Odnowiciel raciborskiej koszykówki
Ikony raciborskiego sportu: Arkadiusz Nowacki.
Jest rok 1979. Siedemnastoletni rozgrywający Zagłębia Sosnowiec – Arkadiusz Nowacki, przyjeżdża ze swoją drużyną do Raciborza, aby w rafakowskiej hali rozegrać spotkanie z lokalną Stalą. Koszykówka w Raciborzu ma się bardzo dobrze. Rok 1994. Pamięć o koszykarskich tradycjach w naszym mieście zanika. Stali Racibórz już nie ma. Pozostała wyłącznie hala, w której niegdyś nasi zawodnicy mierzyli się z najlepszymi drużynami w kraju.
– Gdy przeprowadziłem się do Raciborza i znów zobaczyłem ten obiekt – wspomnienia wróciły. Hala nadal była widowiskowa, niestety nieużytkowana już przez koszykarzy. Pomyślałem wtedy, że dobrze byłoby, gdyby ta dyscyplina znów zagościła w tym mieście – mówi po latach Arkadiusz Nowacki, który – jak się później okazało – swoje słowa zamienił w czyny i przy współpracy z przyjaciółmi utworzył Amatorską Ligę Koszykówki.
Renesans raciborskiej koszykówki
Przed założeniem w roku 2005 Amatorskiej Ligi Koszykówki, pan Arkadiusz – przez sześć lat – grał już w utworzonym wspólnie z kolegami z Raciborza, zespole Kaman. Drużyna swoje mecze rozgrywała w rybnickiej lidze. – Po powodzi nastąpiła moda na organizowanie amatorskich rozgrywek sportowych. Przeczytałem w prasie, że pan Andrzej Zygmunt tworzy w Rybniku ligę koszykarską. Zapisałem się do niej, a później dopiero zacząłem kompletować zespół – tłumaczy prezes. Nie było to jednak takie proste, ponieważ Nowacki – mieszkający w Raciborzu od 1994 roku – nie znał lokalnego środowiska sportowego. – Trudno było mi przedsięwziąć jakieś kroki. Wszystko zmieniło się, gdy trafiłem na jeden z treningów do sali gimnastycznej SP 15, gdzie poznałem fantastycznych ludzi, z którymi przyjaźnię się i gram do dzisiaj – uśmiecha się pan Arek. Kaman – bo tak nazywał się zespół zgłoszony przez Nowackiego – do rybnickich rozgrywek trafił w roku 1998. Zawodnicy z roku na rok nabierali doświadczenia, a w głowie pana Arkadiusza pojawiały się już wówczas, plany stworzenia podobnej ligi w Raciborzu. – Nie było na to jednak dobrej koniunktury, a ja nie miałem jeszcze wtedy siły przebicia, dlatego na utworzenie raciborskich rozgrywek musieliśmy czekać sześć lat. W końcu, w 2005 roku – po rozmowach z władzami miasta oraz wynajęciu hali sportowej – mogliśmy powiedzieć, że to nam się udało – nie kryje satysfakcji Arkadiusz Nowacki, który został później prezesem amatorskiej ligi. Na początku zrzeszała ona sześć ekip, jednak z każdą kolejną edycją ich liczba sukcesywnie wzrastała. – Pierwszy sezon był bardzo krótki, rozegraliśmy jedną rundę i play–offy, a Kaman okazał się najlepszy. Był to jednak sezon próbny, taki, w którym chcieliśmy zebrać doświadczenie i zobaczyć jak to wszystko powinno wyglądać – tłumaczy Nowacki, którego zespół w całej historii ligi, czyli w ciągu ośmiu sezonów, wygrywał aż sześciokrotnie. Po wielu latach amatorskiej gry, ambicje zawodników i prezesa wzrosły tak bardzo, że zaczęto zastanawiać się nad stworzeniem w Raciborzu profesjonalnego koszykarskiego klubu. – Pomysły takie chodziły nam po głowie od dawna, jednak nie było na to korzystnych warunków. Klub, to o wiele więcej niż amatorska liga. Problemem były głównie finanse, ponieważ drużyna na pewno by się znalazła. Od kilku sezonów bowiem docierały do nas głosy, że koszykarze chcieliby przystąpić do zawodowej rywalizacji. Można powiedzieć, że to młode pokolenie zawodników dorastało do takiej decyzji wraz z Amatorską Ligą Koszykówki – mówi. – Gdy pojawiła się szansa na powstanie takiego zespołu, dalsze decyzje zapadały bardzo szybko. Wspólnymi siłami ruszyliśmy do działania. Wszystko musiało być jednak bardzo przemyślane, dlatego przez jakiś czas organizowaliśmy – nawet kilkugodzinne – spotkania, w trakcie których rozważaliśmy wszystkie ewentualności. Spełniliśmy nasze marzenie i RKK AZS Racibórz został zgłoszony do walki w III lidze – wspomina. – Sezon za nami i muszę przyznać, że jesteśmy z niego bardzo zadowoleni. Organizacyjnie wszystko wyszło tak jak powinno, natomiast jeżeli chodzi o stronę sportową, to należy potraktować ten sezon jako możliwość nauki od najlepszych. Nie mieliśmy presji wyniku. Chcieliśmy na razie zbudować zespół i to nam się w dużej mierze udało. Kolejne sezony przyniosą na pewno wiele pięknych chwil – dodaje z nadzieją pan Nowacki.
Igrzyska gladiatorów
Arkadiusz Nowacki urodził się 15 grudnia 1962 roku w Sosnowcu i to właśnie tam rozpoczął edukację. Skąd u niego miłość do koszykówki? – To wszystko wyszło samo z siebie. Jeszcze w szkole uprawiałem wiele dyscyplin. Z sukcesami skakałem nawet w dal i biegałem średnie i długie dystanse, jednak od zawsze miałem dobre warunki do uprawiania koszykówki. Zacząłem zauważać, że bez wielkiego wysiłku jestem w tej dyscyplinie wyróżniającym się zawodnikiem, dlatego podjąłem decyzję, że pójdę tą drogą. W wieku 12 lat rozpocząłem treningi pod okiem profesjonalnych szkoleniowców w Zagłębiu Sosnowiec, w którym – z kilkuletnią przerwą – grałem do 23. roku życia – wspomina. Owa przerwa była okresem spędzonym w wojsku. To właśnie w tamtym czasie sportowe losy pana Arka zaczęły się komplikować. – Gdy szedłem do wojska, ustalono w klubie, że po przysiędze przeniosę się do Floty Gdynia lub Kotwicy Kołobrzeg. Wszystko zepsuł stan wojenny, który pechowo został ogłoszony właśnie w dniu mojej przysięgi. Wtedy nie wiedziałem, jak ta sytuacja wpłynie na moją karierę, jednak później uświadomiłem sobie, że już nigdy nie wrócę do poziomu, na którym wcześniej występowałem. Po odbyciu służby wojskowej grałem jeszcze krótko w rezerwach, ale po pewnym czasie zdecydowałem się zakończyć przygodę z profesjonalnym sportem – przyznaje Nowacki. Jak sam mówi, to były czasy, gdy trzeba było wybierać między sportem, a pracą i założeniem rodziny. Pierwsza z opcji była już wówczas nieopłacalna, ponieważ sport stracił większość dofinansowania. Pan Arek postanowił więc skupić się na pracy zawodowej oraz rodzinie. – Może gdybym wtedy nie porzucił koszykówki, nie spotkałbym swojej żony, z którą od 1986 r. tworzę szczęśliwy związek? – zastanawia się pan Arek i na moment jeszcze wraca wspomnieniami do klubowej koszykówki: Zagłębie było klubem górniczym z ambicjami. Przez te wszystkie lata miałem możliwość odbywać intensywne treningi pod okiem niesamowitych szkoleniowców oraz przy boku wielu olimpijczyków takich jak Dariusz Szczubiał – reprezentant Polski, a później jej trener oraz Justyn Węglorz. Tworzyliśmy więc mocny team. Warto dodać, że koszykówka przez dekady zmieniła się diametralnie. Nie tylko pod względem coraz większej liczby transferów, ale także zasad i widowiskowości. Wydaje mi się, że kiedyś grało się bardzo finezyjnie, za to mniej agresywnie walczyło się o piłkę. Dzisiaj przepisy są bardzo liberalne i przepychanie się na przykład pod koszem jest na porządku dziennym. Dyscyplina ta stała się sportem atletycznym. Ludzie chcą igrzysk i je dostają, oglądając mecze najlepszych światowych drużyn, widzimy pojedynki gladiatorów. Nie wiem czy to dobrze czy źle, w każdym razie ja z sentymentem wracam do koszykówki z lat mojej młodości.
Własny biznes
Przed osiedleniem się w Raciborzu pan Nowacki mieszkał w Chałupkach. Pod koniec lat 80. zmysł przedsiębiorcy ciągnął go w kierunku własnego biznesu, jednak na to było za wcześnie. Przez kilka lat pomagał koledze w rozkręcaniu jego interesu. – Znajomy przebywając w Holandii wpadł na pomysł, aby sprowadzić na polski rynek foliowe opakowania. Jak się później okazało, pomysł wypalił, a on stał się prekursorem w sprzedaży takich produktów – wspomina pan Arkadiusz, który w 1992 roku otworzył własną firmę zajmującą się właśnie takimi opakowaniami. Jej nazwa Kaman, jak tłumaczy właściciel, pochodzi od początkowych liter imion pierwszych wspólników oraz ich bliskich. Firma w całej swojej historii kilkakrotnie się przekształcała, ale zawsze w jej nazwie widniał: Kaman. – Firma funkcjonuje dobrze, mamy wielu stałych klientów. W branży jesteśmy rozpoznawani, z czego bardzo się cieszymy – przyznaje prezes.
Pięćdziesiąt lat minęło...
15 grudnia – dokładnie w dniu swoich pięćdziesiątych urodzin – Arkadiusz Nowacki rozegrał ostatni mecz w amatorskiej lidze, od dwóch sezonów noszącej nazwę – Brooklyn Basket Liga. Jak sam mówi, ustąpił miejsca młodszym. – Nieskromnie powiem, że do samego końca formą i kondycją nie odbiegałem od innych graczy. Myślę, że odszedłem jako spełniony sportowiec, chociaż zawsze czuje się pewien niedosyt. Trochę szkoda, że te kilkadziesiąt lat temu, z nie swojej winy, musiałem zakończyć karierę. Takie rzeczy się jednak zdarzają, nic nie mogłem na to poradzić – mówi. Dziś może bardziej skupić się na pracy oraz prezesowaniu w raciborskim klubie, a w szczególności zająć się rodziną. – Ona zawsze była dla mnie najważniejsza. Uważam, że wszystko co robimy w swoim życiu jest tylko dopełnieniem tego życia rodzinnego. Mam wspaniałą żonę oraz dwójkę dzieci, z których jestem bardzo dumny. Kamil ukończył turystykę i rekreację, natomiast Paulina to „artystyczna dusza” – pod koniec lutego obroniła licencjat na ASP w Krakowie i w tej chwili zastanawia się nad studiami za granicą – zdradza pan Arek. Nowacki zawsze najlepiej czuł się na boisku, jednak obowiązki prezesa klubu pochłaniają go bez reszty. Cały czas odbiera meile i telefony dotyczące klubu. Krótko mówiąc: odnalazł się w nowej roli. Czy nie marzył jednak nigdy, aby usiąść na ławce trenerskiej i przekazywać swoją wiedzę młodzieży? – Nie chciałbym być trenerem. W szkole za to, urzekało mnie sędziowanie, dlatego jak już, to zająłbym się właśnie tym – śmieje się i dodaje: Oczywiście cały czas wspieram chłopaków z ligi i zawsze służę pomocą oraz chętnie udzielam rad. Sport jest moją pasją i wciąż chcę się nim zajmować. Można powiedzieć, że zmienił moją osobowość i charakter. Sprawił, że stałem się systematyczny, zawzięty i mało podatny na stres. Czasami mam wrażenie, że w stu procentach jestem człowiekiem sportu – kończy koszykarz.
Wojciech Kowalczyk
Najnowsze komentarze