Doda chciała się z nim przelecieć
Czy mając firmę w Rydułtowach, można jednego dnia dotrzeć do Szczecina, załatwić biznes i wrócić do siebie na popołudniową kawę? Można, jeśli posiada się helikopter.
– Kiedyś wyjazd do Szczecina zabierał 2 dni. 10 godzin w jedną stronę, nocleg, powrót. Teraz wylatuję rano, za 2 godziny jestem w Szczecinie, o godz. 16.00 jestem już z powrotem w domu. Zysk czasu jest niesamowity – mówi Andrzej Adamczyk, prezes zarządu spółki Naprzód.
Samochodowe męczarnie
Śmigłowiec kupił 4 lata temu. Co go skłoniło do tego kroku? – W ciągu dwóch lat przejechałem samochodem prawie 250 tys. km. Powiedziałem sobie – dość, trzeba znaleźć inne rozwiązanie. Po drugie – w tamtym czasie sporo działaliśmy na Ukrainie. Dojazdy, stanie na granicy były bardzo uciążliwe. Raz zobaczyłem mały śmigłowiec, który wylądował niedaleko jednej stacji paliw. Porozmawiałem z właścicielem. Doszedłem do wniosku, że to jest to – opowiada prezes. Decyzję pomógł podjąć kolega, który zarówno jest pasjonatem statków powietrznych jak i pracuje od lat w lotnictwie. Samolot nie wchodził w grę. – Jeśli chodzi o oszczędność czasu, to tylko śmigłowiec. Mam go w firmie, potrzebuję – lecę, ląduję, gdzie chcę. A samolot? Trzeba dotrzeć do lotniska. Tutaj najbliżej są Gotartowice. Z Rydułtów to 40 minut autem. W 40 minut dolecę do Wrocławia – wylicza prezes. Oczywiście mówi, że zależy, co kto lubi. Maszyna musi być wykorzystywana, żeby jej zakup miał sens. Prezes Naprzodu lata dużo – w zeszłym roku spędził 400 godzin w powietrzu. W przeliczeniu to 200 podróży do Szczecina. Poza tym prezes podróżuje w interesach na Ukrainę.
Tani jak na helikopter
Wybór padł na amerykańskiego Robinsona R44, ponieważ jest to najpopularniejszy śmigłowiec na świecie, tani w utrzymaniu w porównaniu z innymi, a przede wszystkim ładny i przyjazny. Mogą nim podróżować 4 osoby z niewielkim bagażem. Takiego samego używa m.in. TVN 24. Cena katalogowa w USA wynosi około 400 tys. dolarów. Prezes nie zdradza, ile wydał.
Andrzej Adamczyk zatrudnił pilota. Sam również zaczął ubiegać się o licencję. – Zdałem egzaminy wewnętrzne w Warszawie. Ale uznałem, że lepiej, jeśli lataniem zajmie się ktoś, kto to potrafi. Mam dużą wiedzę teoretyczną i praktyczną dotyczącą latania, która też mi się przydaje – mówi.
Śmigłowiec szybko udowodnił swoją przydatność. Ale też szybko prezes Naprzodu przekonał się, że maszyna wymaga regularnego serwisowania, co nie było szybkie i proste. Mały przegląd wymagany jest co 50 godzin lotu, duży przegląd – co 100 godzin. Serwisy były wówczas tylko w Warszawie i Krakowie. Bywało, że helikopter tkwił w warsztacie miesiąc, półtora. Zdecydowanie za długo, jak na potrzeby osoby, która wykorzystuje maszynę w pracy. – Przestało mi się to podobać. Powiedziałem wtedy – tu zrobię serwis. Nikt mi nie wierzył. W Rydułtowach? A ja się uparłem. Znalazłem ludzi, którzy mi w tym dużo pomogli – wspomina prezes. Początkowo hala Naprzodu miała służyć wyłącznie do serwisowania własnego śmigłowca. Ale z czasem serwis się rozrósł. – Powstała nowa gałąź działalności firmy, z której jestem zadowolony. Dziś firma regularnie wykonuje przeglądy już kilku śmigłowców – mówi Andrzej Adamczyk.
Kontrolerzy pod wrażeniem
Serwis został uruchomiony dwa lata temu. Andrzej Adamczyk sprowadził fachowców z różnych stron kraju, w tym z Wieliczki i Częstochowy. Niektórzy przeprowadzili się do Rydułtów, niektórzy dojeżdżają do pracy. – Pamiętam, wiele osób wówczas twierdziło, iż nie jest możliwością otrzymanie akredytacji na serwis helikopterów przez firmę zajmującą się gospodarką odpadami. Natomiast inspektorzy Urzędu Lotnictwa Cywilnego dokonującego kontroli byli pod wielkim wrażeniem osiągniętego przez naszą firmę standardu w zakresie hali, wyposażenia, warunków pracy. Uzyskaliśmy wtedy bardzo pozytywne informacje, iż powinniśmy otrzymać certyfikat po pierwszym audycie, chociaż to się jeszcze nigdy nie zdarzyło. Po drugim audycie certyfikat na serwisowanie helikopterów Robinson R44 dostaliśmy – wspomina Andrzej Adamczyk.
Następnym krokiem była autoryzacja samej firmy Robinson przyznana 10 grudnia 2010 roku. Producent dostarczył narzędzia, części. W maju 2011 roku serwis Naprzodu zdobył uprawnienia do wykonywania przeglądów CAMO, czyli Zarządzania Ciągłą Zdatnością do Lotu.
Łatwe podróże, tanie paliwo
Podróżowanie po kraju jest łatwe. Nie wymaga żadnych dodatkowych zezwoleń. Przestrzeń powietrzna jest wolna. Są jedynie strefy kontrolowane nad lotniskami i obszary wyłączone z ruchu powietrznego przez wojsko czy zakłady przemysłowe. Ale one wszystkie zaznaczone są na mapach lotniczych. Poza tym do stref kontrolowanych również można się dostać, wystarczy wcześniej uprzedzić kontrolerów na danym lotnisku. – Jeśli w podanym przez pilota czasie przelotu jest spokój na lotnisku, bez problemów możemy przelecieć nawet nad pasem startowym. Wiele razy robiliśmy tak nad Pyrzowicami – mówi Andrzej Adamczyk. Nie ma problemów z tankowaniem, a litr paliwa lotniczego kosztuje około 4 zł.
Przelot do Ukrainy wymaga już więcej formalności. Wpierw trzeba uzyskać zgodę Kijowa na wlot w ukraińską przestrzeń powietrzną. Czasem traci się 2–3 dni na dodzwonienie się w tej sprawie do Kijowa. Pierwszym etapem jest przelot do Rzeszowa na odprawę paszportową. To moment. Po ukraińskiej stronie odprawa odbywa się we Lwowie. Większe problemy napotyka się w samej Ukrainie. Pod względem standardów ten kraj jeszcze odbiega od Polski. Ukraińcy wymagają np. obecności swojego nawigatora w kabinie podczas wszystkich lotów w kraju. Nie interesuje ich czy jest wolne miejsce. Procedura załatwiania nawigatora trwa bardzo długo. Prezes wspomina, że miał już umówione spotkania, dlatego nie czekając na nawigatora dojechał na miejsce autem. Pilot odebrał go dopiero w drodze powrotnej.
Doda nie poleciała
Co pewien czas osoby z zewnątrz pytają prezesa o możliwość skorzystania z helikoptera. Odmawia. To nie taksówka. Przykładowo podczas zeszłorocznych Dni Rydułtów menadżer Dody pytał, czy wokalistka mogłaby przylecieć śmigłowcem na stadion, czyli miejsce imprezy. Andrzej Adamczyk też się nie zdecydował. – To impreza masowa, manewr mógłby być niebezpieczny. Konieczne byłyby zabezpieczenia, zezwolenia, za dużo zamieszania – mówi prezes.
Andrzej Adamczyk nie uważa korzystania z helikoptera za ekstrawagancję. Pyta, czy za ekstrawagancję nie można też uważać kupna porsche za 700 tys. zł? Przy tym pożytek z porsche w życiu codziennym jest taki sam, jak z innego samochodu, nawet kilka razy tańszego. Jeździ tymi samymi drogami, stoi w tych samych korkach i przywiezie na miejsce w tym samym czasie. – Ludzie się mnie pytają, czy boję się, że spadnę. Ja dziś bardziej boję się jechać autem, szczególnie na dalekie trasy. W drodze do Szczecina mijam sporo samochodów. Niech jeden kierowca zaśnie. Statystycznie, ile wypadków jest na drogach, ile w powietrzu. Może ludzie nie oswoili się jeszcze z lataniem. Kto połknie tego bakcyla, ten mnie zrozumie. Moi pracownicy, którzy ze mną latają helikopterem, też sobie chwalą ten środek lokomocji – mówi prezes.
Tomasz Raudner
Najnowsze komentarze