Wtorek, 19 listopada 2024

imieniny: Elżbiety, Seweryny, Salomei

RSS

Wyrwali się z piekła

31.01.2006 00:00
Roman Wiencierz z podraciborskiej Rudy był jednym z ostatnich hodowców, którzy uciekli spod walącego się dachu hali wystawowej w Katowicach. Na chwilę stracił z oczu syna Mateusza. Chłopak cudem uszedł z życiem.
Od lat jeżdżę do Katowic i pokazuję swoje gołębie. Tak zrobiłem i w tym roku – mówi Roman Wiencierz, hodowca z Rudy w gminie Kuźnia Raciborska. Do Katowic wziął syna oraz Ernesta Rzepkę z żoną. W sobotę około godz. 17.00 szykowali się już do powrotu do domu, bo wieczorem miał iść z żoną na zabawę. Nagle, dokładnie o godz. 17.15, zrobił się popłoch. Z góry zaczęły spadać kawałki śniegu – relacjonuje Wiencierz. W hali było głośno. Grała muzyka. W mgnieniu oka dach zaczął się walić i ludzie w panice zaczęli uciekać.
 
Skierowałem się do najbliższych drzwi. Kiedy się odwróciłem, Mateusza i kolegi już nie było widać. Na szczęście mój znajomy złapał Mateusza za rękę i pociągnął za sobą w stronę drugich drzwi. Jakby Mateusz biegł za mną już by nie żył. Za moimi plecami wszystko się sypało – opowiada hodowca z Rudy. Podczas ucieczki drasnął go niegroźnie odłamek pogruchotanego przez dach stoiska. Był jedną z ostatnich osób, która wydostała się na zewnątrz. Natychmiast spróbował skontaktować się z synem i kolegą, ale nikt nie odbierał komórki. Przestraszony biegał dookoła hali. Miał najgorsze myśli. Odetchnął, gdy syn odebrał telefon.
 
Mieliśmy szczęście, że nasze stoisko było już po stronie ewakuacyjnej a nie gdzieś pośrodku. Zaczęliśmy uciekać. To trwało chyba z 7 sekund. Pobiegłem z żoną i Mateuszem do innych drzwi niż Romek, bo tam mieliśmy bliżej. Okazało się, że były zamknięte. Ktoś chwycił najpierw gaśnicę, potem krzesło i wyważył te drzwi. Obok nas biegł chłopak z dziewczyną. Ona była jakieś pół metra za nim, kiedy jakiś element konstrukcji spadł i ją przygniótł. Nie udało jej się wyciągnąć – opowiada przejęty E. Rzepka. Widząc, że nie wszystko się zawaliło, postanowił wrócić, by uratować urządzenia elektroniczne ze swojego stoiska. Wspólnie z Wiencierzem pomogli wydostać się spod gruzów wołającemu o pomoc mężczyźnie. Zza gruzów dostrzegli też wystającą rękę. Stanęli przerażeni, gdy okazało się, że ręka była oderwana od ciała. Jeszcze drżała. Widzieli mężczyznę, który zamiast pomagać okradał stoiska.
 
Obaj nie są w stanie opisać, co czuli w momencie wypadku. Nie było czasu, żeby o tym myśleć, to wszystko trwało 15-20 sekund. Najgorsze były krzyki, jęki i wołanie ludzi o pomoc. Ludzie wychodzili z takimi obrażeniami, że to nie da się opisać. Dopiero w drodze do domu, kiedy słuchaliśmy radia, zaczęło do nas docierać to, co się stało i że właściwie cudem uniknęliśmy tragedii. Tego nie da się wyrzucić z pamięci, to było coś strasznego – opowiadają.
 
Poza nimi nie było tam na szczęście zbyt wielu osób z powiatu raciborskiego. Miejscowi gołębiarze pojechali na wystawę autobusem już w piątek i wrócili jeszcze przed wypadkiem. Podobnie ich koledzy z woj. opolskiego, którzy przyjechali w sobotę rano i wracali o godz. 15.00.
 
(E. Żemełka, A. Dik)
  • Numer: 5 (720)
  • Data wydania: 31.01.06