Wtorek, 24 grudnia 2024

imieniny: Adama, Ewy, Zenobiusza

RSS

Urząd „przyjazny” ludziom

11.09.2007 00:00
Szanowna Redakcjo Do napisania tego listu skłoniły mnie spostrzeżenia po ostatniej wizycie w Urzędzie Miejskim. Tyle się mówi, a wręcz chwali, na temat zmniejszania dystansu pomiędzy petentem a urzędnikiem. Ale póki co, pozostaje chyba to w sferze pobożnych życzeń naszych rajców.

Któregoś dnia, przechodząc obok Urzędu Miasta, napotkałam rozżaloną kobietę, która trzymając w ręku stertę dokumentów, przeglądała je nerwowo z przerażeniem. Wydawało mi się jakby czegoś usilnie w nich przeszukiwała. Zagadnęłam z grzeczności, czy może w czymś pomóc. Kobieta spojrzała ma mnie błagalnie.
– Tak owszem – powiedziała – Mam problem z zameldowaniem bratanicy. Byłam już dwa razy w pokoju meldunkowym i nie wiem, czego ta młoda, nieprzyjemna osoba ode mnie żąda. Przecież mam tu w teczce wszystko, co potrzeba – rozkładała bezradnie plik dokumentów.

Kobieta zaczęła nerwowo wyliczać posiadane przez siebie dokumenty: – Akt własności domu, gruntu, akt małżeństwa – mówiła, przekładając pożółkłe ze starości, opatrzone pieczęcią notariusza kartki. – A ona w dalszym ciągu odsyła mnie, żebym w domu odnalazła jeszcze jakieś inne dokumenty świadczące o posiadanym tytule prawnym do domu.
 Żal mi się zrobiło kobiety, zwłaszcza, kiedy z trudem poruszyła się w kierunku urzędu. Widać było, że ma kłopoty z chodzeniem, więc zaproponowałam pomoc w wejściu do urzędu, bo choć mamy w urzędzie wspaniałą windę dla niepełnosprawnych, to chyba nikt z niej już od dawna nie korzysta. Po pierwsze nie wie jak. A po drugie wstyd kogoś poprosić. A na dole nie ma nikogo chętnego z pracowników urzędu do pomocy w takich przypadkach. Wzięłam więc kobietę pod rękę i pomogłam wejść do budynku. Po drodze kobieta wyjaśniła mi, że chciała zameldować tymczasowo u siebie w domu bratanicę. Przywiozła ze sobą stosowne w jej mniemaniu dokumenty. Ale już dwukrotnie została odesłana z kwitkiem i do końca to ona nie wie, czego się od niej wymaga.  

Poruszona tym, co usłyszałam, zaproponowałam pomoc. Wraz z kobietą i jej rodziną, czyli bratanicą, weszłam do wskazanego pokoju. Na wejściu przywitały mnie dość chłodne i nieprzyjemne spojrzenia młodych dziewczyn obsługujących referat. Zabrakło pogodnego ,,dzień dobry’’, nie wspominając już o uprzejmym tonie typu ,,w czym można pomóc?”. Zezłościło mnie to bardzo. Zaczęłam pewnym tonem: – Dzień dobry, mam nadzieję, że nie przeszkadzam. Jeśli można zapytać, o co chodzi z moją ciocią (tu oczywiście skłamałam, stopień pokrewieństwa konieczny był, aby móc reprezentować tą Panią)– jest już u Pań drugi raz i nie bardzo rozumiem,
w czym problem? Młoda osoba zza biurka żachnęła się, obrzuciła nas znudzonym wzrokiem, odsuwając się od biurka, wstała mocno podenerwowana moim pytaniem.
– No przecież mówię , że Pani nie ma dokumentu wskazującego, iż jest właścicielem domu.
–Jak to? – spytałam. A z tej całej sterty dokumentów, poświadczonych zresztą notarialnie, nie wynika nic, że ciocia jest właścicielem domu?
–Nie, nie wynika, jest zaznaczone, że jest właścicielem gruntu, ale nie domu, zapiała młoda niegrzeczna dama z zachwytu, że udało się jej postawić na swoim.
–No dobrze, jak można takie zaświadczenie zdobyć? – spytałam zniecierpliwiona zachowaniem dumnie panoszącej się młodej damy.
– Trzeba iść na czwarte piętro i tam zapytać – rzuciła triumfalnie.
– A nie można tego sprawdzić telefonicznie – zapytałam grzecznie.
– Nie, bo tam nikt nie odbiera – dodała i zasiadła przed komputerem w poczuciu dobrze spełnionego obowiązku.
– A czy jest winda na to czwarte piętro, ponieważ ciocia jest niepełnosprawna i wejście na górę sprawi jej kłopot i ból?
– Tak, winda jest, ale tylko na parter – rzuciła.

– Czy Pani zdaje sobie sprawę z absurdu tego, co teraz Pani powiedziała? – To jest jakieś nieporozumienie, żeby zamontować windę dojeżdżającą do parteru i ogłaszać się urzędem przyjaznym dla niepełnosprawnych. Kto w takim razie wejdzie na to czwarte piętro, ciocia, Pani czy ja? Proszę tam przedzwonić i zapytać, czy jest możliwe wyrobienie takiego zaświadczenia na poczekaniu, zanim Pani przegoni zestresowaną, nieszczęśliwą, chorą kobietę niepotrzebnie na to czwarte piętro. Tak nawiasem mówiąc to są kpiny, żeby w skomputeryzowanym, wyposażonym w sieć komputerową urzędzie, przeganiać starszych, schorowanych ludzi po piętrach urzędu – ciągnęłam oburzonym tonem raczej do siebie niż do przebywających w pokoju osób.

W tym momencie przypomniał mi się artykuł o zapotrzebowaniu na laptopy w urzędzie. W obliczu wydarzenia, którego byłam uczestnikiem, to chyba nie jest dobry argument przemawiający za faktem konieczności wyposażania pracowników w laptopy, bo i jaką by niby miały spełniać funkcję, ozdobną? W tej chwili są komputery w każdym referacie i pracownicy nie potrafią z nich skorzystać, po co im w takim razie laptopy? Chyba się ktoś filmów za dużo naoglądał, pomyślałam. Pani łaskawie zechciała połączyć się wewnętrznym numerem z referatem urbanistyki i map. – Może Pani przejść na górę po zaświadczenie, a ciocia niech zaczeka na korytarzu – powiedziała. Nawet nie odprowadziła nas wzrokiem na korytarz, gdzie zresztą zrobiła się już całkiem spora kolejka petentów.

Biegałam jeszcze dwa razy góra, dół, góra, dół. Ponieważ trzeba było najpierw odebrać z góry wniosek, który ciocia na dole musiała podpisać. Potem z podpisanym wnioskiem wejść na górę (czwarte piętro). Złożyć wniosek, zejść do kasy na parter uiścić opłatę w kasie za złożenie wniosku. Później z pokwitowaniem wejść na górę i odebrać zaświadczenie z którym zresztą dopiero mogliśmy się ustawić w kolejce do meldunkowego. Zawsze uważałam, że mam prawdziwe poczucie humoru, cierpliwość i spore zapasy kondycji. Tymczasem byłam zziajana, zmęczona, u granic cierpliwości. Pani w meldunkach skwitowała, odbierając od nas zaświadczenie: – O proszę, nie trzeba było tak od razu!

Myślałam, że zaraz ją uduszę. W końcu udało się przyszywanej cioci załatwić sprawę w urzędzie. Dla mnie natomiast wysnuły się dość klarowne wnioski na temat pracy i funkcjonowania urzędu.

Na koniec mam jeszcze kilka uwag na temat urzędowej rewii mody. Uważam, że posada w urzędzie miasta zobowiązuje do zachowania pewnych standardów zarówno w kwestii ubioru, wyglądu, jak i zachowania. Tymczasem w naszym mieście jest byle jak, byle co, kolorowo, niegrzecznie i nieprofesjonalnie, a na dodatek z absurdem, czyli z windą dojeżdżającą tylko na parter w roli głównej.
Ponadto wśród Pań urzędniczek panuje rewia mody, począwszy od stylu luźnego typu trykot i dżins, poprzez rybaczki aż po stroje koktajlowe. Rzadkością jest natomiast skromna biała koszulowa bluzeczka pasująca do biurowego wyglądu, nie wspominając  już o stosownym obuwiu (klapki typu japonki nie wyglądają na obuwie stosowne w pracy biurowej) czy krótkich paznokciach pomalowanych w beżowej, cielistej tonacji. W niektórych przypadkach długością paznokci powinno zainteresować się Bhp, przecież jedna z drugą mogłaby jeszcze sobie krzywdę zrobić nowowystylizowanym na wampa paznokciem albo w najlepszym przypadku mógłby jej on utknąć między klawiszami klawiatury komputera.

Szkoda, że tyle zachodu i pieniędzy poświęca się tematowi klimatyzacji w sali obrad czy laptopom dla każdego urzędnika, a zapomina o wizytówce naszego miasta jaką z pewnością jest schludnie ubrany i grzeczny urzędnik czy urzędnicza. Moją uwagę zwracają również słynne lub, jak kto woli, sławetne identyfikatory, noszone nie z dumą jak przystało, ale, mam wrażenie, za karę. Na długiej, często mocno przybrudzonej ,,smyczy’’ i najczęściej ,,do góry nogami’’, mam powody podejrzewać i celowo, aby tożsamość biuralisty była jak najmniej czytelna dla petenta urzędu.

Panie Prezydencie proszę przemyśleć moje uwagi, gwarantuję, iż nie jestem osamotniona w moich spostrzeżeniach. A co do windy i zasadności użycia w urzędzie laptopów, to gratuluję pomysłowości! I życzę jak najmniej korzystających z usług ludzi niesprawnych ruchowo, którzy mieliby coś do załatwienia na czwartym piętrze!

Elżbieta M. (nazwisko do wiadomości redakcji)

  • Numer: 37 (804)
  • Data wydania: 11.09.07