Wielki Post jakiego nie było…
Nasz (mój i męża) Wielki Post zaczął się bowiem już w lecie, kiedy to po dziewięciu miesiącach małżeństwa mąż pewnego poranka nie wstał z łóżka, przestał chodzić, mówić i robić to, co zwykł robić do tej pory. Czas tak szybko goni naprzód, ale tamtych chwil walki o życie nie można zapomnieć. To był zawał pnia mózgu, którego skutki trwają do dzisiaj. Nasza obecna sytuacja oraz istota wielkopostnej refleksji zbiegają się w jednym mądrym, acz zapomnianym może stwierdzeniu: miarą miłości jest poświęcenie. W kilka miesięcy przeszłam szkołę wiary, nadziei i walki. Pojawił się również bunt przeciwko Bogu, przeciwko ludziom, którym się wiedzie… i to jakże bolesne pytanie: dlaczego my? Sam Bóg miał przecież podobne wątpliwości w Ogrójcu.
Nastąpiła całkowita reorganizacja życia w każdym wymiarze: zawodowym, rodzinnym, finansowym, a nawet religijnym. Mąż, jego sytuacja i codzienność stały się dla mnie priorytetem… gdyż to ode mnie zależy, jak on wgląda, ile i kiedy je i pije, o której ma rehabilitację, kąpiel, opiekę lekarską itd. Słowem życie poza naszym mieszkaniem ograniczam do minimum. Wracam myślą do minionych świąt Bożego Narodzenia, kiedy to od wigilijnego wieczoru czuwałam przy łóżku, modląc się, by spadła temperatura. W ten sposób ominęło mnie to, co w tych świętach najpiękniejsze: pasterka, kolędowanie. Mamy nadzieję, że zbliżająca się Wielkanoc będzie bardziej radosna i spokojna.
Trudno nam jest podejmować jakieś szczególne wyrzeczenia, codzienność przynosi nam ich całą masę. Kiedy pojawiają się „głupie” myśli, od razu przychodzą do głowy słowa małżeńskiej przysięgi: oraz, że cię nie opuszczę aż do śmierci… aż do końca. Najtrudniejsze jest jednak znaleźć w tym ogromie cierpienia jakieś dobro. Pan Jezus to zawsze świetnie robił, choćby trafnie odepchnął szatana kuszącego Go na pustyni. Ten obraz jest moim ulubionym, a zarazem wzorcowym: nie samym chlebem żyje człowiek. Człowiek potrafi żyć każdym dniem, w którym inny człowiek daje mu uśmiech, przejawia chęci do życia, pomimo, po ludzku biorąc, beznadziejnej sytuacji. Człowiek potrafi przebrnąć najgorsze bagno, kiedy jest związany z Bogiem niewidzialną, dyskretną nicią wiary. I wreszcie najważniejsze: Bóg posługuje się ludźmi. Doświadczyliśmy tego namacalnie w rodzinie, w pracy, na uczelni. Taka świadomość, że nie jestem sama z moim mężem nam towarzyszy. Jest wokół nas sztab ludzi, którzy pomagają, wspierają, ale nie wiem, czy rozumieją. Tego się nie zrozumie i nie wyobrazi. Na pewno towarzyszy nam modlitwa i nadzieja, czasem niewypowiedziane, nienazwane. A także poczucie jakiegoś cudu, który się dokonał. Ludzie, którzy byli przy mężu w szpitalu i nie zapomnieli moich bezsilnych reakcji, przyznają mi rację. Dokonał się cud. Życie mojego męża zostało ocalone, czy raczej został wskrzeszony do życia w innej formie.
Tej lekcji nigdy nie zapomnimy, ponieważ nauczyła nas, że najbardziej liczy się to, co jest dziś, tu i teraz. To takie postanowienie na Wielki Post dla wszystkich: ora et labora (módl się i pracuj), a reszta przyjdzie sama i nic, co cię spotka, nie zaskoczy ciebie. Czasem jest tak – rozważania wielkopostne to pokazują – że człowiek układa sobie plany na następny tydzień, miesiąc, na lata. Jednak bywa, że te plany nie „wypalają”, bo Bóg ma dla nas swój pomysł. Życie to sztuka kompromisów i otwarcia się na wolę Bożą. Wielki Post daje nam okazję, by to zauważyć.
Kiedy to się stało, w lipcu ubiegłego roku, Sebastian miał 33 lata. Czy cyfra jest przypadkowo zbieżna z wiekiem umierającego Jezusa? Nie wierzę w przypadki. Jak ktoś kiedyś powiedział, przypadek to coś, co nam przypada od Boga.
Sebastian Wielocha
był dziennikarzem Nowin Raciborskich. Pisał głównie o lokalnym sporcie i gminach (zwłaszcza Pietrowicach Wielkich). Grał w LKS Cyprzanów, gdzie również trenował zespół trampkarzy. Był działaczem piłkarskiego Podokręgu Racibórz. Na zdjęciu Sebastian podczas meczu piłkarskiego.
(fot. łuk)
Aleksandra Zimoń-Wielocha
aleksandraz@onet.pl
Najnowsze komentarze