Ktoś chciał nas spalić
Mieszkańcy Krzanowic od tygodnia baczniej przyglądają się nieznajomym spacerującym po ulicach miasta. Nikt nie jest pewny czy podpalacz, który we wtorek próbował puścić z dymem gospodarstwo Abrahamczyków to sąsiad czy też obcy.
Pisk w chlewie
Józef Abrahamczyk pociera nerwowo skroń. – Przecież nie mam żadnych wrogów, nic nikomu nie zrobiłem. Kto miał powód aby zrobić nam coś takiego? – zastanawia się radny z Krzanowic, który w nocy z poniedziałku na wtorek stoczył dramatyczną walkę o dorobek swojego życia. Nieznany sprawca podpalił budynek gospodarczy, który przylegał do domu gospodarzy przy ulicy Tylnej w Krzanowicach. – Około godziny 22.30 nasza córka przybiegła do nas mówiąc, że z pomieszczeń gdzie trzymamy zwierzęta dochodzi przeraźliwy pisk – wspomina gospodarz. Rodzina Abrahamczyków wybiegła na podwórko rozświetlone już przez łunę ognia. Pan Józef natychmiast chwycił za wąż z wodą i własnym siłami próbował gasić dobytek. W tym czasie domownicy alarmowali już straż pożarną. – Gdybyśmy usnęli, mogłoby dość do tragedii – dodaje.
Ktoś chciał podpalić
Pierwsi na miejsce dotarli ochotnicy z Krzanowic, później następne jednostki z gminy oraz zastępy Jednostki Ratowniczo-Gaśniczej z PSP w Raciborzu. – W sumie na miejsce zadysponowaliśmy jedenaście samochodów straży pożarnej, czyli 49 strażaków. Akcja była trudna ze względu na dużą liczbę zwierząt hodowlanych – mówi aspirant sztabowy Stefan Kaptur, dowódca JRG PSP w Raciborzu. W chwili pożaru w gospodarstwie znajdowało się blisko osiemdziesiąt świń. To właśnie przy ścianie jednej z chlewni pojawił się ogień. – Składowałem tam kilka bali słomy. Ktoś podpalił je wchodząc przez tylną bramę. Słoma znajdowała się w pewnej odległości od drogi biegnącej wzdłuż naszego płotu. Ciężko było rzucić niedopałkiem czy petardą i podpalić ją z tamtego miejsca. Podpalacz świadomie otworzył bramę i wszedł na naszą posesję aby nas puścić z dymem – mówi pan Józef.
Gasili do rana
Ogień szybko przedostał się na zadaszenie chroniące słomę przed zamoczeniem a stamtąd na dach chlewni i pomieszczeń gospodarczych. Tylko dzięki sprawnej akcji strażaków i trosce gospodarzy nie zginęło żadne ze zwierząt. Choć ogień huczał nad pomieszczeniami chlewni, strażacy cały czas przy pomocy potężnych wentylatorów przewietrzali pomieszczenia z warchlakami i tucznikami aby te miały czym oddychać. – Na płonącą konstrukcję dachową wylewano potężne ilości wody z gaśniczych samochodów. To wszystko spływało na dół do chlewni. Musieliśmy pilnować aby woda miała ujście – mówi poszkodowany hodowca. Akcja trwała do rana. Strażacy przez kolejne godziny dogaszali tlące się zgliszcza. Spaleniu poza dachem i pomieszczeniami na piętrze uległo blisko trzydzieści ton zboża. To czego nie strawił ogień, zniszczyła woda. Ziarno nie nadaje się już do niczego. Mokrego i śmierdzącego dymem nie można podać zwierzętom.
Czekali na biegłego
W obejściu Abrahamczyków przez cały tydzień trwały intensywne prace porządkowe. Pan Józef na pniu musiał sprzedać część zwierząt. Sąsiedzi i rodzina pomagają wywozić spalone sprzęty oraz zabezpieczyć to, co ocalało przed ogniem. Wstępnie straty oszacowano na 100 tysięcy złotych a wartość uratowanego majątku na 400 tysięcy złotych. Abrahamczykowie są wdzięczni strażakom, że ci ocalili ich zwierzęta oraz dom. Mają jednak żal do biegłego z zakresu pożarnictwa, z komendy wojewódzkiej, który kazał czekać na siebie aż dwa dni. – Przez ten czas nie mogliśmy rozebrać zniszczonej konstrukcji ani zabezpieczyć stropu przed opadami i zimnem. Sprawy papierkowe również stanęły w miejscu. Tu naprawdę liczy się czas – mówią poszkodowani. Sprawą podpalenia zajęła się policja. – Czekamy jeszcze na oficjalne pismo biegłego z zakresu pożarnictwa. Równolegle do tego prowadzimy czynności wyjaśniające – mówi Mirosław Szymański z Komendy Powiatowej Policji w Raciborzu.
Adrian Czarnota
Najnowsze komentarze