środa, 20 listopada 2024

imieniny: Anatola, Rafała, Edmunda

RSS

Żyła w cieniu innych

15.05.2012 00:00 red

Francuski filozof Michel de Montaigne stwierdził, że „Najpiękniejsze życie jest to, które kształtuje się na wzór pospolity i ludzki, z porządkiem, ale bez cudu i bez przekraczania miary”. Takie właśnie było życie pani Wandy Pietery.

Urodziła się 27 kwietnia 1924 r. w Krakowie. Tam upłynęło jej wczesne dzieciństwo i pierwsze lata szkolne. Los nie oszczędził jej trosk i trudnych chwil. Od 1934 r. ojciec – lotnik zmienia miejsca pracy i zamieszkania, dlatego dziesięcioletnia dziewczynka wraz z rodzicami przenosiła się do Dębicy, Bydgoszczy, Warszawy i Dęblina. To los wielu rodzin wojskowych. Tam uczyła się.

Podczas ćwiczebnego lotu pod Rembertowem tato pani Wandy zginął – był sierpień 1937 r.  Ta tragedia głęboko zapadła w serce mamy i młodziutkiej Wandzi. Zostały same. Pani Wanda nierzadko wspominała i odwiedzała grób ojca na warszawskich Powązkach.

Wraz z mamą wróciła do Krakowa. Tam kształciła się w szkole handlowej do 1938 r. Nastały mroczne dni okupacji hitlerowskiej, kolejna tragedia odcisnęła piętno na życiu młodziutkiej dziewczyny. Niemcy zamknęli szkołę. Matka chorowała. Żyło się im bardzo ciężko. Pani Wanda musiała podjąć pracę i liczyć wyłącznie na własne siły. Trafiła do biura adwokackiego pani Jadwigi Chrząstowskiej, powierzono jej pracę kancelaryjną, pisała na maszynie. W 1942 r., podczas łapanki ulicznej, kiedy szła do pracy dostała się w ręce Niemców. Znalazła się w pociągu – transporcie do Oświęcimia. Zamieszkała w ukraińskim obozie nr 5 „Tannenwald”. Miejscem pracy stał się obóz nr 1 – wykonywała tam różne wyroby ze słomy.

Smutne informacje o chorobie mamy, docierające do obozu, niepokoiły ją. Rozważała ucieczkę z obozu pracy. Udało się jej to pod koniec 1943 r. Pomocy udzielili dobrzy ludzie. Przekroczyła nielegalnie granicę i ponownie znalazła się w ukochanym Krakowie. Roztoczyła opiekę nad chorą mamą. Szukając środków do życia znalazła pracę w niemieckim szpitalu polowym, była sanitariuszką.

Front się przetoczył i chociaż nastroje polityczne nie były najlepsze, wreszcie poczuła smak wolności. Był on jednak gorzki. Rozpoczęła wraz z matką tułaczkę za pracą i mieszkaniem. Znalazła się w zniszczonym działaniami wojennymi Wrocławiu. Mimo, że życie nie rozpieszczało jej, kochała je, nie marnowała czasu. We Wrocławiu znalazła pracę w rozgłośni radiowej. Poszukiwania zaginionej w czasie wojny kuzynki były powodem dla którego opuściła Wrocław.

W 1953 r. wraz z mamą przybyła do Raciborza, miasta smutnego, zrujnowanego. I tak krakowianka z własnego wyboru stała się raciborzanką. Pokochała to swoje nowe miejsce na Ziemi, a z czasem pokochali ją także raciborzanie, którym bez reszty oddała swoje życie, wiedząc dobrze, że tylko życie poświęcone innym warte jest przeżycia.

Otrzymała mieszkanie oraz pracę w Zakładach Elektrod Węglowych. Pracowała w nich aż do przejścia na emeryturę. Ukończyła korespondencyjnie szkołę średnią w Katowicach. Wyszła za mąż, urodziła córkę. Poświęciła się jednak nie tylko rodzinie i pracy zawodowej. Dawała w życiu tak wiele innym, niewiele otrzymując w zamian. Nie liczyły się dla niej pieniądze, honory, zaszczyty, lecz drugi człowiek. Pracowała społecznie w Polskim Komitecie Opieki Społecznej. Podjęła pracę w redakcji pisma „Elektroda”, była członkiem kolegium redakcyjnego „Gazety Raciborskiej” wydawanej pod patronatem Towarzystwa Miłośników Ziemi Raciborskiej.

1 września 1994 r. została członkiem TMZR, później członkiem zarządu. Współorganizowała życie kulturalne i społeczne mieszkańców naszego miasta, dlatego w 2009 r. otrzymała Nagrodę Prezydenta Miasta.

Żyła w cieniu innych, skromna, życzliwa, nie liczyła godzin, nie oczekiwała laurów. Angażowała się, bo tak nakazywało jej sumienie i podpowiadało serce. Nie przechodziła obojętnie wobec ludzkiego cierpienia i krzywdy. Zawsze gotowa była pomagać innym.

Siedziba TMZR przy ul. Długiej 9 stała się jej drugim domem. Nigdy nie narzekała na trudności, bo potrafiła je zwalczać. Aktywnie uczestniczyła w spotkaniach, wernisażach, prelekcjach niemal do ostatnich dni życia. Nawet poważne złamanie pokonała nad podziw szybko. Po kilku miesiącach nieobecności znów zawitała do siedziby Towarzystwa. Pogodna, uśmiechnięta, rozumiejąca ludzi, tolerancyjna dla ułomności ich charakterów skupiała wokół siebie wielu przyjaciół.

Dlatego wiadomość o krótkiej chorobie i nagłej śmierci pani Wandy dotknęła wszystkich, którzy ją znali.

Już nie usłyszymy jej cichego, ciepłego głosu, nie ujrzymy jak krząta się cichutko po sali, nie dotrą do nas jej mądre rady, nie podzieli się z nami refleksjami, nie wspomoże nas w kolejnych przedsięwzięciach.

Ale pozostanie po pani Wandzie piękny ślad, świadomość tego, że najlepsza część ludzkiego życia to małe, bezimienne akty dobroci i miłości, że każdy powinien po sobie zostawić pamiątkę, że nie żył darmo na Ziemi, że dobrem jest nie samo życie, lecz piękne życie, że człowiek nie może żyć, nie wiedząc po co żyje, że należy tak organizować życie, aby każda chwila była ważna.

Wanda Pietera odeszła 30 kwietnia tego roku i spoczywa na raciborskim cmentarzu Jeruzalem.

Halina Misiak

  • Numer: 20 (1044)
  • Data wydania: 15.05.12