Smak wesela na wsi
W kuchni Marii Barciagi od rana tłok i gwar. Na stole, kuchennych meblach, piecu i wszędzie, gdzie tylko możliwe, leżą paczki maku, rodzynek, migdałów, kostki masła i wiele innych produktów do wyrobu ciasta. W fartuchach krzątają się siostry, sąsiadki i przyjaciółki. Zebrały się, bo w domu Barciagów piecze się kołocze. I to nie byle jakie, bo weselne.
Pierwszego dnia, wspominając własne śluby i przyjęcia, kobiety zagniatały posypkę, rozdrabniały 50 kg białego sera. – Wychodziłyśmy za mąż z siostrą Moniką tego samego dnia. Kołaczyków rozniosłyśmy o wiele więcej niż dziś pieczemy dla syna a orkiestrę miałyśmy z Raciborza – mówiła pani Marysia.
Drugiego dnia robota wrzała już od szóstej rano. Pod czujnym okiem Adama Wyleżoła w bieńkowickiej piekarni panie wyrabiały i wałkowały ciasto, rozłożyły na okrągłe placki i zawinęły 50 kg białego sera, 10 kg maku i 15 kg jabłek. – Ciasto trzeba wyczuć w palcach, nie można kierować się przepisem, a trzeba doświadczeniem – mówiły między sobą.
Na wierzch kołoczy nakłada się posypkę. – Kucharki kładą ją różnie, według własnego doświadczenia. Najlepiej jest zakładać jedną warstwę posypki na drugą, wtedy się nie rozjedzie podczas pieczenia – dawał rady pan Adam. Do pieca na jednej blasze wchodziło trzynaście kołoczy, a każdy z nich miał dziesięć kawałków pysznej posypki.
Aromat pierwszych ciastek unosił się w piekarni po 45 minutach pieczenia. Ostatnie zostały wyjęte z pieca o godz.14.00. Kołocze zostały przystrojone i zapakowane w paczuszki, którymi pan młody częstował gości weselnych, sąsiadów i znajomych.
Basia Staniczek
Najnowsze komentarze