środa, 20 listopada 2024

imieniny: Anatola, Rafała, Edmunda

RSS

Unita z krwi i kości

29.01.2013 00:00 red

Gdy Andrzej Marców w grudniu 2009 roku obejmował stanowisko trenera IV ligowej  Unii Racibórz, głosy sceptyków – przekonujących, że nie poradzi sobie z nowym wyzwaniem i pogrąży lokalny zespół –  nie cichły. Prognozy takie się jednak nie sprawdziły, a po trzech latach trener opuścił fotel szkoleniowca, z poczuciem dobrze wykonanego obowiązku.

Sympatykom lokalnego sportu postać Marcowa kojarzyć się będzie wyłącznie z raciborską Unią. To  w tym klubie bowiem spędził najpiękniejsze lata swojego życia i jak sam mówi: nie żałuje ani chwili. Charakteryzując jego postawę trenerską można użyć zaledwie trzech – obrazujących jednak bardzo wiele – słów: klasa, profesjonalizm i zaangażowanie.

Udany debiut

Było mroźne popołudnie 1993 roku. Mecz wyjazdowy pierwszej kolejki rundy wiosennej.  Na ławce rezerwowych Unii Racibórz kilku „młodziaków” czekających na swój pierwszy, ligowy mecz w karierze. Wśród nich siedział między innymi, szesnastoletni Marców. – Pamiętam to spotkanie bardzo dobrze. Tego dnia razem ze mną zadebiutowali także Ireneusz Marcinkowski i Paweł Kopczyński. Trener wpuścił nas do gry w drugiej połowie. Z tym wiąże się śmieszna anegdota: po gwizdu na drugą część meczu, wspólnie z rezerwowymi rozpocząłem rozgrzewkę poza boiskiem. W pewnym momencie, postanowiłem zażartować sobie z Pawła Kopczyńskiego i powiedziedziałem mu, że chyba wchodzi na murawę, ponieważ wołał go trener. Piłkarz pobiegł do szkoleniowca, a ten zdenerwowany odesłał go z powrotem. Później, gdy został wezwany naprawdę, nie chciał nam już wierzyć. Dlatego szkoleniowiec wydarł się na niego ponownie, tym razem za to, że nie reaguje na jego wołanie – śmieje się po blisko dwudziestu latach od tamtego wydarzenia Marców. Początki jego piłkarskiej kariery sięgają jednak lat o wiele wcześniejszych. – Po raz pierwszy na treningu raciborskiej Unii pojawiłem się mając zaledwie siedem lat. Wszystko za sprawą moich starszych kolegów, którzy występowali w barwach tego zespołu. To był mój pierwszy kontakt z nazwijmy to  „profesjonalną” drużyną. Początkowo grałem na bocznej obronie, ale ze względu na moją wysoką wytrzymałość, trenerzy stawiali mnie także na pozycji defensywnego pomocnika – mówi. W tamtych czasach nie prowadzono naboru – tak jak to bywa obecnie – do kilku, a nawet kilkunastu grup wiekowych. – Wtedy grupy były bardzo rozpięte wiekowo. Ja zaczynałem w trampkarzach, przeszedłem etap juniorów, i tak jak już wspomniałem, zadebiutowałem w seniorskiej ekipie. W Unii stawiało się zarówno na młodych i potrzebujących „ogrania” piłkarzy, jak i na graczy bardzo doświadczonych, od których reszta mogła brać przykład. Dziś, prowadząc zespoły, staram się postępować tak samo – przyznaje szkoleniowiec. Andrzej Marców w IV-ligowym klubie rozegrał kilkanaście sezonów. Jak sam przyznaje, w okresie tym „przeżył” wielu świetnych trenerów, wśród których wyróżniłby przede wszystkim Józefa Gollę i Dariusza Widawskiego. Spotkaniem, które napawa go dumą, jest to z Przyszłością Rogów w sezonie 1999/2000. – Po latach spędzonych w klasie okręgowej, Unia chciała wreszcie „odrodzić się” i awansować do wyższej ligi. Zależało to między innymi od wyniku konfrontacji z Rogowem. Szacunkowo na trybunach stadionu przy ulicy Srebrej, zasiadło wtedy trzy tysiące kibiców. Wygraliśmy mecz 4:0. Ale głównym powodem tego, że zapamiętałem to starcie tak dobrze, było strzelecie przeze mnie dwóch bramek i branie bezpośredniego udziału w zdobyciu dwóch pozostałych. W pierwszej sytuacji futbolówkę po moim strzale i odbiciu się jej od pleców rywala do siatki „wpakował” Krzysztof Cieszyński, natomiast drugi gol zdobył Edward Kowalczyk po moim bezpośrednim podaniu – uśmiecha się trener.

Krzyżanowicki epizod

Po odejściu z KP Unii Racibórz, trzydziestoletni Marców trafił do grających w „okręgówce” Krzyżanowic. Jako piłkarz nie zagościł tam długo. Rozegrał zaledwie trzy ligowe spotkania. Powodem definitywnego zakończenia kariery było odnowienie się kontuzji. – Okazało się, że w miejscu dawnego, niewyleczonego urazu pojawiły się stany zwapnieniowe. – Żałowałem później, że nie byłem ostrożniejszy i przez chęć szybkiego powrotu do gry zaniedbałem leczenie kontuzji. Człowiek uczy się natomiast na błędach, dlatego jako trener tak wiele uwagi poświęcam temu, aby piłkarze dbali o swoje zdrowie i kontrolowali organizm – wpomina pan Andrzej i dodaje: w LKS Krzyżanowice pozostałem w roli trenera grup młodzieżowych, które de facto prowadziłem już wcześniej, będąc jeszcze piłkarzem tego klubu. Seniorską ekipę trenowałem natomiast półtora roku, po czym wróciłem do raciborskiej Unii.

Zmiana warty

Powrót do klubu przy Srebrnej, był możliwy o wiele wcześniej, jednak szkoleniowiec podpisał już wstępną umowę w Krzyżanowicach. Mógł ją co prawda przerwać, ale... – To nie w moim stylu. Byłem dogadany z nowym klubem i jako dżentelmen kierowałem się pewnymi etycznymi zasadami – podkreśla. – To prawda, miałem propozycję z raciborskiego klubu. Wszystko za sprawą tego, że polecił mnie tam, odchodzący do Energetyka ROW Rybnik, Dariusz Widawski. Jak się okazało, w Unii znalazłem się prawie dwa lata później – po zwolnieniu fotela trenerskiego przez Bernarda Sławika – dodaje Marców. Przez pierwszą część sezonu asystentem nowo wybranego szkoleniowca był 59-letni Zbigniew Szczyguła. – Nasza współpraca na początku wyglądała dobrze, myślałem że nadajemy na tych samych falach i mamy wspólną koncepcję pracy z piłkarzami. Później jednak coraz więcej rzeczy nas różniło.  Z biegiem czasu Szyguła ustalał ze mną jedno – a robił drugie. Poprawne relacje zaczęły się psuć i po pół roku Zbigniew odszedł z klubu – tłumaczy. Unia pod wodzą Marcowa, począwszy od 2009 roku, w trzech kolejnych sezonach, w związku z nasilającymi się problemami kadrowymi, broniła się przed spadkiem do niższej klasy rozgrywkowej. Kibice raciborskiej drużyny, każdy sezon zakończony przez nią na bezpiecznym miejscu tabeli ligowej, traktowali jako udany. Sam trener nie kryje satysfakcji z powodu tego, że sprawy potoczyły się właśnie w taki sposób. –  Eksperci, ale także moi przeciwnicy spisywali nas na straty i wróżyli spadek z IV ligi. Na szczęście tak się nie stało – przyznaje trener i dodaje: Początek tego sezonu (2012/2013 – przyp.red) był trochę dziwny. Albo przegrywaliśmy jedną bramką lub bardzo wysoko, albo różnicą jednego, dwóch goli wygrywaliśmy. Zrezygnowałem z prowadzenia zespołu, ponieważ nie pozwalał mi na to natłok obowiązków zawodowych i sprawy prywatne. Nie chciałem „odpuszczać” pełnego przygotowania się do treningów, przez to, że nie miałbym na to czasu. Wychodzę z założenia, że jeżeli wykonuje się wiele rzeczy naraz, to niczego nie robi się na sto procent. Nie chciałem po prostu oszukiwać piłkarzy, zarządu i kibiców – zwierza się Marców, który zrezygnował wyłącznie z prowadzenia seniorskiej drużyny. Wciąż szkoli juniorów oraz – jako koordynator grup młodzieżowych raciborskiej Unii – doradza prezesowi Andrzejowi Starzyńskiemu. – Jestem dumny z tego, że w czasie wykonywania zawodu trenera miałem możliwość poznać i szkolić kilku wspaniałych piłkarzy, którzy robią dziś kariery w najlepszych polskich klubach. Mówię głównie o Łukaszu Zejdlerze i Michale Bedronce. Oczywiście wielkie gratulacje należą się trenerom, którzy szkolili tych zawodników przede mną, jednak mam ogromną satysfakcję z powodu tego, że pomogłem Zejdlerowi dostać się na testy do Banika Ostrava, gdzie już w pierwszym roku grał w podstawowej drużynie oraz, w tym samym czasie, występował w młodzieżowych kadrach naszego kraju. Teraz jest graczem pierwszoligowej Cracovii i reprezentacji Polski U–23.  Bedronka trafił natomiast do Górnika Zabrze, gdzie jednak nie przebił się do podstawowego składu i był ostatnio testowany w Rybniku. Nie sposób zapomnieć także o kolejnym moim wychowanku, Michale Sroce, który wrócił ostatnio do poważnej „piłki”, a z tego co wiem – podpisał dwuletni kontrakt z Energetykiem Rybnik. Jestem zadowolony także z postawy moich obecnych piłkarzy: Łukasza Plocha i Mateusza Grzesika. Mam nadzieję, że ta młoda generacja osiągnie tak wielki sukces jak wcześniej wymienieni wychowankowie klubu – nie kryje trzydziestopięcioletni Marców.

Nauka zabezpieczeniem sportowej kariery

Życiem młodego Andrzeja piłka nożna nie zawładnęła całkowicie. – Myślałem także o nauce i muszę przyznać, że mimo zapełnionego treningami kalendarza, w szkole radziłem sobie całkiem nieźle. Na szczęście, wykazywałem się odpowiedzialnością i wiedziałem o tym, że w momencie zachwiania kariery poprzez kontuzję, nie mając wykształcenia, nie będę mieć także, żadnych perspektyw na przyszłość. Cieszę się, że w dzisiejszych czasach trenerzy oprócz tego jak zawodnik gra w piłkę, patrzą także na to, aby się uczył i miał pewnego rodzaju zabezpieczenie na przyszłość –przyznaje Marców i wspomina: Po ukończeniu Rafakowskiego technikum – w którym nauczyłem się nie tylko spawania, ale wykształciłem także pewne cechy takie jak: pracowitość czy systematyczność – aplikowałem na historię, prawo i AWF. Z kilku powodów, głównie finansowych, zrezygnowałem z dwóch pierwszych opcji i wybrałem raciborski Instytut Wychowania Fizycznego. Studia uzupełniające magisterskie ukończyłem natomiast w Katowicach To właśnie w czasach akademickich zacząłem interesować się pracą nauczyciela i zdecydowałem się iść w tym kierunku. Traf chciał, że zaraz po studiach otrzymałem zatrudnienie w Szkole Specjalnej, a po jakimś czasie trafiłem do Gimnazjum nr 2, w którym uczę do dzisiaj. Posadę wuefisty w gimnazjum łączę jeszcze z pracą z klasami sportowymi w Zespole Szkół Ogólnokształcących Mistrzostwa Sportowego w Raciborzu.

Kocha to co robi

– Na pewno nie jestem trenerem, który wszystko wie. Staram się wciąż rozwijać np. poprzez wyciąganie wniosków z rozmów z innymi ludźmi zajmującymi się sportem – odpowiada pan Andrzej na prośbę ocenienia siebie jako szkoleniowca. – W pracy trenera kieruję się tym, aby być przykładem dla młodzieży. Zawodników przede wszystkim należy traktować sprawiedliwie i starać się zrozumieć ich w trudnych chwilach. Poprzez swój sposób prowadzenia zajęć i posiadaną wiedzę, zdobywa się autorytet, który można powiedzieć: jest główną domeną każdego trenera – dopowiada nauczyciel, który jak na razie nie ma określonych planów trenerskich. – Pozostaję nadal w Unii. Co prawda miałem propozycję pracy z grupami młodzieżowymi MFK OKD Karvina, ale nie doszedłem z władzami tego klubu do porozumienia – zdradza Marców.  Dziś jego plan dnia napięty jest do granic możliwości. Mimo tego, od czasu do czasu, udaje mu się uciec od natłoku obowiązków. Wówczas chętnie grywa w piłkę ręczną, siatkówką, jeździ na nartach i łyżwach. Zdarzy się mu się także rozegrać mecz badmintonowy czy tenisowy. – W żadnym wypadku nie mogę narzekać na swoje życie, ponieważ uwielbiam to co robię. Oprócz wuefu uczę także podstaw przedsiębiorczości i na zajęciach z doradztwa zawodowego powtarzam swoim uczniom: nie ma to jak robić w życiu to co się lubi i jeszcze dostawać za to pieniądze – puentuje jedna z ikon raciborskiego sportu.

Wojciech Kowalczyk

  • Numer: 5 (1081)
  • Data wydania: 29.01.13