środa, 20 listopada 2024

imieniny: Anatola, Rafała, Edmunda

RSS

Leki, które spędzają sen z oczu

11.09.2012 00:00 red

Trudna sytuacja na rynku leków, szczególnie tych ratujących życie, rodzi wiele obaw pacjentów. W Raciborzu jednak nie ma większych kłopotów z zamówieniem potrzebnych preparatów.

Problemy z lekami spowodowane są grą rynkową. Im więcej bierze apteka lub sieć aptek leków, tym większe ma możliwości współpracy z hurtownią, której zależy na utrzymaniu dobrego klienta.

W mieście istnieje 20 aptek, zaopatrujących się w 7 – 8 hurtowniach. Leki dostarczane są nawet w kilka godzin.

– Zdarzają się zatory. Lek może zostać wstrzymany np. na etapie produkcji. Na szczęście mamy zastępcze preparaty, pod inną nazwą, które są tożsame w sensie składu, działania, dawek, a więc bez kłopotu można go zastąpić – wyjaśnia właściciel apteki, wiceprezes Stowarzyszenia Farmaceutycznego „Lege Artis” Piotr Klima.

O ile jednak w dużej grupie leków istnieją odpowiedniki, o tyle mieszanek insulinowych, których regularnie zaczyna brakować, nie można swobodnie zamienić. Za każdym razem musi być interwencja lekarza, czasem związana z pobytem w szpitalu. Generuje to dodatkowe koszty.

– Na ten moment żaden brak preparatu nie jest tak dotkliwy, żeby zagrażał ludzkiemu życiu. Jeżeli jednak trudności z nabyciem pewnego rodzaju preparatów będą się przedłużały, wówczas może się to okazać niebezpieczne. Problem jest poważny i nie bagatelizujemy go – mówi prezes Stowarzyszenia Farmaceutycznych „Lege Artis”, właścicielka apteki w Nędzy Justyna Kiedrowska.

Przypomina, że po wprowadzeniu nowej ustawy refundacyjnej ministerstwo „wyśrubowało” – z myślą o polskim pacjencie – ceny zakupu leków w koncernach. W efekcie to u nas pewne leki zaczęły być tańsze niż np. we Francji, która nabywa je dziś w Polsce.

Koncerny wiedzą jak dużo preparatów mają wyprodukować, a państwo polskie wie, ile ma ich zamówić na polski rynek. Istnieją bowiem statystyczne opracowania, które informują o populacji chorych. Tymczasem część leków z tej puli wypływa za granicę w majestacie prawa.

– Giniemy trochę od własnej broni, ponieważ proponowane na krajowym rynku preparaty kupi ten, kto szybciej złoży ofertę, niezależnie czy jest to klient zagraniczny, czy polski. Jeżeli dla polskiego pacjenta zostanie kilkanaście tysięcy opakowań, to apteki rozchwytują je w 15 minut. Oczywiście zawsze łatwiej tym większym i silniejszym – dodaje pani prezes.

Zmieniające się ceny leków

Rynek preparatów medycznych regulują listy leków refundowanych, które obecnie co dwa miesiące będą aktualizowane. Te częste zmiany mogą spowodować, że popularny lek – tani, bo refundowany, nagle będzie zalegać półki aptek, gdyż po kolejnej aktualizacji znajdzie się poza listą. Nikt nie wie czy i kiedy ponownie tam trafi. To trudna i nie do końca zrozumiała dla firm farmaceutycznych oraz aptek polityka państwa.

– Ludzie pytają nas, czy ich leki znajdą się na liście. Nie wiemy tego, ponieważ sami dowiadujemy się na kilka dni wcześniej. To również dla nas kłopot, ponieważ sami planujemy zakupy leków i może się okazać, że ze względu na ich cenę zostaniemy z całą partią – wyjaśnia wiceprezes Piotr Klima.

Przykładem mogą być krople do oczu stosowane w jaskrze, które na marcowej liście dostępne były za 3,20 zł, na majowej liście kosztowały 13 zł, a w lipcu ponownie wróciły do ceny 3,20 zł.

– Nie znajdujemy na to uzasadnienia, czy chodzi o podreperowanie budżetu, czy też tworzenie zamętu. Ciężko nam tłumaczyć się z tych decyzji pacjentom – dodaje.

Tabletki obok cukierków

Dziś brakuje edukacji prozdrowotnej, w konsekwencji polskie społeczeństwo spożywa generalnie za dużo leków. Dlatego dużym błędem było wprowadzenie ich na rynek pozaapteczny. Wiele wątpliwości budzi przede wszystkim sposób przechowywania preparatów w sklepach, w często nasłonecznionych, źle klimatyzowanych miejscach, co obniża ich wartość.

– Podejrzewam, że nikt tam nie zwraca uwagi na czas przydatności leku do spożycia, a poza tym pacjent jeśli sam nie wie co kupuje, to nie może spodziewać się żadnej fachowej porady ze strony np. pracownika stacji benzynowej tudzież hipermarketu – martwi się prezes Justyna Kiedrowska.

Niestety, starania samorządu aptekarskiego w tej dziedzinie nie przyniosły pożądanych rezultatów. Dziś pozostaje farmaceutom informować pacjentów, że w ich aptekach też są preparaty posiadające status suplementu diety. Co więcej, otrzymają je wraz z poradą i nierzadko taniej, ponieważ do sprzedaży sklepowej trafiają zwykle najmniejsze opakowania. Poza tym również na rynku leków pojawiają się podróbki, tak więc możliwość natrafienia na nie w kiosku jest dużo większa niż w aptece.

Im więcej, tym lepiej

Dziś niestety reklama działa ogłupiająco, pod jej wpływem ludzie zażywają wszystkie możliwe leki. Na opakowaniu lub w ulotce preparatu zawsze jest informacja, na co powinno się go stosować. Jak tłumaczy prezes Justyna Kiedrowska, problem w tym, że jeśli napisano, że preparat jest na ból pleców, wówczas nie znajdzie on nabywców wśród osób z bólem głowy. Pacjent kupi wtenczas lek od bólu głowy, ale na ból pleców też weźmie. I jak będzie go boleć, to zażyje oba leki. Tymczasem jest to zwykle ten sam lek, w dawce zbliżonej do maksymalnej, prawie toksycznej. Dawka maksymalna paracetamolu to osiem, a toksyczna 16 tabletek, wydawałoby się, że nikt takiej ilości nie połknie, a przecież przypadki zatruć się zdarzają.

– Pacjenci zwykle zapominają, że działanie leku następuje dopiero po pewnym czasie, a nie natychmiast po jego zażyciu – tłumaczy pani prezes.

Podkreśla też, że pacjenci powinni coraz bardziej ufać farmaceutom, którzy są fachowcami. – W aptece nikt nie chce nikogo oszukać, a wyłącznie udzielić rzetelnej informacji – dodaje.

Ewa Osiecka

  • Numer: 37 (1061)
  • Data wydania: 11.09.12