Ile za żonę?
Mieszkała w chacie z trzciny, jadła kau-kau, mówiła językiem pidgin, a nawet brała udział w wyborach władz. O swoim 9-tygodniowym pobycie w Papui-Nowej Gwinei zgodziła się nam opowiedzieć Helena Krettek, mieszkanka Grzegorzowic.
O podróży do Papui–Nowej Gwinei marzyła od dzieciństwa. – Mój wujek jest misjonarzem w zakonie werbistów. W Papui przebywa już 41 lat. Chciałam zobaczyć, gdzie pracuje, komu poświęcił swoje życie – opowiada kobieta. – Kiedy byłam dzieckiem i mówiłam, że kiedyś na pewno odwiedzę wujka, wszyscy się ze mnie śmiali, że to przecież na drugim końcu świata. Ale zawzięłam się, od kilku lat odkładałam pieniądze na ten cel – dodaje.
Inny świat
Po tygodniowych trudach podróży znalazła się w zupełnie innym świecie. Chatki z trzciny rozsiane po całym buszu wysoko w górach, prawie nieprzejezdne drogi i otwarci, przyjaźnie nastawieni tubylcy. – Turyści wyruszający do Papui wybierają raczej wybrzeże. W górach są trudno przejezdne drogi i jest niebezpiecznie, ze względu na walki szczepowe na tle politycznym. Mnie potraktowali jak jedną z nich, przez wzgląd na wujka, który jest dla nich wielkim autorytetem – tłumaczy pani Helena.
Przez ponad 9 tygodni udało jej się dobrze poznać życie tubylców. Nauczyła się języka pidgin, dzięki czemu bez problemów porozumiewała się z miejscową ludnością. Podczas jednej z dwudniowych wypraw mieszkała nawet w tubylczym domu. – Mieszka się w pokoju pozbawionym mebli, gdzie na środku znajduje się palenisko. Obok tego pokoju jest sypialnia. Kiedyś były osobne domki dla mężczyzn oraz kobiet i dzieci. Dziś, po przejściu na wiarę katolicką, jeśli mąż ma „tylko” jedną żonę, rodziny najczęściej mieszkają razem – opowiada Helena Krettek.
W Papui–Nowej Gwinei nie ma głodu. Ziemie są urodzajne, hoduje się tam kau-kau, czyli odmianę słodkich ziemniaków, bulwiaste rośliny taro, kumu – gotowane i spożywane jak u nas kapusta czy rosnące na drzewach grzyby. Nie brak też warzyw – marchewki, kapusty, pomidorów – czy owoców – bananów, mandarynek, pomarańcz, cytrusów. Jadłospis uzupełnia mięso z hodowanych przez nich świń. – Mieszkańcy buszu nie potrzebują pieniędzy. Żyją z tego, co obrodzi ziemia. Myją się i robią pranie w rzece – opowiada.
Ludzie z temperamentem
Niektóre zjawiska społeczne mogą być trudne do zrozumienia dla Europejczyka. Panią Heleną wstrząsnęło to, jak w górach wyglądają wybory władz. – Przy stoliku wyborczym siedzą przekupione osoby, które, jeśli ktoś nie potrafi pisać, zaznaczają nazwisko własnego kandydata. Tubylcy to ludzie z temperamentem. Jeśli chce się ich do czegoś przekonać, trzeba być stanowczym i konsekwentnym i... krzyczeć dwa razy głośniej od nich – dodaje. Za to jeśli kogoś zaakceptują, są otwarci i serdeczni. – Są za wszystko bardzo wdzięczni, chętni do pomocy.
Typowy mężczyzna z buszu w Papui–Nowej Gwinei ma za zadanie wybudować dom i przygotować miejsce pod ogród. Zabija też świnie, aby rodzina miała co jeść. Kobieta za to gotuje, pilnuje domu i ogrodu. – Często widzi się tam kobietę z kilkoma bilumami (rodzaj wełnianej torby zakładanej na czoło i opuszczanej na plecy). W jednym niesie owoce i warzywa, w drugim jedzenie dla świń, w trzecim dziecko, a na głowie dodatkowo drewno na rozpałkę. A kilka kroków przed nią idzie mężczyzna i nic nie niesie – opowiada Helena Krettek.
Żona za świnie
Być może właśnie dlatego żona dla mieszkańców buszu jest tak cenna, że trzeba ją kupić. Jej cena zależy od budowy ciała. Im bardziej „przy kości”, tym więcej warta. Ważne są silne ramiona i łydki, żeby mogła pracować w ogrodzie i nosić bilumy. Wartość kobiety wzrasta, jeśli jest wykształcona i... biała. – Mnie od samego początku sprawdzali, czy nadaję się do życia w Papui. Wprawdzie, co mnie zaskoczyło, ocenili mnie jako szczupłą, ale docenili moje wykształcenie. Zaproponowali mi, żebym została kierowniczką szkoły. Moją wartość oszacowano na 200 świń i 80 tys. kina (waluta w Papui–Nowej Gwinei) – śmieje się pani Helena.
Jako nauczycielkę najbardziej interesowała ją miejscowa szkoła. – Dzieci rozpoczynają naukę, kiedy zdecydują o tym rodzice. Czasem w wieku 7, a czasem 15 lat. Są bardzo zdyscyplinowane. Chcą się uczyć, bo wiedzą, że wykształcone osoby, które do nich przyjeżdżają, np. misjonarze, lekarze, siostry zakonne, potrafią wiele zrobić. Imponują im – opowiada nauczycielka.
Wyprawa do Papui–Nowej Gwinei dostarczyła jej niesamowitych przeżyć. Nie przeraziło jej, że jest to wyspa, którą często nawiedzają trzęsienia ziemi, o czym miała okazję przekonać się na własnej skórze. – Było wspaniale. Niezapomniane widoki, dzika, prawie nienaruszona przez człowieka przyroda i dzień, który trwa od 6 rano do 6 wieczorem. To zupełnie inny od naszego kraj, inna kultura. Nie wiem, czy lepsza czy gorsza, ale na pewno bardzo chciałabym tam kiedyś wrócić – zapewnia Helena Krettek.
(e.Ż)
Najnowsze komentarze