Niedziela, 28 lipca 2024

imieniny: Aidy, Innocentego, Marceli

RSS

Wyrok z dziurą

21.04.2009 00:00
– Jest nam winna łącznie kilkadziesiąt tysięcy złotych – mówią byłe pracownice największego zakładu krawieckiego w Raciborzu o swojej szefowej. Sama Maria K., 77-letnia właścicielka firmy zarzuty odpiera: – Brałam kredyty, aby im wypłacić pensje, a teraz spotkała mnie taka wdzięczność. Zofia Mazurek, Brygida Primus i Katarzyna Zawierta, mimo pomyślnego wyroku, nie mogą ściągnąć od byłej szefowej pieniędzy.

Przyszpilimy krawcową

Mimo iż każda ze zwolnionych kobiet wygrała sprawę w sądzie, do tej pory nie otrzymały nawet złotówki

Zakład Krawiecki Marii K. zna w Raciborzu każdy. Przez czterdzieści pięć lat działalności właścicielka ubrała w eleganckie stroje tysiące mieszkańców. Dobra passa firmy jednak się skończyła. Właścicielka została z długami, a do jej drzwi dobijają się kolejne osoby z wyrokami z sądu pracy.

Katarzyna Zawierta przepracowała w zakładzie Marii K. ponad trzynaście lat. Jesienią ubiegłego roku dostała wypowiedzenie umowy o pracę, podobnie jak szóstka innych pracownic. – Przez te lata były różne momenty. Zdarzało nam się zarówno śmiać, jak i płakać w pracy, z czasem tych ostatnich sytuacji było coraz więcej – wspomina kobieta.

Krawcowe zajmowały się zarówno bieżącymi usługami, jak i produkcją. Właścicielka zakładu prowadziła interesy również z firmami z za granicy. Kiedy zaczął się zmieniać kurs euro, pojawiły się kłopoty finansowe.

Brygida Primus przez 11 lat szyła ubrania na eksport. Została zwolniona w październiku ubiegłego roku. – Pracowałyśmy na akord po osiem godzin dziennie. To dało się znieść. Jednak najgorsze było podejście szefostwa. Tu najważniejsze były pieniądze. Razem z koleżankami udało nam się przepracować tam tyle lat, tylko dlatego że jesteśmy silne psychicznie. Młode osoby, które próbowały się tam zatrudnić, rezygnowały zazwyczaj po kilku dniach – wspomina.

Sąd przyznał rację

Zwolnieni pracownicy jeszcze jesienią ubiegłego roku skierowali sprawę do sądu pracy. Sprawa dotyczyła odpraw. Każdy z nich walczył o trzykrotność swojej pensji. – Udało nam się – mówi Zofia Mazurek, która wywalczyła przed sądem 1700 zł. – Wyrok jest z rygorem natychmiastowej wykonalności, jednak żadna z nas nie otrzymała pieniędzy. Słyszymy, że K. nie ma za co żyć, a przecież zakład nadal produkuje – dodaje.

Sprawą długów zajęła się kancelaria komornicza Rafała Łyszczka. – Mamy problemy ze ściągnięciem należności. To nie jedyne zobowiązania tej pani – ucina Dominik Lipka, pracownik kancelarii.

Jak twierdzą poszkodowane pracownice, Maria K. zawczasu przepisała wszystkie maszyny na syna, który teraz zarządza firmą. Zajmuje te same pomieszczenia, zmienił się tylko szyld przy ulicy Cecylii.

Podam do sądu

Sama właścicielka wszystkiemu zaprzecza. – Sprzedałam, co się dało, by spłacić swoje długi – zapewnia 77-letnia kobieta. Obecna działalność, którą prowadzi mój syn, nie ma nic wspólnego z moim wcześniejszym zakładem krawieckim. Zawsze starałam się być w porządku do moich pracownic. Gdy było trzeba, brałam kredyty, aby wypłacić im pensje – zapewnia Maria K. Jak tłumaczy, jej firma zatrudniała blisko 30 osób, przez co obejmowały ją przepisy nakazujące wypłacanie odpraw. – To mnie zabiło finansowo. Nie jestem im winna pensji, tylko odprawy. Komornik i tak zabiera część mojej emerytury. Nic więcej nie mam – zapewnia K., równocześnie ostrzegając, że jeśli gazeta wymieni nazwę jej zakładu krawieckiego, pozwie ją do sądu. Według niej, to mogłoby popsuć renomę sieci sklepów odzieżowych, które działają pod tym samym szyldem. – Nie mamy żadnych pretensji do córki pani Marii ani jej syna. To porządni ludzie. Nie potrafimy jednak zrozumieć, dlaczego dla K. najważniejsze są pieniądze. Mimo swojego wieku doskonale się orientuje w sprawach prawnych i skutecznie unika wypłacenia nam naszych pieniędzy. Gra idzie łącznie o 20 tys. zł. To dla nas duże pieniądze. Nie popuścimy. Przyszpilimy ją – zapewnia pani Zofia Mazurek.

Adrian Czarnota

  • Numer: 16 (888)
  • Data wydania: 21.04.09