środa, 20 listopada 2024

imieniny: Anatola, Rafała, Edmunda

RSS

Doba na oceanie

06.11.2012 00:00 red

Podróżnik Aleksander Doba opowiedział raciborskiej publiczności o początkach kajakarskiej kariery, drapieżnikach, które spotkał w czasie wyprawy przez ocean oraz najbliższych planach.

– W ciągu dziewięciu lat historii festiwalu Wiatraki nie mieliśmy jeszcze gościa, który dokonałby tak wspaniałego wyczynu sportowego i podróżniczego zarazem. Opłynął Morze Bałtyckie i Bajkał. Kajakiem zaprojektowanym przez siebie pokonał Ocean Atlantycki kierując się z Afryki do Ameryki Południowe. Za ten wyczyn otrzymał SUPERKOLOSA, najbardziej prestiżową nagrodę podróżniczą w Polsce – tymi słowami organizator IX Raciborskiego Festiwalu Podróżniczego Wiatraki Dawid Wacławczyk przedstawił gościa honorowego imprezy Aleksandra Dobę. Szmery w wypełnionej po brzegi sali raciborskiego zamku ucichły, a podróżnik rozpoczął opowieść o atlantyckiej wyprawie...

Przede mną Atlantyk przepłynęło trzech kajakarzy. Moi poprzednicy podróżowali jednak z wyspy na wyspę, a ja z geografii wiem, że ocean rozciąga się od kontynentu do kontynentu. Mogę więc powiedzieć, że jestem pierwszym człowiekiem, który pokonał pełną trasę przez Ocean Atlantycki. Wyruszyłem z Dakaru w kierunku Fortalezy. Według planu miałem płynąć cały czas prosto, zrobić jeden kurs i bez problemu dotrzeć do Ameryki. Jak się później okazało moimi największymi wrogami były prądy i wiatry, które spychały mnie z trasy. W sumie pokonałem 5400 kilometrów. Ale posłuchajcie jak doszło do wyprawy...

Kajakarz wizjoner

Narysowałem kiedyś projekt kajaka, który miałby być na tyle bezpieczny, abym mógł przepłynąć Ocean Atlantycki. Miał być długi na 7 metrów, szeroki na metr. Musiał posiadać małą kabinę z przodu, daszek dla ochrony przed słońcem, a jednocześnie uniemożliwić pływanie do góry dnem. Przekonałem jednego z producentów do wybudowania takiego sprzętu. Realizacją zadania zajęło się trzech młodych projektantów. Wśród państwa są na pewno kajakarze, którzy zdają sobie sprawę z tego, że główny problem pojawia się wtedy gdy kajak odwróci się do góry dnem. Mój miał specjalne funkcje, które go przed tym chroniły. Na pokładzie miałem wmontowany także panel solarny oraz odsalarkę. Urządzenia te uzupełniały się w taki sposób, że energia słoneczna uruchamiała odsalarkę, dzięki której mogłem w ciągu godziny otrzymywać 4 litry odsolonej wody oceanicznej.

Jabłka spadły blisko jabłoni

Mam dwóch synów. Gdy nabrali oni doświadczenia w kajakarstwie wystąpiłem z nimi w Akademickich Mistrzostwach Polski w Kajakarstwie Górskim. Startuje się pojedynczo. Jedynym wyposażeniem jest krótki kajak oraz kask na głowę. Na trudnej trasie znajduje się osiemsetmetrowy odcinek dzikiej rzeki. Płynąłem po moim starszym synu, Bartku, który zaliczył bardzo udany start. Później obserwowałem wyczyn młodszego syna Czesia. Odczuwałem niesamowitą radość gdy widziałem, że radzi sobie lepiej ode mnie. Można było wtedy dostrzec jego pasję do kajakarstwa. Błędy zaczął robić dopiero na półmetku. Starszy syn zajął wówczas czwarte miejsce, a młodszy przyszedł do mnie i powiedział: w dniu moich urodzin wszyscy mi się podłożyli oprócz jednej osoby... Jak się później okazało solenizant Czesiek zajął drugie miejsce, a pierwsze przypadło mnie. Drużynowo oczywiście wygraliśmy. To był mój największy sukces w życiu: zarówno sportowy jak i ojcowski.

Niecodzienny gość

Wybrałem się kiedyś nad Bajkał, który jest magicznym morzem Syberii. Chciałem opłynąć go w czasie jednego sezonu. Już wcześniej próbowałem to zrobić, ale zawsze brakowało czasu. Ostatnia próba wiązała się ze ślubem syna, który zbliżał się wielkimi krokami... Postanowiłem stoczyć walkę z Bajkałem oraz czasem. To mi się na szczęście udało i opłynąłem morze w 41 dni, a pięć dni przed ślubem syna zameldowałem się w domu. Mam same dobre wspomnienia z tej podróży. Pamiętam wspaniałe widoki, śnieg pokrywający góry oraz czystą wodę Bajkału, w którego wodach żyje wiele wspaniałych gatunków zwierząt. Wyjątkowymi okazami są foki, nazywane Nerpami, które żyją tylko w obrębie wspomnianego morza. Wielu ludzi powtarzało mi, żebym rozbijał namiot blisko ludzi. Na miejscu poznałem trzyosobową rodzinę. Z ich opowieści dowiedziałem się, że częstymi gośćmi nad brzegiem Bajkału są niedźwiedzie. Podobno rodzina ta widziała te stworzenia. – Strzeliłem obok niedźwiedzia, a on bez żadnego lęku odszedł – wspominał mężczyzna. Wieczorem rozbiłem namiot obok  stanowiska rodziny. W nocy obudził mnie tajemniczy huk. Usłyszałem jeszcze dwa strzały i pomyślałem, że to na pewno niedźwiedź. Stwierdziłem, że zanim wstanę i wezmę aparat to tego „wielkiego przyjaciela” już nie będzie, więc pozostałem w namiocie. Rano zapytałem sąsiada o nocne hałasy. – Były trzy strzały, niedźwiedź skradał się między naszymi namiotami – stwierdził. No cóż, mnie pewnie jeden ze strzałów, których nie słyszałem obudził. Swoją drogą mężczyzna broniąc swojej rodziny ocalił także mnie...

Zżarte dłonie

Jak już mówiłem, woda w oceanie jest kilka razy bardziej przesolona niż w Morzu Bałtyckim. Przed wyprawą przez Atlantyk popełniłem poważny błąd, ponieważ nie zaopatrzyłem się w drążki do wioseł, na których kładzie się dłonie chroniąc je tym samym przed działaniem soli w wodzie. Moje dłonie wyglądały tragicznie, szczypały, a wysuszona skóra z każdą chwilą pękała. Strasznie cierpiałem także z powodu „potówek”, które pokryły moje ciało. Wytwarzanie ich to naturalna reakcja organizmu na wilgotność i zanieczyszczenia jakie panują na oceanie. Objawy, szczególnie w upalne dni wyglądały brzydko, a moje samopoczucie nie było najlepsze.

Tańczący z rekinami

Właśnie pewnego gorącego dnia postanowiłem skorzystać z pięknej pogody i wykąpać się w Atlantyku. Wskoczyłem do wody i z radością zacząłem pluskać nogami. Nie trwało to długo bowiem kilkanaście metrów ode mnie nad powierzchnię wody wynurzyła się płetwa rekina. Ochota do pływania momentalnie przeszła, a ja pospiesznie wróciłem do kajaka. Przygód z tymi stworzeniami miałem co niemiara. Pewnej pięknej nocy poczułem, że mój kajak w coś uderzył. Wydawało mi się to niemożliwe, ponieważ dookoła nie było lądu, a dno oceanu bardzo głęboko. Po chwili ujrzałem przepływającego rekina. Nie namyślając się długo uderzyłem go wiosłem między oczy. On stuknął w mój kajak jeszcze dwukrotnie, nie pozostałem więc dłużny i zaserwowałem mu także dwa uderzenia. Można powiedzieć, że byliśmy „kwita”.

Latające sushi

Jeszcze ciekawszymi towarzyszami mojej podróży były ryby. Jedne z nich, nazywane maki maki lub złotymi makrelami spotkałem po dwóch tygodniach od startu w Dakarze. Przez cały dzień niczym eskorta płynęły przy moim kajaku, a ja zacząłem nazywać je hienami. Swoim zachowaniem bardzo przypominały te drapieżniki, ponieważ wydawało mi się, że są ze mną tylko dlatego aby wyczuć odpowiedni moment i się mną „zająć” w najgorszym tego słowa znaczeniu. Po kilku dniach zaobserwowałem że maki maki, które osiągają prędkość 90 k/h, żywią się latający rybami. Polowanie na nie wyglądało zdumiewająco. Latające ryby uciekały przed makrelami nie zdając sobie sprawy, że zniżają wysokość lotu, maki maki to wykorzystywały i błyskawicznie wyskakując z wody łapały latających uciekinierów. Później była już tylko masakra... Latające ryby szczególnie w nocy, uciekając przed napastnikami uderzały we mnie i kajak, po czym padały martwe do kokpitu. Miałem więc darmowy obiad, który sam do mnie przyleciał. Problem polegały na tym, że nie chciało mi się ich smażyć, więc jadłem surowe i przyznam, że smakowały wyśmienicie. Polecam, więc państwu sushi z latających ryb.

Bandycka Amazonka

Gdy dotarłem od ujścia rzeki Acarau przyjął mnie ambasador Polski w Brazylii Jacek Junosz Kisielewski. W czasie jednej z rozmów zapytano mnie czy nie chciałbym przepłynąć Amazonki. Pomyślałem sobie, że przecież nie jestem do tego przygotowany, ponieważ to zupełnie inny teren niż Ocean Atlantycki. Obiecałem,  że pomyślę o tym, a trwało to nie więcej niż 4 minuty. Zdecydowałem się spróbować. Już po wypłynięciu z Fortalezy w kierunku Amazonki przeszkadzały mi silne wiatry, przez które musiałem przerywać wyprawę. Później transportowałem kajak statkami w górę rzeki. Po miesiącu podróży napadło mnie pięciu bandytów, którzy rabowali mnie przez półtorej godziny, kilka dni później było już lepiej, bowiem zaatakowało mnie tylko trzech mężczyzn. Uszkodzili mój kajak, dlatego w Manaus przerwałem wyprawę. 31 sierpnia 2011 w Belem pozostawiłem kajak i wróciłem do Polski. Chciałbym sprowadzić go tutaj, naprawić i wyposażyć w kolejną podróż. Dokąd? Najpierw musiałbym przetransportować go do Ekwadoru skąd wyruszyłbym aby przepłynąć Ocean Spokojny.

Wysłuchał Wojciech Kowalczyk

  • Numer: 45 (1069)
  • Data wydania: 06.11.12