Wtorek, 19 listopada 2024

imieniny: Elżbiety, Seweryny, Salomei

RSS

Fikcyjna umowa prawdziwe problemy

24.07.2007 00:00
Nasza Czytelniczka odważyła się ostrzec inne kobiety przed nieuczciwym pracodawcą.

Pani Ewa od listopada 2006 r. pracowała jako sprzedawczyni w sklepie z używaną odzieżą. Oficjalnie zatrudniona była na umowę–zlecenie na 150 zł za roznoszenie ulotek i prace porządkowe.

Faktycznie przy sprzedaży ubrań i obsłudze kasy fiskalnej pracowała codziennie przez 8 godzin. Do tego dochodziło 5 godzin prowadzenia sklepu w sobotę.

Humor szefa

Dzięki fikcyjnej umowie pracodawca oszczędzał na opłatach związanych ze świadczeniami dla pracownika. Pani Ewa zaś miała zarabiać 3, 70 zł za godzinę, czyli ok. 700 zł „na rękę” miesięcznie. – Miałam ciężką sytuację materialną – wspomina kobieta. Pracodawca wykorzystywał to bezpardonowo. – Nigdy mnie ani innym pracownicom nie wypłacił całej kwoty. Dawał po 50 zł, w zależności od tego, jaki miał humor – opowiada pani Ewa. Twierdzi również, że pracodawca źle odnosił się do niej i innych pracownic. – Krzyczał po nas, był nieprzyjemny, lekceważył nas. Jak upominałyśmy się o choć część wypłaty, by opłacić rachunki, mówił, że na pieniądze trzeba sobie zasłużyć – twierdzi.

Pracowała tak do maja. W końcu zaczęła domagać się umowy o pracę. – Pracowałam na pełny etat, ale nie miałam ubezpieczenia i za ten czas nie mogę starać się nawet o bezrobotne – żali się. Postawiła ultimatum: umowa o pracę albo z pracy rezygnuje. Po awanturach z „szefem”, jego wymówkach i docinkach, a przede wszystkim po wielu miesiącach pracy w końcu dostała umowę ... na okres próbny. Po miesiącu sama odeszła z pracy.

Przełamać strach

Pani Ewa przyznaje, że zdaje sobie sprawę z problemów, jakie może mieć po ujawnieniu warunków, na jakich pracowała. – Chcę przestrzec inne kobiety przed tym pracodawcą. Widziałam ogłoszenia, w których poszukuje ludzi do pracy. Na początku obiecuje złote góry, a potem traktuje jak rzecz. Żal mi koleżanek, które kurczowo trzymają się tej pracy. Wydaje im się, że nigdzie więcej nie znajdą zatrudnienia. To nie prawda, trzeba tylko przełamać swój strach – przekonuje.

Pani Ewa nie wie, kim w firmie jest człowiek, który kazał do siebie mówić „szefie” i dzielił pieniędzmi. Oficjalnie właścicielką jest kobieta, Ewa Ch. Ich szefem był także inny mężczyzna, o którym pani Ewa ma dobre zdanie. Jednak najwięcej do powiedzenia miał Aleksander S. To jego wszyscy się bali.
#nowastrona#
Telefon do redakcji

Zagadkowa jest także siedziba firmy. W Raciborzu prowadzili dwa sklepy z używaną odzieżą, przy ul. Opawskiej i Londzina. Po pierwszym zostało puste pomieszczenie, nazwa na witrynie sklepowej i kartka, że lokal jest do wynajęcia. Sama nazwa firmy niewiele mówi. Ewa Ch. posługuje się pieczątkami firmy z siedzibą raz w Nysie, innym razem we Wrocławiu.

Udało nam się ustalić, że we Wrocławiu pod podanym na pieczątce adresem firma wynajmuje niewielkie pomieszczenie. Jednak nikt nie wie, czym się zajmuje. Raz w miesiącu pojawia się tam pełnomocnik właścicielki, czyli Ewy Ch. Jest nim Aleksander S.

Razem z panią Ewą byliśmy w sklepie przy ul. Londzina. Nie zastaliśmy wówczas nikogo z szefostwa. Jedyny, dostępny numer telefonu widniał na szybie wystawowej tuż pod ogłoszeniem o przyjęciu do pracy. Pod nim zgłasza się tylko automatyczna sekretarka. Dzień później do jednego z naszych dziennikarzy zadzwoniła Ewa Ch. z pretensjami. Podniesionym tonem mówiła, że nie życzy sobie jakiegokolwiek artykułu na temat firmy i jej pracowników, a jeżeli cokolwiek na ten temat ukaże się w prasie, to ona nam „tego nie podaruje”.

Numery z sekretarką

Jak się okazało, była to jedyna rozmowa z Ewą Ch. Kilkakrotnie próbowaliśmy dzwonić pod numer telefonu komórkowego, z którego dzwoniła na telefon komórkowy naszego redakcyjnego kolegi. Gdy spytaliśmy się o panią Ewę Ch., kobiecy głos stwierdził, że to pomyłka. Kolejne próby kończyły się odkładaniem słuchawki. Udało nam się ustalić jeszcze kilka numerów telefonów komórkowych do szefów firmy. Wszędzie odzywała się tylko automatyczna sekretarka informująca, że „abonent jest chwilowo niedostępny”. W jednym przypadku usłyszeliśmy, że skrzynka jest już pełna i żadnej wiadomości głosowej zostawić nie można.

Przemysław Pogłódekz Okręgowego Inspektoratu Pracy w Katowicach:

Zawieranie umowy cywilno–prawnej, czyli umowy–zlecenie w przypadku, gdy osoba pracuje na pełny etat, jest wykroczeniem. Takiemu pracodawcy grozi kara od 1 tys. do 2 tys. zł za pierwszym razem. Jeżeli to nie pomoże, kolejny mandat może wynieść już 5 tys. zł. Inspektor kontrolujący firmę może zobowiązać pracodawcę do zawarcia umowy o pracę albo też skierować wniosek o ukaranie do sądu grockiego. Wówczas kara może wynieść nawet 30 tys. zł.

Aleksandra Dik

  • Numer: 30 (797)
  • Data wydania: 24.07.07