W sztuce odnajduję świadomość własnego istnienia
Praktykujący inżynier, sprawny organizator i manager, mediator dobrze budujący kolektyw, starający się nie ciążyć nikomu, a przede wszystkim sobie świadomością własnego istnienia – mówi o sobie Waldemar Senftleben. Alternatywą zaś na jego zapracowaną codzienność jest malarstwo. Obrazy raciborzanina można obejrzeć na wystawie malarskiej w Miejskiej i Powiatowej Bibliotece Publicznej przy ul. Kasprowicza. Z artystą rozmawia Ewa Osiecka.
– Podczas wernisażu zadziwił Pan widzów dojrzałością swych prac, ale też wizerunkiem ich twórcy. Niektórzy oglądając je spodziewali się szalonego artysty, który nie zwraca uwagi na wartości przyziemne, szokującego swą nonszalancją w stylu noszenia się. Tymczasem zaskoczył pan nienagannym garniturem, białą koszulą i krawatem.
– Nie do końca. Nie mam rzeczy, na której nie można znaleźć plamy farby i niejednokrotnie korzystam z koleżeńskiej przysługi, aby tę farbę wywabić. Jednak bardzo lubię marynarki, koszule i spinki przy mankietach. To takie skrzywienie, które noszę w sobie. W malowaniu natomiast wyrażam siebie. W każdym z nas tkwi coś takiego, co chciałoby się pokazać łącznie ze swymi myślami. Jednocześnie mam potrzebę szukania aprobaty tego co tworzę u kogoś innego. Istnienie nie miałoby bowiem sensu, gdyby nie było akceptacji ze strony drugiego człowieka.
– Pana twórczość jest wielostronna i przemyślana. Zadziwia pan różnorodnością swych prac. Pejzaże, architektura, portrety, akty, obrazy alegoryczne, świadczą o tym jak inaczej postrzega pan otaczającą nas rzeczywistość.
– Faktycznie rozstrzał tematyczny moich prac jest bardzo duży, jednak za każdym razem chciałbym czymś zadziwić. Ktoś kto mnie zna, wie, że pracuję od rana do wieczora, dlatego do malowania wstaję np. o 5.00 rano w sobotę. Z obrazami jest tak, jak i zapewne z poezją. Pojawia się moment, kiedy można malować jeden za drugim i człowiek jest zadowolony z tego, co powstaje. A czasem chciałoby się coś namalować i wydaje się, że jest na to dobra pora, ale nic nie wychodzi. Pozostaje tylko rama i człowiek, który cały czas zdrapuje kolejne warstwy farby. Trwa to aż do momentu, kiedy to wszystko, co chciałoby się wyrazić na płótnie poukłada się w głowie.
– Co sprawia, że sięga pan po pędzel?
– Inspirację czerpię gdzieś po drodze, którą na co dzień podążam. Zawsze jest jakieś szczególne miejsce lub spotkanie, które oczarowuje mnie swoim klimatem, wywołuje wrażenia, właściwe tylko dla tej jednej, czasem ulotnej chwili. Po prostu nagle coś dostrzegam, co chciałbym pokazać, bo wiąże się to z jakimś przeżyciem lub uczuciem, które pojawia się w danym momencie i jest na tyle silne, że trzeba je w jakiś sposób zapamiętać.
– Obrazy z pozoru realistyczne stanowią jednak indywidualne spojrzenie na to, co nas otacza.
– Bywa, że idziemy razem ulicą, możemy być w tym samym miejscu, ale wszystko co jest wokół postrzegamy inaczej, ponieważ każdy z nas jest inny. Obrazy są formą mojej własnej wypowiedzi. Często słyszę od innych: „Tyle razy byłem obok tego miejsca i nie dostrzegłem jego piękna”. Podobnie rzecz ma się z ludźmi. Trzeba dostrzegać i pokazywać to, co w człowieku jest pozytywne i dobre.
– Inspiruje więc pana zarówno magia miejsca, jak i sytuacja, w której się pan znalazł?
– Raczej to, co we wnętrzu człowieka. W namalowanych np. aktach zależało mi na pokazaniu piękna, które stanowi wartość samą w sobie. Pozytywne piękno znajdujemy w każdej napotkanej osobie. Filozofia, która towarzyszy mi zarówno w pracy, jak i w twórczej działalności, tkwi w tym, żeby na uwadze mieć przede wszystkim człowieka. Człowieka, którego na naszej drodze postawiło przeznaczenie. Dzieje się źle, jeśli tracimy go z oczu robiąc coś dla własnej kieszeni czy innych zaszczytów.
– Zadziwia pan niezwykłą grą barw na swych obrazach. Czy jest to również odzwierciedlenie pana nastroju?
– Tak, jestem kolorystą. W momencie z jednej palety kolorów mogę sprawić, że wszystko będzie bardzo kolorowe. Celowo jednak tworzę i takie obrazy, które są pełne kontrastów. Nakładam barwy, które pozornie do siebie nie pasują, wręcz „gryzą się”, po to aby zamanifestować tę sprzeczność, która także jest we mnie, czy też oddać niepokój, którym w danym momencie jestem targany.
– Skąd tak profesjonalne podejście do malowania?
– Jestem szczęściarzem. Będąc dzieckiem w wieku szkolnym miałem dwóch doskonałych profesorów: Mieczysława Kudelę i Władysława Kłosickiego, którzy uczyli mnie wychowania plastycznego. Takie to były czasy, że to malarz uczył plastyki w szkole lub na kółku w domu kultury. Dzięki temu, że odkryli we mnie jakiś tam talent, mogłem chodzić do nich do domu, uczyć się podstawowych technik malarskich, a także poznawać tajniki warsztatu. Dlatego moje obrazy tworzone są na różne sposoby, również poprzez metodę nakładania farby. Dzięki temu uzyskuję oczekiwany efekt twórczy.
– Swoje życie związał pan z Raciborzem – to świadomy wybór?
– Mam podwójne korzenie. Część mojej rodziny jest stąd, a część z Wielkopolski. Urodziłem się i mieszkałem w Lesznie. Do Raciborza przyjechałem po studiach na Politechnice Śląskiej i od tego momentu jestem tutaj cały czas. Śląsk jest piękny i myślę, że mamy to szczęście, że nie musimy nikomu udowadniać, gdzie jest nasze miejsce na Ziemi. Potrafimy, jeśli oczywiście to jest konieczne, je zmieniać, podtrzymując jego tradycje i świadomość tego kim jesteśmy na co dzień.
– Wydaje się pan osobą pełną kontrastów. Z jednej strony dyrektor hołdujący twardej technicznej rzeczywistości, z drugiej człowiek renesansu o duszy wrażliwego artysty.
– W życiu musi panować harmonia. Wiadomo, że będąc kilkanaście godzin w pracy podlegam olbrzymiej presji, w szczególności na stanowisku dyrektora zakładu zmuszonego do podejmowania takich czy innych decyzji. Potem jednak pojawia się potrzeba nagłego relaksu. Lekarstwem jest malarstwo, które pozwala całkowicie się wyłączyć. Człowiek malując odpoczywa.
– Jakie są pana plany na przyszłość, czy zamierza pan kontynuować wybraną drogę artystyczną?
– Nie ulega wątpliwości, że dalej będę malował. Tego nie dam sobie zabrać. Z pewnością też będę ewoluował w jakimś kierunku. Wystawa świetnie obrazuje okresy mojego życia, a także to, w którym znalazło się ono momencie. Wszystko bowiem się zmienia, również formy wyrazu. Dążę do tego, aby moja sztuka była zupełnie nowatorska. Nie chcę powtarzać tego samego, co już zrobiłem.
Najnowsze komentarze