Wtorek, 19 listopada 2024

imieniny: Elżbiety, Seweryny, Salomei

RSS

Nożem w serce

27.01.2009 00:00
Przyjechałem do szpitala zaraz po tym, gdy lekarka zatelefonowała, by powiedzieć, że mama jest w agonii. Było już za późno na werbalne pożegnanie. Ledwo stanąłem nad łóżkiem, pielęgniarka zażądała, żebym zabrał mamy rzeczy z sali, w której leżała przed śmiercią.

Dzwoni moja siostra. Pyta, co z mamą. Informuję ją, że już odeszła, a pielęgniarki, jak podczas całego pobytu mamy w szpitalu, uważają pacjentów i ich rodziny za intruzów i próbują jak najszybciej się mnie pozbyć.

Siostry

– No wie pan? Jak pan śmie? Zaraz rozłączę rozmowę – mówi jedna z sióstr. – Nie dość, że pozwoliłyśmy panu prywatnie skorzystać z naszego telefonu, to jeszcze pan nas obgaduje? – dodała. – Przecież mówię prawdę. Ileż to razy w odstępach parogodzinnych prosiłem o zmianę pampersa i przez cały dzień się tego nie doczekałem? Ile razy siostra o blond włosach wyżywała się przy mnie na mamie, wbijając strzykawkę do venflonu, jakby próbowała szpadlem rozbić zamarzniętą ziemię, a gdy mama przy tym jęczała z bólu, po paru nieudanych próbach, pielęgniarka powtarzała uparcie: Ależ pani jest przewrażliwiona! Zresztą... już idę pomodlić się przy mamy ciele – odparłem. – Nigdzie pan nie pójdzie! Dzwonimy po lekarkę – powiedziały chórem siostry.

Doktor

Dyżurna pani doktor po naradzie z siostrami oznajmia mi, że mam sobie pójść, grozi wezwaniem ochrony.
 
– Po co tu ochrona? Jestem cicho, pragnę pomodlić się przy mamie – zdziwiłem się.   – Może się pan w domu pomodlić – usłyszałem – Mama leży sama w oddzielnym pomieszczeniu.Nikomu nie przeszkodzę – zapewniałem – Niech pan się wynosi – przekrzykują się pielęgniarki jedna przez drugą.

Wyciągam komórkę w nadziei, że uciszą się, gdy zobaczą, że są nagrywane. Kilkakrotnie wypowiadam słowo „błagam”. W końcu lekarka daje mi dwie minuty. Nie targuję się. Chcęwykorzystać łaskawie dany mi czas. Do pokoju wchodzi ochroniarz. Każe mi wyjść. – Pan widzi, że jestem spokojny – tłumaczę. – Dochodzi dziesiąta. Niech pan się wynosi, bo użyję siły! – grozi pan w uniformie.

Próbuję numeru z komórką. Ochroniarz gasi światło, grozi... Nie boję się, że wezwie policję. Dobrze wiem,że nic by mi nie zrobili, bo jestem co prawda przepełniony żalem, ale świadomy doniosłości chwili odejścia najbliższej mi osoby, opanowany. Nie chcę zakłócać jej spokoju. Całuję coraz bardziej zimne czoło mojej matki. Wychodzę.

Dyrektor

Następnego dnia rano przychodzę do sekretariatu oddziału wewnętrznego II szpitala w Raciborzu, aby odebrać kartę zgonu. Kierują mnie do dyrekcji.

– Przykro mi z powodu śmierci pana matki. Muszę pana poinformować, że potrzebna będzie sekcja zwłok. Właściwie nie trzeba by było tego robić. Pana matka umarła ze starości, ale pańskie pretensje, wyrażone po jej śmierci powodują, że trzeba będzie dokonać sekcji. No chyba, że... podpisze pan oświadczenie, iż nie ma pan zastrzeżeń do pracy szpitala.

– Przecież to szantaż.

ie szantaż... Chyba będziemy musieli ciąć.

– Panie dyrektorze. Nie mogę ponosić winy za wczorajsze nieporozumienie z personelem oddziału. Zachowywałem się cicho i spokojnie, a pańskie podwładne uniemożliwiły mi modlitwę przy łóżku zmarłej mamy...

– Zachował się pan nie w porządku.Miał pan pretensje o zachowanie pielęgniarek, a przecież wszyscy byli panu życzliwi, nawet zawiadomili pana o śmierci.

– O to prosiłem, po to zostawiłem mój numer telefonu. Poza tym wydaje mi się, że zawiadomienie o zgonie należy do obowiązków szpitala.

– Pan jednak został powiadomiony przed śmiercią. Poza tym... te pana zarzuty... Ja rozumiem, że był pan w szoku po utracie bliskiej osoby...

Zaryzykowałem. Opowiedziałem dyrektorowi, jak w czasie mojego dwutygodniowego pobytu przy mamy łóżku w szpitalu dwukrotnie zdarzyło się, że pielęgniarki chciały mamie podać lekarstwa innego pacjenta, a kiedy wskutek mojej interwencji poprzewracały, co prawda oczami, ale w końcu sprawdziły i przekonały się o popełnieniu błędów, nawet nie przeprosiły. Pan dyrektor poczuł się wyraźnie zawiedziony moją wypowiedzią. Jął pouczać mnie, że trzeba było interweniować wcześniej, u niego. Zauważył, że w tej sytuacji sekcja musi zostać przeprowadzona. Zbladłem. A może i zzieleniałem.Czułem, jak krew szaleje mi w tętnicach.

Zamilkłem, a potem powiedziałem panu dyrektorowi, że nie bądę wnosić żadnych pretensji, że podpiszę wszystko, co mi każe.

Ja

Nie wspomniałem już o tym, że gdyby nie interwencja mojej siostry, która zmieniała mnie przy łóżku matki, nie sprawdzono by mamie poziomu cukru, który spadł do czterdziestu miligramoprocent. Nie powiedziałem, że pielęgniarka chciała mamie drugi raz w ciągu pół godziny podać insulinę i tylko zdecydowana reakcja E.Broja (za którą została skarcona stwierdzeniem, że siedząc w szpitalu, tylko przeszkadza) uratowała mamę od przedawkowania. Pani pielęgniarka musiała w końcu przyznać, że jej koleżanka,która dokonała pierwszej iniekcji, po prostu zapomniała to zanotować.
 
Nie mówiłem o tym, jak wyglądają popołudniowe wizyty  lekarki H., która ma zwyczaj stawać w progu drzwi sali pacjentów uważając, aby nie przekroczyć jego linii i trzymając klamkę zadawać pytanie: Wszystko dobrze?, a potem sama na nie odpowiadać: Dobrze.

Gdybym o tym powiedział, moje szanse na uniknięcie sekcji matki, zmalałyby pewnie do zera, a i usłyszałbym, być może, że zamiast być wdzięcznym pani ordynator za wydanie mi przepustki uprawniającej do bycia przy łóżku chorej matki, wykorzystuję fakt, że bywam w szpitalu dłużej niż inni i widziałem więcej. To przecież wielki przywilej, zważywszy na to, że do godziny czternastej drzwi oddziału są od pewnego czasu szczelnie zamknięte.

Dobrze, że przemilczałem, że potrafiłem zagryźć język.Dyrektor podyktował mi treść oświadczenia, że nie zgadzam się na sekcję mamy, podyktował zamieszczone pod nim zapewnienie, że nie wnoszę żadnych zastrzeżeń w stosunku do szpitala, a na odchodne zażądał z ironicznym uśmiechem, abym przeprosił panią ordynator za moje zachowanie w dniu śmierci mamy.

Przeprosiłem. Podpisałem. Napisałem. Nie tylko oświadczenie.

Józef Broja

  • Numer: 4 (876)
  • Data wydania: 27.01.09