Wtorek, 19 listopada 2024

imieniny: Elżbiety, Seweryny, Salomei

RSS

Sztuka ulicy sposobem na życie

10.07.2012 00:00 MAD

Prowokują inicjując najróżniejsze sytuacje, czasem doprowadzone do absurdu, po to, by delektować się spontanicznymi reakcjami ludzi, wchodzić z nimi w interakcje, wciągać ich w swą niezwykłą grę.

Aktorzy ulicy, performerzy Joanna Nitefor i Maciej Hanusek już od siedmiu lat tworzą „żywą rzeźbę” bawiąc widzów europejskich miast. Dwoje młodych raciborzan swą inspirację do sztuki czerpie z doświadczeń teatralnych, które nabyli w czasie długiej współpracy z grupą Tetraedr działającą przy raciborskim Domu Kultury. Biorąc udział w wielu warsztatach pantomimy i warsztatach ruchowych, pewnego dnia zdecydowali, by swój pomysł na życie połączyć na stałe ze sztuką.

Joanna jest magistrem sztuki, a Maciej początkowo studiował fotografię, by następnie kontynuować naukę w alternatywnej Akademii Praktyk Teatralnych w Gardzienicach. Wiedza wyniesiona z tej edukacji, jak i doświadczenia teatralne są nieocenione w ich obecnej pracy.  – Najwięcej dał nam Tetraedr, z którym współpracuję 11 lat z przerwą na studia magisterskie. W listopadzie teatr będzie obchodził 20-lecie swego istnienia. Dotychczas zagraliśmy w wielu sztukach. Z Tetraedrem tworzyliśmy średnio raz na dwa lata nowy spektakl – mówi Joanna Nitefor. Oboje w dalszym ciągu mocno związani są z raciborską grupą teatralną Grażyny Tabor. Dwa ich ostatnie spektakle to „What a Bloody Story” na podstawie „Komedii” Gerolda Spatha i „Regał ostatnich tchnień” rumuńskiej autorki Aglaji Veteranyi, z którym w tej chwili jeżdżą na festiwale.

Historia zaklęta w żywej rzeźbie

Działalność artystyczną pod nazwą „Street Art Masters” rozpoczęli w 2004 r. – Początkowo był to pomysł na zarobienie pieniędzy na wakacje, po czym okazało się, że jest to interesujący sposób na życie. Wakacje spędziliśmy nad morzem. Dziś robimy to co kochamy i całkowicie się z tego utrzymujemy – przyznaje pani Joanna. Pierwsze występy okupione ogromnym stresem były w Krakowie. Potem próbowali swych sił w rodzinnym Raciborzu, a rok później zdecydowali się wyjechać za granicę. W ich etiudach można znaleźć wiele historii, do których pomysły czerpią z otaczającej  rzeczywistości i oczywiście pracy teatralnej. Dotychczas wypracowali kilka stałych form, ale zawsze zostawiają przestrzeń na eksperyment, improwizację dbając o świeżość swej gry.  – Kiedy wychodziliśmy pierwszy raz na ulicę ze „Statuą”, mieliśmy na nią własny pomysł. Przed zebraną widownią zagraliśmy całkiem inaczej. Wszystko zależy od atmosfery i reakcji widzów. Jesteśmy otwarci na ludzi, którzy zwykle są bardzo kreatywni, tak więc powstaje mnóstwo nowych scen, właśnie przez to, że publiczność chce z nami grać, daje nam różne przedmioty, rekwizyty – opowiada Joanna Nitefor. – Dlatego mamy różne warianty naszej historii. Jeżeli ktoś z ulicy wchodzi w jakąś role, to mogę nim później pokierować. Zdarzają się momenty totalnie nieprzewidywalne, to jest ulica i nie ma dystansu między nami i publicznością. Każdy może nas dotknąć, popchnąć, wręczyć np. kwiaty – dodaje pan Maciej. Aktorzy przyznają, że gra na ulicy jest kompletnie inna od tej na scenie. Występy są z pewnością trudniejsze, bo nie ma dystansu pomiędzy widzem a aktorem. Zdarza się wiele komicznych sytuacji, ale należy być też przygotowanym na negatywne reakcje: bezczelność, chamstwo, prowokację, a więc wszystko to, co zwykle dzieje się na ulicy. Na szczęście tych negatywnych przejawów jest dużo mniej niż pozytywnych reakcji.

Nieprzewidywalni widzowie

– Wykonujemy bardzo subtelną pracę. Docieramy do widza zwracając na siebie jego uwagę. Stwarzamy więc nietypowe sytuacje, ponieważ ludzie nie spodziewają się, że możemy ich złapać, posadzić na kolanach, przytulić, a nawet wyłudzić buziaka. Działanie przez zaskoczenie czasem jest tak komiczne, że ciężko zapanować nawet nam nad twarzą. Przy okazji więc również sami dobrze się bawimy – śmieje się pan Maciej. Odbiorcami sztuki aktorów ulicy są przypadkowi przechodnie. Forma „Statua” trafia jednak głównie do osób dojrzalszych.  – Żywa rzeźba jest bardzo techniczną formą, która opiera się na „stop klatkach” po to, by przyciągnąć uwagę widza. Przy czym te zatrzymane sekwencje układają się w całą historię, nierzadko traktowaną drugorzędnie. Aby ją dostrzec, trzeba spędzić z nami więcej czasu. Zdarza się, że ludzie zatrzymują się na dłużej i śledzą historię, a nie tylko ruch, czy technikę wykonania – tłumaczy Maciej Hanusek. Artyści przyciągają uwagę również kostiumami, które sami przygotowują. – Część strojów jest uszyta, część kupiona, następnie są malowane i odpowiednio preparowane. Technika ich wykonania, to oczywiście nasz sekret – mówi pan Maciej.

Od absurdu do uśmiechu

Raciborscy aktorzy wspólnie prezentują „Karuzelę małżeńską”, w swym repertuarze mają też solowe formy, jak zabawnego pijaka wrażliwego na kobiece piękno i gitarzystę, postać gotyckiej lalki, całej w falbankach, która animuje swą kopię – malutką laleczkę oraz pijanej hrabiny, stojącej na ulicy z kieliszkiem i teatralną lornetką i wyławiającej z tłumu co przystojniejszych mężczyzn. – Staramy się, aby nasz przekaz obok formy teatralnej, wzbudzał pozytywne reakcje w ludziach, aby wychodzili z naszego spotkania radośni, na chwilę oderwani od szarej codzienności – mówi pani Joanna. Pan Maciej uważa, że najtrudniejszą formą pracy na ulicy jest klaunada.  – Trudno jest zachowywać się głupio i jednocześnie budzić tanie pozytywne emocje, które wywołują uśmiech na twarzach. Absurdalna sylwetka pijanej hrabiny, czy wspomniany pijak, to postaci stworzone w oparciu o stereotypy, które mają pozostawić w pamięci widza coś pozytywnego – tłumaczy. Praca, którą wykonują jest zarówno szalenie energetyczna, jak i wymagająca fizycznie, ale daje tak dużo satysfakcji, że – jak sami twierdzą – nie czują zmęczenia.

Najlepsze cappuccino w Norymberdze

Wszyscy artyści ulicy mają swego bezwzględnego szefa – pogodę. Gdy pada szukają miejsc osłoniętych, choć zwykle deszcz niweczy pracę, która kończy się w zaciszu kawiarni.  – Miejscem, do którego równie często, co chętnie zaglądamy jest Norymberga. Miasto to odpowiada nam pod każdym względem – wielokulturowe, a jednocześnie sielankowe, wręcz prowincjonalne. Jestem jednak przekonany, że pada tam przez 250 dni w roku. Uwielbiamy je, jeździmy tam od siedmiu lat, choć połowę naszego czasu pracy spędzamy pijąc cappuccino – mówi rozbawiony pan Maciej. W Polsce dotychczas prezentowali się jedynie w rodzinnym Raciborzu i Krakowie. Często wyjeżdżają za granicę, najchętniej występując oprócz Norymbergi na ulicach Brugii w Belgii. Pan Maciek występował też w Cannes, w Rzymie, wspólnie pracowali w Kolonii i na Teneryfie.  – Przez jakiś czas rezydowaliśmy w Wenecji. Miasto to jest rajem dla wszelkich form sztuki. Obecnie zabroniona jest tam jednak wszelka działalność uliczna – ubolewa Joanna Nitefor.  Ponadto z żywą rzeźbą jeżdżą na festiwale m.in. na Łotwę oraz na Mistrzostwa Żywych Rzeźb do Holandii.  – Po skończonym sezonie wyjazdów, który trwa od czerwca do połowy października, wracam do teatru. Już we wrześniu w Tetraedrze zaczynamy regularne próby do kolejnego spektaklu. Zajmuję się też projektowaniem, co jest związane z moimi studiami oraz śpiewam w grupie wokalnej „Sudarynja”. Mamy plany na płytę i trasę koncertową – wylicza pani Joanna. Inaczej swą przyszłość widzi pan Maciej. Choć aktorstwo na ulicy będzie dla niego zawsze wielką fascynacją, jest muzykiem i właśnie muzyce chciałby się poświęcić.  – Akceptuję decyzję Maćka, już w zeszłym roku zaczęłam pracę solową. Chyba nadszedł czas na rozstanie. Nie zmienia to faktu, że nadal pozostajemy dobrymi przyjaciółmi – zapewnia raciborska artystka.

Ewa Osiecka

  • Numer: 28 (1052)
  • Data wydania: 10.07.12