Gdzie tamta muzyka?
Na myśl o tanecznych umiejętnościach młodego pokolenia pan Paweł uśmiecha się i macha ze zrezygnowaniem ręką. Bo i jak tańczyć do czegoś, co niepodobne jest do żadnej melodii?
Z trąbką na rowerze
Pawłowi Pawlaskowi muzyka towarzyszyła odkąd skończył piętnaście lat. W orkiestrze dętej przestał grać dopiero w roku 2005. – Przez dwa lata jeździłem na rowerze do Raciborza, gdzie pobierałem lekcje na trąbce – wspomina lata 1938–39 Pawlasek. Urodził się w rodzinie o muzycznych tradycjach. Jego ojciec Johann grał na werblach, a dziadek Jakub na klarnecie. Talent szlifował w szkole muzycznej w Oleśnicy koło Wrocławia. Karierę przerwała mu wojna i lata rosyjskiej niewoli. Wtedy też bez śladu zaginął jego pierwszy instrument, który zakupił w Raciborzu. Gdy w 1949 r. powrócił do domu, kolega – „spatrzył mu” – jak mówi mężczyzna, nowiusieńki tenor z Czech. Na nim grał przez całe życie. Pierwszy raz z Frydrychami, pietrowicką orkiestrą, wystąpił w czasie świat Bożego Narodzenia. Gra na instrumencie dętym nie jest dla każdego. – To trzeba dmuchać, trzeba mieć parę w płucach – mówi o niemałym wysiłku Pawlasek. Z orkiestrą grywał na pogrzebach, kościelnych uroczystościach i procesjach.
Życie na weselu
Prócz orkiestry Paweł Pawlasek grywał na saksofonie w zespole Mexiko, który później nosił nazwę Bracia. – Często z dwoma instrumentami na plecach i zbiorem nut wracało się z zabawy o trzeciej nad ranem – wspomina. W Pietrowicach zespołu można było posłuchać „U Wankiego” i w domu kultury ale przede wszystkim na weselach. Zespół włączony był w jego całość. Najpierw muzykanci szli do gospodarstwa pana młodego, skąd, przygrywając marsza, wraz z całym orszakiem wyruszali do młodej pani. Tam z pieśnią „Serdeczna Matko” uczestniczyli w ceremoniale wyprowadzenia przyszłej żony z domu i towarzyszyli gościom w drodze do kościoła. Po mszy weselnicy wraz z zespołem udawali się na obiad a następnie na salę. Po kolacji u młodego pana bawiono się do drugiej, trzeciej nad ranem. I tak dwa, trzy razy w tygodniu, w niedzielę, poniedziałek i wtorek, dni w których odbywały się wesela. Ktokolwiek pamięta zespoły sprzed lat, z pewnością przyzna, że muzycy nie mieli tak łatwej pracy jak grupy dzisiejsze. Nie było przecież keyboardów, syntezatorów i innych elektronicznych instrumentów, z których składają się jednoosobowe zespoły XXI w. Przychodząc do domu Pawlaskowi nie było dane się wyspać, bo do łóżka wskakiwała czwórka dzieci z pytaniami, czy coś przyniósł, wskakiwała czwórka dzieci. Od rana czekała go robota w gospodarstwie, a potem szycie, gdyż – jak wielu pietrowickich mężczyzn – był krawcem.
Pietrowicką orkiestrę dętą można było usłyszeć podczas wielkanocnej procesji. Obecnie liczy siedmiu muzyków.
Jak to było z Frydrychami
W listopadzie 1986 roku w miesięczniku „Der Ratiborer” ukazała się historia pietrowickiej orkiestry dętej.
Pierwsza orkiestra w Pietrowicach Wielkich została założona na początku lat 20. zeszłego stulecia przez Antona Philippczika. Grali w niej Jakob Pohl, Franz Posmik, Alfred Bullok, Josef Pohl – ojciec i Josef Pohl – syn, Franz Reschka, Adolf Zaruba i Johann Pawlassek.Po śmierci Philippczika kapelmistrzem został Jakob Pohl. Wkrótce jednak kapela uległa rozwiązaniu, część muzykantów porzuciło instrumenty, a pięciu z nich przeszło do Frydrychów. Drugą orkiestrę dętą założyli, krótko po I wojnie światowej, wraz z kuzynami i przyjaciółmi bracia Karl, Jakob i Josef Dürschlag. Przez mieszkańców Pietrowic Wielkich nazywana była Frydrychy. Ukończyli oni szkołę muzyczną w Rudach, prowadzoną przez Adolfa Wachtarza. Inicjatorem i mecenasem szkoły był książę raciborski.
Basia Staniczek
Najnowsze komentarze