„Gwiazda” uchyliła kurtynę aktorskiego talentu
W Raciborzu, gdzie się urodziła i mieszka – pomimo różnych propozycji – zatrzymał ją teatr i ludzie, z którymi pracuje od kilkunastu lat. O swej niezwykłej pracy artystycznej i życiu, które sprzęgnęło się ze sztuką zacierając istniejące między nimi ostre granice, opowiada Grażyna Tabor – założycielka i reżyser raciborskiego Teatru Tetraedr.
– Pamiętam pierwszy spektakl, w którym zagrałaś jedną z głównych ról. Zrobił ogromne wrażenie na oglądających?
– Pierwszym krokiem postawionym w teatr była „Gwiazda” Helmuta Kajzara. Rolę zaproponowała mi Koryna Opala-Wnuk, a wyreżyserował Tadeusz Wnuk. To była pierwsza przygoda z teatrem. Nie miałam wtedy warsztatu aktorskiego, żadnej wiedzy o teatrze, o narzędziach teatralnych. Było to jednak kapitalne doświadczenie zaistnienia na scenie od środka, w roli aktorki. Działałam intuicyjnie, a Tadeusz ze swoją mądrością potrafił wyciągnąć ze mnie to co cenne, ważne i prawdziwe. A wtedy było we mnie dużo prawdy i otwarcia w dawaniu siebie na scenie.
– Teatr tak bardzo zachwycił Cię, że postanowiłaś poświęcić mu się w pełni?
– Koryna wyjechała z Raciborza pozostawiając mi swoją sześcioosobową grupę teatralną. Stwierdziła, że będę odpowiednią osobą do jej prowadzenia. Trochę broniłam się przed tym, ponieważ nie miałam żadnego doświadczenia. Zmobilizowało mnie to jednak do zdobycia wiedzy na temat teatru. Zaczęłam jeździć na warsztaty organizowane przez Centrum Animacji Kultury w Warszawie. Dziś wiem, że nauczyłam się tam bardzo dobrego warsztatu, czego nie doświadczyłam później w Studium Reżyserii Teatru na wydziale lalkarskim we Wrocławiu.
– Pewnie było to dla Ciebie duże wyzwanie?
– Miałam szczęście, trafiłam na dobre czasy i właściwych ludzi. Byłam zdeterminowana, chęć poszukiwań i uczenia się były tak silne, że wchodziłam we wszystko z ogromną pracowitością. Mogłam sobie na to pozwolić, ponieważ nie byłam zaangażowana w żadne etaty, a w wychowywaniu Magdy i Oli bardzo pomagali mi rodzice. Na próby wychodziłam niemal w papciach, ponieważ mieszkałam blisko Domu Kultury. Czasem próby odbywały się w domu, co zresztą zdarza się do dziś. Może dlatego moje dziewczyny też bardzo mocno pochłonął teatr, że w tej chwili nie wyobrażają sobie innego życia.
– Sprawiasz, że dobra sztuka może powstawać nawet na prowincji. Jak udaje ci się znaleźć właściwych ludzi?
– Nie wiem, czy ja to sprawiam. Może trochę moja osobowość jest sprawcza i sposób pracy z ludźmi. Mam jednak wrażenie, że ci właściwi po prostu przychodzą i zostają. Czasem są to recytatorzy z OKR, ale często ludzie z ulicy. Gdzieś zauważyliśmy się, wymieniliśmy numerami telefonów i oni się pojawiają we właściwym momencie. Nie udało mi się zatrzymać najstarszej grupy, ponieważ są to już dorośli ludzie, którzy realizują swoje artystyczne plany. Jeśli nawet nie poszli dosłownie w kierunku teatru, to wykorzystują zdobyte umiejętności do pracy. Ponieważ teatr daje odwagę bycia wśród ludzi, w różnych przestrzeniach, świadomość ciała i głosu, świadomość siebie. To bezcenna wiedza przydatna w życiu.
– Od samego początku realizowaliście ambitne przedsięwzięcia.
– Pierwsza grupa, z którą pracowałam, wymyśliła sobie sztukę Mrożka. Chciałam na początek zrobić coś autorskiego, ponieważ jednak napierali więc ją zrealizowaliśmy. Potem graliśmy Woody Allena. Wybieraliśmy to w czym oni czuli się dobrze. Może były to spektakle trochę niezgrabne w dynamice, dziś pewnie zrobiłabym to trochę inaczej, ale miało to swój urok i surowość.
Potem pojawiły się kolejne grupy. Rotacja nie jest dobra, ale tak się dzieje, kiedy pracuje się w centrum kultury w małym mieście. To trudne, gdy ludzie, którzy pracują z tobą 3 – 4 lata, przygotowani warsztatowo i osiągający gotowość do pracy na wyższym poziomie, muszą odejść i nigdy już nie wracają.
– Jak więc wyglądała Twoja codzienna praca z ciągle zmieniającymi się aktorami?
– Kiedyś nie dokonywałam żadnej selekcji, ustawiałam spektakle pod taką liczbę osób, jaka była mi dana. To zaniżało poziom spektaklu, ponieważ wszyscy z całym dobrodziejstwem talentu lub jego braku byli angażowani. W zderzeniu tych mniej i bardziej zdolnych nie wypadało to dobrze dla samego spektaklu. Trwało to cale lata. Składy, których było 10 – 11 zazębiały się, część osób odchodziło, część pozostawało jeszcze na parę lat. Wyłoniła się jednak grupa, z którą zaczęłam pracę 14 lat temu, w składzie: Kamila Besz, Joasia Nitefor, Ania Jegerska-Michalska, Rafał Łachut, Piotrek Dominiak, Maciek Hanusek, Michał Fita. To grupa aktorów, z którymi mam teraz kontakt i w każdej chwili możemy wspólnie pracować.
– Czy masz wybrane spektakle, które przywołują szczególne wzruszenia?
– Tworzenie każdego spektaklu jest dla mnie ogromnie ważnym procesem. Bez względu czy był to „What a Bloody Story”, czy inny równie ukochany „Kto usta twe całował”, czy sztuki Gombrowicza. Szczególną była też praca z moją córka Olą, z którą przygotowywałyśmy monodram na podstawie dramatu rumuńskiej pisarki Aglaji Veteranyi. Ten mocny, pełen człowieczego sensu monogram gramy wiele lat. Miał on niezwykłą „soczystość” z pozycji 17-letniej dziewczynki. Dziś ten mówiony już przez 20-letnią Olę tekst jeszcze inaczej się odbiera.
– Sztuka ma dla Ciebie głębokie przesłanie?
– Na scenie warto dotykać trudnych tematów. Szkoda spektaklu na mówienie o byle czym, uprawiając teatr rodzajowy – to strata czasu i marnowanie potencjału ludzkiego. Czasem braliśmy na warsztat tematy uniwersalne, aktualne w każdym czasie, ponieważ zawsze będą poruszać i dotykać korzeni, archetypów. Bardzo to lubię. Zawsze miałam pokusę, żeby zrealizować sztukę dramaturgów współczesnych, natomiast nie trafiłam na dobrą literaturę, którą można przełożyć na język sztuki. Natomiast Aglayi jest dla mnie przykładem pisarki, która trafia ostrzem w skórę i serce. Wystarczy to zgrabnie poukładać i poprowadzić dramaturgicznie, aby ukłuło tam, gdzie powinno.
– Sama grasz na scenie?
– Tak, bardzo mi tego trzeba, żeby być w zgodzie z teatrem. Większość moich znajomych wybiera rolę reżysera, ja doskonale czuję się również na scenie. Trafiłam w ręce Darka Skibińskiego, który założył teatr A3 „Poszukiwacze wzruszeń”. Myślenie Darka o teatrze jest bardzo bliskie mojemu o nim wyobrażeniu. Namówiłam go nawet, żeby stworzył spektakl ze mną, Magdą i Olą. Przekonałam, że ma trzy bardzo różne kobiety, bardzo silne osobowości, z którymi trudno się z pracuje, ale mają też dużo do zaproponowania. Jesienią zaczną się pierwsze próby, choć wyzwanie to jest trudne, ponieważ daleko nam na Podlasie.
– Tworzysz nie tylko na deskach sceny Raciborskiego Centrum Kultury?
– Mam chłopaków w zakładzie poprawczym, z którymi pracuję od 13 lat. Wcześniej robiłam z nimi mniejsze formy teatralne np. występy na szczudłach i teatr ogniowy To formy idealne dla chłopców, których potencjał energii potrzebuje natychmiastowego efektu. Mam pokusę, żeby zrobić z nimi spektakl teatralny, żeby popracowali z tekstami. Będzie to jednak ogromne wyzwanie, albowiem w ośrodku zamkniętym jest duża rotacja.
Reżyserowałam też w teatrze figur w Krakowie spektakl dotyczący Romów słowackich. W Brnie spędziliśmy tydzień oddając się niezwykle trudnej pracy. Specjalizujący się w cieniach twórcy teatru figur stosują własne autorskie techniki, które wymagają niezwykłej precyzji. Pracowaliśmy po kilkanaście godzin dziennie, ale efekt był piorunujący.
– Poza tym znajdujesz czas na jogę.
– Joga to moja druga miłość. Zmobilizowana przez grupę teatralną wprowadziłam ją w nasz trening fizyczny. Spotykamy się więc u mnie w domu i ćwiczymy. Prowadzę też jogę dla kobiet w Pietrowicach Wlk. Czasem myślę czy nie rzucić teatru i zająć się tylko jogą, która wymaga kreatywności na wszystkich poziomach i daje stabilność emocjonalną.
– Już wkrótce jubileusz 20-lecia powstania Teatru Tetraedr.
– Nie przygotowałam niczego specjalnego. Mam jednak zamysł, żeby zebrać parę osób ze starych składów i zrobić coś, co będzie nową jakością, ale zbudowaną na fundamentach spektakli, które już zrobiliśmy. Nastąpi to jednak dopiero po urodzinach. Ponieważ jestem stypendystką ministra kultury, założyłam sobie realizację takiej sztuki, która będzie „zderzeniem” ludzi wywodzących się z Tetraedru. Taki plan mógłby zostać zrealizowany w styczniu. Ponieważ wszyscy rozeszli się w różnych kierunkach, kapitalnie byłoby spotkać się i połączyć siły. Będzie to bardzo trudne ponieważ moi aktorzy, z którymi w ostatnich latach pracowałam, to niezwykle silne osobowości. Dobrze wiedzą czego chcą i co jest ważne na scenie. Niełatwo więc będzie pracować z taką „bandą” ludzi realizujących własną wizję artystyczną.
Dziękuję za rozmowę
Ewa Osiecka
Najnowsze komentarze