ligi KMP SMS Hyrbud oraz Salos Pogrzebień – patrząc na grę tych zespołów nikogo nie powinien dziwić. O ile ci pierwsi walczyli jak lwy o utrzymanie, zdobywając przy tym nawet sześć punktów, to ekipa z Pogrzebienia w starciu z innymi zespołami nie zaprezentowała w stu procentach swoich umiejętności.

– Salos był przeze mnie przewidywany jako zespół walczący o utrzymanie się w pierwszej lidze. Drużyna niestety nie była kompletna, bardzo często na meczu pojawiał się niepełny skład, co w rywalizacji w najwyższej lidze jest bardzo niekorzystne. Natomiast postawa KMP SMS Hyrbud, czyli ubiegłorocznego mistrza ligi, była ogromnym zaskoczeniem. Usprawiedliwieniem ich słabej gry może być to, że posypał im się skład. Patrząc na historię startów tej ekipy w HLPN można stwierdzić, że występuje sinusoidą. Albo walczy o najwyższe cele – po czym wypromowani zawodnicy przenoszą się do innych klubów, albo broni się przed spadkiem i sprowadza nowych niedoświadczonych jeszcze graczy.

– Jak z każdym kolejnym rokiem zmienia się sportowy poziom halowej ligi?

– Analizując tegoroczną edycję można śmiało stwierdzić, że jest on bardzo wysoki. Drużyny rozgrywają coraz bardziej wyrównane mecze – co myślę jest największą siłą ligi, ponieważ każde starcie jest dla kibiców bardzo emocjonujące.

– Ciekawe rozstrzygnięcia przyniosła także II liga, z której awans wywalczył debiutujący w halowych rozgrywkach – Canarinhos oraz młoda drużyna Bad Boys.

– Trzeba przyznać, że Canarinhos pokazali się z bardzo dobrej strony. W pierwszej części sezonu byli nie do pokonania i dzięki znakomitej postawie nie stracili żadnego oczka. Jedynym zespołem, który chciał im zagrozić był Eco – Bud Racibórz. Nieco trudniej Canarinhos mieli w drugiej fazie sezonu. Spotkania były bardzo wyrównane i o zwycięstwach decydowały czasami szczegóły. Jedyną konfrontacją – co prawda remisową, w której Canarinhos stracił punkty była właśnie ta z Bad Boysami. Ta ostatnia drużyna dokonała przed sezonem znaczących wzmocnień, między innymi w osobie Pawła Urbisza i de facto utworzył się typowo rafakowski skład, który prezentował  ciekawy, ofensywny futbol. Znamienna była także radość z gry oraz wielkie zaangażowanie tej ekipy. Można powiedzieć, że wprowadzili do HLPN nową jakość.

– Jest pan nie tylko koordynatorem ligi, ale także piłkarzem reprezentującym barwy Feniksa, dlatego można powiedzieć, że zna pan ligę i od strony organizatorskiej, i od czysto sportowej. Z którym zespołem drugiej ligi najtrudniej było wam się mierzyć?

– Śmieję się zawsze, że wszystkie spotkania, rozgrywaliśmy pod publikę. Albo wygrywaliśmy bardzo wysoko, a później traciliśmy wiele bramek, co powodowało, że końcówki konfrontacji były emocjonujące, albo w pierwszych minutach traciliśmy kilka goli i goniliśmy wynik. Najbardziej zaciętym meczem był dla nas ten z Bad Boysami. Fantastycznie wspominamy także walkę z Eco – Budem, z którym – moim zdaniem – zagraliśmy najlepsze spotkanie w tej edycji. To także między innymi przez nas zespół ten nie awansował bezpośrednio do I ligi. Klubem, z którym – mimo ogromnej walki – nie mieliśmy szans mierzyć się jak równy z równym byli ProAktywni.com. Spotkaniem, którego jest nam najbardziej żal było to z sędziami piłkarskimi, którzy tworzą zespół Czarne Koszule. Zagrali z nami bardzo dobrze taktycznie, przez co polegliśmy wysoko i z parkietu schodziliśmy z przekonaniem, że nie mieliśmy z tą ekipą szans. Muszę jednak przyznać, że nawet w drugiej lidze nie ma łatwych ani nudnych meczów, dlatego w grę z każdym z nich trzeba wkładać całe serce.

– Kilka decyzji sędziów wywołało ostre reakcje piłkarzy oraz kibiców. Czy były one uzasadnione?

– Zawsze powtarzam, że piłka nożna to gra kontaktowa, w  której zawsze zdarzają się sporne sytuacje. W futsalu sędziów jest trzech i czasami mogą się oni mylić. To ludzie a nie maszyny, dlatego nie można ich w każdej takiej sytuacji potępiać. W tej edycji błędów sędziowskich nie było jednak wiele, ale czasami reakcje zawodników i kibiców były niewspółmierne do złej decyzji arbitra. Takie sytuacje można przecież załatwiać na spokojnie, dlatego w tym roku zaczęliśmy akcję, która ma na celu – w jak najprostszej formie – przekazanie zasad i przepisów futsalu  piłkarzom oraz wszystkim fanom (sędziowie są bowiem szkoleni od dawna). Myślę, że z czasem przyniesie ona zamierzony skutek.

– No właśnie, sezon ten przyniósł wiele nowości, takich jak spotkanie gwiazd ligi, konkurs wiedzy dla publiczności...

– Chcieliśmy urozmaicić tegoroczną edycję poprzez gry i zabawy także dla kibiców, stąd organizacja konkursu, w którym fani mogli sprawdzić swoją wiedzę na temat przepisów halowej ligi, a także sprawdzić się w roli piłkarza. Poza tym na zakończenie sezonu rozegraliśmy mecz gwiazd ligi oraz po każdym spotkaniu wybieraliśmy gracza meczu. Nowością jest także to, że sponsorem nagród dla najlepszych strzelców został Sklep Sportowy Chopina 17. W tym roku ruszyła także oficjalna strona internetowa HLPN: www.srcliga.pl.

piłka nożna – Ryszard Remień jest nowym szkoleniowcem piłkarzy czwartoligowej Unii Racibórz. 45-letni trener, który jest m.in. byłym piłkarzem Lecha Poznań zastąpił na tym stanowisku 34-letniego Sebastiana Sitka, który Unitów prowadził od listopada 2012 roku.

Kiedyś zawodnicy byli lepsi technicznie

Ryszard Remień legitymuje się jako trener II klasy i posiada licencję UEFA A. W karierze piłkarskiej grał m.in. w Lechu Poznań, Petrochemii Płock, Pogoni Szczecin czy Widzewie Łódź. Jako trener prowadził Kujawiaka Włocławek, Ruch Zdzieszowice i Start Galmet Bogdanowice. Teraz przed szkoleniowcem kolejne zadanie – utrzymać Unię Racibórz w czwartej lidze. Z Ryszardem Remieniem rozmawia Maciej Kozina.

– Jakim typem trenera jest Ryszard Remień?

– Zawsze staram się być w dobrym kontakcie z zawodnikami. Nie ma takiego problemu, którego byśmy nie rozwiązali i staram się tłumaczyć różne sprawy, nigdy nie narzucając swojego zdania. Obrałem taką drogę jako człowiek, a później jako trener. Nie jestem kolegą dla zawodników, bo szacunek muszą mieć. Wiedzą, że ja będę wymagać, ale na pobłażanie nie mają co liczyć.

– Czego Pan wymaga od piłkarzy?

– Przede wszystkim dyscypliny, sumienności, zaangażowania i uczciwości.

– Jakie są różnice pomiędzy graniem w piłkę, a trenowaniem?

– Na pewno w przypadku trenerki jest większy stres. Wynika to z tego, że jest większa odpowiedzialność. Nie odpowiada się za swoją grę na boisku, tylko za całą drużynę. W zespole jest osiemnaście indywidualności i trzeba to posklejać, żeby funkcjonowało jak jeden organizm.

– Czy będzie Panu ktoś pomagał w prowadzeniu drużyny Unii Racibórz?

– Zenek Adamiak, kierownik drużyny będzie mi pomagał, do tego jest jeszcze trener juniorów Andrzej Marców, prezes Andrzej Starzyński i ludzie, którzy pracują na stadionie, więc sam nie jestem. Na początku mojej współpracy z Unią rozmawiałem z trenerem Marcowem, udzielił mi sporo cennych wskazówek na temat zawodników, ich predyspozycji i możliwości.

– W najwyższej lidze grał pan w latach 90. Jak ocenia pan obecny poziom w porównaniu z latami 90–tymi?

– Wszyscy mówią, że gra staje się szybsza i są większe wymagania kondycyjne. Z tym, że gra jest szybsza, a co za tym idzie jest więcej taktyki, to się mogę zgodzić. Uważam, że dzisiejsi zawodnicy grający w Ekstraklasie prezentują niższy poziom wyszkolenia technicznego, niż ci co grali za moich czasów. Pamiętam jak wówczas każdy był bardzo dobrze wyszkolony technicznie. Dośrodkowanie w pełnym biegu zewnętrznym podbiciem nie sprawiało zawodnikom problemów, a obecnie to jest loteria. Jak oglądam Ekstraklasę, to niekiedy za głowę się łapię, gdy zawodnik trzy razy z rzędu dośrodkowuje piłkę i trzy razy leci ona na wysokości pół metra. Takie zagrania to dla mnie tragedia.

– Czy nie żałuje Pan, że nie urodził się później, żeby grać teraz na pięknych stadionach?

– Grałem akurat w tym czasie, w którym grałem i jestem szczęśliwy. Równie dobrze możemy dyskutować czy nie żałuję, że nie urodziłem się w Kambodży czy Etiopii (śmiech). Były to bardzo ciekawe czasy i niczego nie żałuję. Zmieniał się ustrój polityczny, był to czas przemian. Zawodnicy pochodzili z „innej” szkoły. Gdy piłkarz przychodził do czwartej ligi, to był super wyszkolony technicznie. Nie trzeba było go uczyć techniki, bo nauczył się tego w domu na „ścianie”. Wtedy nie było komputera, internetu i każdy grał w piłkę. Przyjęcie jej po koźle nie sprawiało problemu.

– Z jakimi znanymi piłkarzami miał pan styczność?

– Dużo było takich zawodników. Był Andrzej Juskowiak, Jerzy Podbrożny, Jacek Dembiński, Paweł Wojtala i Waldemar Krygier. Miałem to szczęście, że trafiłem do Lecha Poznań, z którego zawodnicy jeździli na kadrę.

– Czym wyróżniał się pan jako piłkarz?

– Nie byłem wyrośniętym superherosem, więc wszystkie niedociągnięcia musiałem nadrabiać zdrowiem, żeby wskoczyć w wyjściową jedenastkę. Mam osobistą satysfakcję, że mimo tylu znakomitych zawodników ja do pierwszego składu się wkomponowałem i byłem ważnym elementem, bo spędzałem 3/4 meczu na boisku.

– Czy jest taki mecz, który pan mile wspomina?

– Graliśmy takie spotkanie w Stalowej Woli. Wtedy przypieczętowaliśmy tam mistrza Polski, bardzo wtedy się cieszyłem.

– Jak to się stało, że zawitał pan do Raciborza? Już od niemalże dwóch lat gra pan w LKS-ie Studzienna.

– Pojawiłem się w Studziennej, gdy trenowałem Start Bogdanowice. Piotr Urbańczyk ściągnął mnie do Studziennej, a lekarz zalecił mi, żebym się ruszał. Gdy kończyłem granie w Kujawiaku Włocławek, jeden z doświadczonych lekarzy powiedział mi, że nie mogę nagle przestać się ruszać, bo grozi to zawałem. Generalnie do Raciborza ściągnęło mnie życie, bo pochodzę z gminy Pawłowiczki oddalonej o 30 km. Wróciłem w rodzinne strony.

– Jak Pan wspomina dotychczasową przygodę z LKS-em Studzienna?

– W Studziennej jest bardzo miło, superatmosfera. Chciałem zawsze z nimi jeździć na ligowe spotkania. Patrzyłem na tych młodych zawodników jak przeżywają mecze. Dalej jestem zawodnikiem Studziennej, ale praca w Unii jako trenera ogranicza moje możliwości gry. Jeśli nie będzie to przeszkadzać działaczom Studziennej i kolidować z terminarzem Unii, to dalej będę grał. Powiedziałem trenerowi Urbańczykowi, że to jest moje ostatnie pół roku w Studziennej. Powiedzmy sobie szczerze, że w okręgówce czy A klasie nie ma miejsca dla czterdziestopięciolatka, niech grają młodzi, a ja znajdę sobie jakąś B klasę.

– Ma pan dziesięć lat doświadczenia w karierze trenerskiej.

– Zaczęło się w Kujawiaku, ale wtedy byłem grającym trenerem, samodzielnie prowadzę zespoły od siedmiu lat. Rozpoczęło się od awansu Kujawiaka Włocławek z czwartej do trzeciej ligi. Potem klub się rozwiązał... ekonomia nas załatwiła. Za moich czasów były awanse, były utrzymania, a także spadki. Najbardziej człowiek cieszy się z awansów, a przeżywa spadki. Póki co, więcej spotkało mnie tego dobrego.

– Jaki jest pana ulubiony klub?

– Na pewno bardzo jestem przywiązany do Lecha Poznań, z którym osiągałem dobre wyniki i im kibicuję. Jeśli chodzi o świat, to jeden syn kibicuje Barcelonie, drugi Chelsea. Synowie kibicują do tego stopnia, że żaden z nich nie założy koszulki rywala na siebie. Ja osobiście nie mam swoich ulubionych klubów na świecie. Lubię oglądać ligę zagraniczną czy polską Ekstraklasę. Można powiedzieć, że kibicuję Borussii Dortmund, bo tam gra trzech Polaków, ale to tylko z powodów patriotycznych.

– Ma pan wzorzec trenera?

– Jeśli chodzi o wzór do naśladowania wśród szkoleniowców, to na pewno Jose Mourinho, bo gdzie by nie poszedł to wszędzie osiąga sukcesy.

– Jaki cel został postawiony przed panem w Unii Racibórz?

– Utrzymanie się w IV lidze i zgranie tego zespołu. Jest dużo młodych chłopaków, zobaczymy jak to się się wszystko potoczy.

– Jak pan ocenia potencjał tych chłopaków?

– Wszyscy mówią, że mają oni spory potencjał, ale runda jesienna nie za bardzo ułożyła się zgodnie z oczekiwaniami klubu. Liczyli w Raciborzu na więcej.

– Z Unii Racibórz dawno do wyższej ligi nie wyszedł żaden piłkarz. Ostatnio udało się to Łukaszowi Zejdlerowi, ale poza tym ta sztuka nikomu się nie udała. Z czego to może wynikać?

– Dokładnie nie mogę tego stwierdzić, być może jest taki okres, że nie ma tego narybku.

– Dwunastoletni chłopcy z Unii wzięli udział w turnieju Baltic Football Cup, w którym grali m.in. z Legią Warszawa. Czy branie udziału w mocno obsadzonych turniejach najmłodszych roczników to dobra droga?

– To jest jak najlepsza droga. Trzeba jeździć na jak najwięcej takich turniejów i grać z klubami z Ekstraklasy. Jeżeli mają możliwość wyjechania na turnieje z lepszymi, to niech wyjeżdżają, bo w ten sposób zbierają cenne doświadczenie. Porażki na takich turniejach uczą.

 

  • Numer: 13 (1089)
  • Data wydania: 25.03.13