Turystykę mam we krwi
Profesjonalista wycenił jego prace na ponad 1500 zł. On jednak pisanie o swojej gminie traktuje jak pasję, której nie da się przeliczyć na pieniądze.
Franciszek Staniczek urodził się i przez 19 lat mieszkał w Brzeziu, ale niewielu mieszkańców Pogrzebienia o tym wie. Całkowicie wniknął w środowisko tej wsi. Turystyką interesował się od zawsze. – Zaczęło się od tego, że często jeździłem z matką na wczasy do Zawoi pod Babią Górą. Później zawsze mnie tam ciągnęło. Przeszedłem wszystkie możliwe szlaki prowadzące na szczyt Babiej Góry – wspomina pan Franciszek. W liceum ogólnokształcącym trafił na wychowawczynię, która miała małe dzieci i nie mogła ze swoją klasą jeździć na wycieczki. Zasugerowała uczniom, aby sami organizowali sobie wyjazdy. W ten sposób Franciszek Staniczek w 1966 r. po raz pierwszy udał się do raciborskiego PTTK i został jego członkiem. Zrobił kurs organizatora turystyki, odpowiednik dzisiejszego pilota wycieczek krajowych. – Objechałem całą Polskę podczas wycieczek organizowanych przez PTTK. Najczęściej trafiałem w Góry Świętokrzyskie. Trudno było wtedy o bilety do jaskini Raj, a mnie się zawsze udawało je zdobyć. Kierownik Kosmowska wysyłała mnie więc w te strony, mówiąc, że mnie na pewno uda się wszystko załatwić – opowiada.
Mieszkaniec Pogrzebienia miło wspomina czasy, kiedy zaczynał jako pilot w PTTK. – Dużo wycieczek zamawiało Liceum Ekonomiczne z Raciborza. Tam, wiadomo, uczyły się same dziewczyny. Przychodziły do pani Kosmowskiej, kierownik PTTK, i prosiły, aby mnie wysłała z nimi na wycieczkę. Miałem wtedy ok. 20 lat – uśmiecha się pan Franciszek. W pamięci utkwił mu też przykry incydent z wycieczki do Malborka. – Jako pilot zgłaszałem naszą grupę w recepcji. Kiedy podałem swoje imię – Franciszek, twarz obsługującej mnie pani jakby drgnęła. Kiedy podałem nazwisko – Staniczek, już się uśmiechała, a jak powiedziałem, że mieszkam w Pogrzebieniu, na ul. Pamiątki, to już się śmiała na głos. Przeprosiła mnie i powiedziała, że nie mogła się powstrzymać. Zrobiło mi się przykro, ale nie miałem zamiaru jej tłumaczyć, skąd wywodzi się moje nazwisko. A z czeskiego Stanik oznacza imię, od Stanisława, a więc Staniczek to mały Stanisław. Widocznie jakiś mój prapradziadek był Czechem – tłumaczy Franciszek Staniczek.
Zawsze marzył, aby zostać przewodnikiem wycieczek, ale dopiero w lutym 1999 r. udało mu się zapisać na taki kurs. Uczestniczyli w nim również studenci zaoczni turystyki Górnośląskiej Wyższej Szkoły Handlowej. – Nie chciałem być gorszy od nich, młodych. W telewizji obejrzałem reklamę jakiegoś środka poprawiającego pamięć. Od razu go kupiłem i często zażywałem. Egzamin zdałem najlepiej ze wszystkich, jeszcze koleżankom pomogłem. Dopiero później okazało się, że skutkiem ubocznym tego środka jest podwyższone ciśnienie, a moje już i tak było bardzo wysokie. Dwa dni po egzaminie dostałem wylew krwi do mózgu – opowiada.
Odkąd zamieszkał w gminie Kornowac, interesował się jej zabytkami. – Szukałem materiałów na temat tutejszego pałacu czy krzyża Beldona, ale okazało się, że takich nie ma. Jeździłem po różnych bibliotekach, archiwach i szukałem czegokolwiek na temat tej gminy. Natrafiłem m.in. na kronikę ks. Augustyna Weltzla, a z polskich kronikarzy korzystałem z dzieł Ludwika Musioła. Sam robiłem zdjęcia. I tak powstały moje prace. Starałem się o każdym sołectwie naszej gminy coś napisać – wspomina autor folderów „Gmina Kornowac” i „Pogrzebień”, a także książki „700 lat Kornowaca na tle dziejów Śląska”. Kiedyś odwiedził go Przemysław Nadolski, historyk z Bytomia zajmujący się pisaniem kronik małych miejscowości na Górnym Śląsku. Przyjechał do Franciszka Staniczka, bo w bibliotece w Katowicach trafił na zaledwie dwie prace na temat Kornowaca. Obydwie jego autorstwa. Chciał je kupić.
– Zapytałem go, ile by wziął za taką książkę, gdyby był autorem. Bez zastanowienia odpowiedział, że ponad 1500 zł. „Nie o to chodzi, że jest mała i można ją napisać w ciągu kilku dni. Ważne, ile trzeba się natrudzić, żeby zebrać materiały, ile to kosztuje” – wyjaśnił mi. Moje były sprzedawane w Urzędzie Gminy za kilka złotych, pozostałe rozdałem koleżankom i kolegom z chóru – mówi Franciszek Staniczek.
Pan Franciszek jest też pomysłodawcą herbu gminy Kornowac. – Herb sołectwa Kornowac przedstawia liście dębu i lipy. Ponieważ gmina jest czymś mocniejszym, co trzyma wszystkie sołectwa, wymyśliłem drzewo, które z jednej strony ma liście dębu, a z drugiej lipy – wyjaśnia pomysłodawca. W przyszłym roku Pogrzebień obchodzi 750 lat od czasu jak ukazała się pierwsza wzmianka o tej miejscowości. – Miałem zamiar napisać z tej okazji książkę na kilkadziesiąt stron, ale kiedy miałem już 40, dowiedziałem się, że na taki jubileusz musiałoby to być ok. 400 stron formatu A4. Nie znam takiej historii o Pogrzebieniu, sam Weltzel napisał mniej niż ja, więc zaprzestałem prac – mówi mieszkaniec Pogrzebienia.
Za swoje zasługi był nominowany do nagrody starosty raciborskiego w dziedzinie kultury. Swoją gminę i miejscowość uważa za najładniejszą w powiecie. Najpiękniejsze miejsce w Polsce natomiast to według niego Bieszczady.
(e.Ż)
Najnowsze komentarze