Obywatel Ostroga
Przyjaciele pamiętają go jako konsekwentnego, a przy tym bardzo szczerego i prawdziwego w tym co robił sympatyka sportu. We wspomnieniach wielu śp. Oswald Kołodziej pozostanie zawsze lokalnym patriotą. Kochał Racibórz, a w szczególności Ostróg i jak sam przyznawał: zrobiłby dla tego miasta wszystko. I zrobił. Pozostawił po sobie najlepszą z możliwych pamiątek: stadion miejski oraz lodowisko przy ulicy Zamkowej.
Szczerość i otwartość były bez wątpienia jego atutami. Życiowy optymizm – sposobem na zjednywanie przyjaciół, a bronią na oponentów. Najbardziej dostrzegalna była jednak w Oswaldzie Kołodzieju skromność. Nie taka na pokaz, lecz bardzo prawdziwa. Choć w lokalnym środowisku sportowym działał nad wyraz intensywnie, nigdy nie wychodził przed szereg. Stronił także od fleszy aparatów. Nie lubił jak ktoś robił mu podczas pracy zdjęcia i przez to właśnie w kolekcji rodzinnych fotografii niewiele jest tych z okresu jego młodości.
Raciborski patriota
Oswald Kołodziej urodził się 26 stycznia 1935 roku w Raciborzu. – Dokładnie na Ostrogu. To była jego ziemia, a Racibórz miastem, które kochał. Czuł się w nim na tyle dobrze, aby powtarzać, że tutaj się urodził i tutaj umrze. Zawsze odczuwał satysfakcję z tego, że pracuje na rzecz raciborskiego sportu – tłumaczy wdowa po panu Oswaldzie, Ruta Kołodziej. Jej mąż pracę zarobkową rozpoczął w bardzo młodym wieku. W chwili gdy objął jedno ze stanowisk w Powiatowej Radzie Narodowej w Raciborzu miał zaledwie 16 lat. Aby pracować, przerwał naukę w I Liceum Ogólnokształcącym w Raciborzu. – Do pracy pchnęła go ciężka sytuacja rodzinna. To były niestety lata powojenne, w których ludzie musieli zaczynać pracę w bardzo młodym wieku. Można powiedzieć: został poszkodowany przez to, że jego młodość przypadła na taki właśnie okres – tłumaczy Ruta Kołodziej. Pan Oswald mimo tego, że obowiązek pracy wymogły na nim ciężkie czasy, realizował swoje zadania z ogromną pasją. Od młodości kochał sport, co dostrzegli pracodawcy nastolatka. Widząc jego zaangażowanie i ambicję mianowali go na przewodniczącego Powiatowego Komitetu Kultury Fizycznej i Sportu. Trafili w sedno. Młody Oswald od razu odnalazł się w nowej roli. W 1953 roku obowiązki zawodowe połączyć musiał natomiast z nauką w liceum dla pracujących, które ukończył dwa lata później. – Chciał zdobyć świadectwo dojrzałości. Miał po prostu potrzebę doskonalenia się, ponieważ całe życie był bardzo ambitny – przyznaje pani Ruta. Rok 1956 był dla państwa Kołodziejów szczególny, ponieważ właśnie wtedy zawarli związek małżeński. – Ślub braliśmy w kościele Farnym – uśmiecha się pani Ruta. – Był luty. Zima stulecia. Minus 25 stopni Celsjusza, a ja w pięknej lecz cienkiej sukience. Nie było mi jednak zimno, ponieważ te niesamowite emocje rozgrzewały mnie od środka. Byliśmy stosunkowo młodzi, ale wiedzieliśmy, że chcemy być razem do końca życia – kontynuuje z łezką w oku. Kilka miesięcy po ślubie Kołodziej otrzymał wezwanie do zasadniczej służby wojskowej. Rozstanie z żoną i – dopiero co urodzoną córeczką, Basią – było dla niego bardzo smutnym przeżyciem. Rozłąka trwała trzy lata, w czasie których pan Oswald stacjonował w marynarce wojennej w Ustce, natomiast później w gdyńskich podwodniakach. Po powrocie z wojska czekała na niego niesamowita niespodzianka – otrzymał propozycję kontynuowania pracy na tym samym stanowiskiem co kilka lat wcześniej. – To było dla niego niebywałe wyróżnienie, ponieważ rzadko zdarzało się tak, aby szefostwo aż tak długo trzymało dla kogoś posadę. Udowodnili tym samym, że mój mąż wiele dla nich znaczył i że jego wcześniejsza praca nie poszła na marne – mówi pani Kołodziej. Kolejnym zawodowym zadaniem pana Oswalda było członkostwo w Wojewódzkiej Komisji Sportu i Turystyki w Opolu. Swoją ciężką pracą zapisał się na kartach historii województwa, a dowodem na to było otrzymane w 2011 roku zaproszenie na jubileusz 65-lecia Opolskiego Związku Piłki Nożnej, który odbył się na zamku w Brzegu. – To niezwykłe, że po tylu latach związkowi działacze pamiętali o moim mężu. Dla niego, jak i naszego syna, który wspólnie z Oswaldem pojechał na obchody, był to miły gest – przyznaje pani Ruta.
W ogień za Oswaldem
Kołodziej był nie tylko wspaniałym organizatorem, ale także piłkarzem. Pierwszego kontaktu z profesjonalnym futbolem doświadczył w Unii Racibórz, której barwy reprezentował przez kilka lat. W jej składzie był jednym z najmłodszych zawodników, ale to nie przeszkadzało mu w tym, aby wyróżniać się swoim talentem. Zupełnie inną specyfikę miała raciborska Spójnia, do której trafił kilka lat później. Tam człon zespołu stanowili jego rówieśnicy, chłopcy, którzy kiedyś wspólnie grywali na podwórku. Mimo tego, że zespół nie mógł równać się z – wtedy I-ligową – Unią, odnosił wiele sukcesów, a woli walki i zaangażowania pozazdrościć mogła mu niejedna drużyna. – Już wtedy byliśmy małżeństwem, dlatego tamte czasy wspominam z ogromnym sentymentem. Zawsze byłam dumna z tego, że Oswald grał w piłkę. Jeździłam z nim na wszystkie mecze. Poza tym – z racji tego, że był kapitanem Spójni – otrzymywał bukieciki, które później trafiały w moje ręce – śmieje się Ruta Kołodziej, której mąż nawet będąc żołnierzem, nie przerwał sportowej kariery. Grał bowiem w jednym z wojskowych klubów – TKS Ustka. – Akceptowałam jego pasję i wspierałam go z całego serca. Zawsze wiedziałam jak ważną rolę w jego życiu pełni sport. Nie mówię tutaj tylko o futbolu – chociaż ta dyscyplina była dla niego wyjątkowa – wspomina. – Piłka nożna miała dla Oswalda bardzo duże znaczenie. Pamiętam jak – jeszcze w czasie naszej ubiegłorocznej rozmowy – prosił mnie, abym dał mu listę 20 utalentowanych młodych piłkarzy z Unii, a on wprowadzi ten zespół do II, a nawet do I ligi. Wciąż więc interesowały go losy naszego sportu, a będąc trenerem II klasy miał ambicje, aby coś jeszcze w nim osiągnąć – zdradza Janusz Gałązka, który Oswalda Kołodzieja poznał późną jesienią 1962 roku podczas jednej z organizowanych przez siebie imprez sportowych. – Przy pierwszym kontakcie z nim czuło się ten zapał z jakim pracował. Potrafił przekonać każdego do swoich racji, a także doradzić i pomóc. Dzięki niemu zawodowo zająłem się sportem. Był wspaniałym człowiekiem, który potrafił skupiać wokół siebie ludzi, którzy poszliby za nim w ogień – dodaje Gałązka.
Stadion głęboko w sercu
Stadion przy ulicy Zamkowej był oczkiem w głowie pana Oswalda. Nie tylko zarządzał jego budową, ale także brał udział w tworzeniu jego projektu. W tym celu odbywał podróże do bydgoskich architektów. – Raciborski obiekt miał konstrukcją przypominać stadion w Bydgoszczy. Mąż całe dnie spędzał doglądając jego budowy, która była możliwa dzięki pomocy naszego społeczeństwa – mówi żona. – To było jego dziecko. Pamiętam jedno ze spotkań dotyczących budowy tego stadionu, na którym zaniepokojony Oswald zapytał naczelnego architekta – Aleksandra Czeskiego, o projekt obiektu, na co ten rozłożył na stole cztery serwetki i flamastrem stworzył wstępny szkic. Niewiele osób to widzi, ale dzisiejszy układ trybun i murawy składa się w postać meksykańskiego sombrera – dodaje Janusz Gałązka. Oprócz stadionu, dziełem Kołodzieja było także lodowisko oraz wybudowany za jego czasów hotel. Otwarcia kompleksu dokonano w 1971 roku i jak wspomina pani Ruta Kołodziej: Męża nie sposób było na nim dostrzec, ponieważ nigdy nie chciał się wyróżniać. Nie ma go nawet na zdjęciach z oficjalnej ceremonii. Pewnie znów gdzieś biegał i coś załatwiał – domyśla się małżonka. Ta niechęć do publicznego afiszowania się nie wynikała ze wstydu lecz z jego skromności. – Zawsze powtarzałam mu, aby nie narzekał później na to, że nikt nie pamięta o nim przy ważnych uroczystościach, ponieważ sam doprowadza do tego, aby być w cieniu. On jednak odpowiadał mi, że nie musi chwalić się tym co robi, ponieważ ci, którzy powinni o tym wiedzieć, wiedzą – mówi. W latach późniejszych, gdy stadion był już w pełni ukończony, pan Oswald przychodził tam bardzo często. Jak przyznaje Ruta, zawsze wiedziała, kiedy mąż jedzie zobaczyć swoje „dziecko” , wystarczyło, że powiedział: wyskakuję na chwilę. – Ja także, bardzo często wybierałam się tam, aby przemyśleć pewne sprawy. Pobyt – szczególnie na pustym stadionie – oraz rundka wokół jego korony zawsze nas wyciszały, a wszystkie wspomnienia – związane z latami, w których był budowany – w jednej chwili wracały – dodaje.
Budowlaniec z przymusu
Po pięknym etapie pracy na rzecz raciborskiego sportu w życiu Oswalda Kołodzieja przyszedł czas na nowe wyzwania. Ukończył jedno z opolskich techników i zajął się budownictwem – pracując najpierw w Raciborzu, a później w Zawadzie Książęcej. Po kilku latach w tym fachu postanowił jednak – w wieku 65 lat – przejść na zasłużoną emeryturę. Jak przyznaje jego małżonka: – Od szesnastego roku nie było dnia, aby nie pracował, dlatego w pewnym sensie był już tym wszystkim zmęczony. Kiedyś zwierzył mi się, że budownictwo było zawodem nieco wymuszonym, takim którym zajmował się, ponieważ musiał. Zawsze podkreślał, że tą jedyną pracą, którą kochał były zajęcia dotyczące sportu. Czy nie chciał znów się tym zająć? Myślę, że w głębi duszy chciał, ale postanowił sobie, że da szansę innym, a że był zawsze bardzo konsekwentny, nie przełamał się i tak postąpił. Przekonywałam go wtedy, że jest w pełni profesjonalistą i powinien do końca życia realizować swoje pasje. Mawiał jednak, że nadszedł czas młodszych ludzi, którzy mają inną wizję niż on i na pewno by im przeszkadzał – przyznaje pani Ruta. – W nim nadal drzemała chęć spełniania się zawodowo. Miał wiele fantastycznych pomysłów, których niestety nie wprowadził w życie. Bardzo mi go brakuje – mówi ze smutkiem jego przyjaciel, Janusz Gałązka. Z opowieści znajomych pana Oswalda wynika także, że gdy następował kres jego przygody z działalnością sportową, czuł się nieco odrzucony i strącony w otchłań historii. Wciąż jednak cieszył się w momentach gdy lokalne zespoły piłkarskie odnosiły sukcesy poza Raciborzem, często też – choć już nie z taką częstotliwością jak kiedyś – bywał, jako kibic na różnych sportowych imprezach. – Na zawsze pozostały mu przyjaźnie z dawnych lat. Cieszył się, że zawsze otaczał się fantastycznymi ludźmi, którzy podzielali jego pasję. Na emeryturze nadal – tyle, że już bardziej prywatnie – spotykał się na przykład z panem Nazarką, Muszałą czy Szyksznianem. Zawsze potrafił odnaleźć się w towarzystwie i lubił dobrze się bawić. Na to wszystko pozwalała mu wrodzona pogoda ducha – wspomina pani Kołodziej, która bardzo często poruszała z mężem tematy dotyczące jego pragnień i marzeń. – Na pewno chciał długo i szczęśliwie żyć, chociaż w ciągu ostatnich miesięcy – na przekór chyba – mówił mi, że już niedługo Bóg przyjdzie po niego. Żartował nawet, że pojawią się wkrótce te „dwie kosy”, bo tak mówi się na dwie siódemki. W wieku 77 lat odszedł bowiem jego ojciec – tłumaczy małżonka. Oswald Kołodziej zmarł 11 grudnia 2012 roku z powodu rozległego udaru mózgu. Pochowany został na cmentarzu na Ostrogu, a na jego pogrzeb przybyły tłumy, co potwierdziło tylko, jak wielu ludzi pamiętało o jego zasługach. Miał... 77 lat.
Skromność do końca swoich dni
Nie doczekał się prawnuków, o których marzył, ale wnuków miał aż pięcioro. Trzech synów córki oraz „parkę” syna. Jak przyznaje żona: – Dziadkiem był niesamowitym. Dla niego rodzina i jej przyszłość zawsze była na pierwszym miejscu. Cieszył się, że mamy aż dwójkę dzieci oraz wnuki, ponieważ twierdził, że jak nas już nie będzie to nasze serca będą bić dalej – w sercach naszych potomków – przytacza słowa męża Ruta Kołodziej. Będąc na emeryturze uwielbiał przenosić się o kilka dekad wstecz, dzięki książkom i zdjęciom. Często oglądał także swoje dyplomy i odznaczenia, które – mimo tego, że był niezłym bałaganiarzem – skrzętnie układał w specjalnie przygotowanej na nie szafce. – W rodzinnej kolekcji do dziś znajdują się między innymi: Odznaka 1000 – lecia Polskiego Sportu, medal Wojewódzkiej Rady Narodowej w Opolu za krzewienie kultury fizycznej czy medal zasłużonego działacza LZS – wylicza. – Miał tych wyróżnień sporo jednak nigdy się tym nie chwalił. Gdy chciałam kiedyś oprawić jego dyplomy, kazał mi je zostawić, bo uznawał, że nie warto ponieważ nic wielkiego nie zrobił, a to była przecież tylko jego praca – kończy Ruta Kołodziej.
Wojciech Kowalczyk
Najnowsze komentarze