Wtorek, 19 listopada 2024

imieniny: Elżbiety, Seweryny, Salomei

RSS

W tańcu-połamańcu

26.07.2005 00:00
Breakdance, czyli taniec połamaniec. Podczas opanowywania figur, z których się składa, można się nieźle potłuc i poobijać. A jednak jego miłośników odnaleźć możemy również w Raciborzu.
Naciągnięte mięśnie, rozwalone kolana, obolałe nadgarstki, siniaki, a nawet wybite barki – to wszystko efekty ćwiczeń prowadzących do opanowania rozmaitych figur tańca nazywanego breakdansem. Jednak to ich nie zniechęca do dalszych ćwiczeń, do wyko­nywania coraz bardziej skomplikowanych figur. Tacy są prawdziwi breakdansowcy czy b-boye, jak zwykli nazywać samych siebie.
 
Wielbicieli tego dość bolesnego tańca odnaleźć możemy również w Raciborzu. Jest ich około dwudziestu osób, które dzielą się na dwie grupy: „Extrimers” i „Siła stylu”. Mimo tego podziału przedstawiciele obu grup przyjaźnią się i wspólnie ćwiczą. Jak sami mówią, nie ma między nimi niezdrowej konkurencji.
 
O breakdansie dowiedzieli się z telewizji, od kolegów czy na koloniach. Najczęściej było tak, że zobaczyli jak inni to robią i to ich zafascynowało: W tydzień nauczyliśmy się z kolegą podstawowych figur i wystąpiliśmy przed klasą – mówi piętnastoletni Mateusz Wójtowicz, który tańczy od półtora roku.
 
Ćwiczenia zajmują im sporo czasu, bowiem taniec ten nie należy do łatwych. Wiele spośród jego elementów zostało zaczerpniętych z akrobatyki. Spotykają się trzy, cztery razy w tygodniu na godzinę, dwie lub trzy. Miejscem ich ćwiczeń są rozmaite sale gimnastyczne, m.in. w „Sokole”, „Przystani”, Gimnazjum nr 4 czy w Rafako, a także dworzec PKP. Tam często mają publiczność, przez co ich ćwiczenia nabierają charakteru mini-pokazów.
 
Dlaczego to robią? Breakdance to dla nich zabawa, rozrywka, hobby, a także rodzaj sportu. Breakdance to dla nas sposób na wypełnienie wolnego czasu, robimy to, by się nie nudzić. To jest lepsze od siedzenia pod blokiem na ławkach i picia piwa. Jest to rozrywka dla nas, a także dla ludzi, którzy nas oglądają – stwierdza osiemnastoletni Szymon Wójtowicz, od ponad dwóch lat zafascynowany tym tańcem.
 
Wśród naszej raciborskiej ekipy breakdansowców są dwie dziewczyny: „Marynia” (Maria Danielewicz) i Monika, które biorąc udział w zawodach we dwójkę, występują jako „MNAcrew”. W takim składzie pokazały się m.in. na zawodach w Głubczycach, gdzie jury stanowili członkowie zespołu „Azizi”, najlepszego na Śląsku i jednego z lepszych w Polsce. „Marynia” przyznaje, że jako dziewczyny tańczące breakdance, wzbudzają dodatkowy podziw wśród ludzi oglądających ich wyczyny.
 
Poza tym, że nasi raciborscy breakdansowcy biorą udział w zawodach, występują również w raciborskich szkołach z okazji rozmaitych uroczystości. Ich taneczne pokazy stanowią nie lada atrakcję. Przyznają, że na breakdance można zarobić, ale dotyczy to już poważniejszych mistrzostw. Oni robią to dla przyjemności i własnej satysfakcji z posiadanych umiejętności. Mamy pomysł, by za rok, dwa, kupić matę i wyskoczyć na rynku w Raciborzu, ale zobaczymy, co z tego wyjdzie – takie plany snuje najstarszy z ekipy, Szymon.
 
Ile czasu trzeba  ćwiczyć, by móc o sobie powiedzieć, że jest się dobrym? Jak powiedzieli moi rozmówcy, wszystko zależy od talentu i od tego, ile serca się w to wkłada. Jednak niezależnie od indywidualnych uwarunkowań, opanowanie figur składających się na breakdance nie obejdzie się bez wytrwałości, odpowiedniej kondycji i intensywnych ćwiczeń.
#nowastrona#
Mateusz Wójtowicz, 15 lat:
Nazywamy się „Siła stylu”, ale myślimy o zmianie nazwy. Jesteśmy w trakcie przygotowywania naszych zespołowych koszulek i musimy w najbliższym czasie podjąć decyzję, jeśli chodzi o nazwę.
 
Arek Karcz, 15 lat:
Czy mamy idoli? Mamy, ale nie są to raczej jakieś konkretne osoby, a grupy, m.in. grupa „Azizi”.
 
Maria Danielewicz („Marynia”), 17 lat:
Jeśli chodzi o kontuzje, to ogólnie mam pełno siniaków, a takie poważniejsze, to rozwalone kolano i naciągnięte mięśnie.
 
Arek:
Kontuzje najczęściej dotyczą nadgarstków.
 
Łukasz Szyra, 12 lat:
I kolan. Nadgarstki i kolana, ich dotyczą najczęściej urazy.
 
Szymon Wójtowicz, 18 lat:
Czy te kontuzje nas zniechęcają? Czasem każdy z nas ma takie dni, że chce to rzucić, ale jest w nas taka zawziętość, i mimo tych wszystkich urazów dalej się ćwiczy.
 
„Marynia”:
Po prostu w każdym sporcie są jakieś takie kontuzje, nie-kontuzje. Zawsze jest jakieś ryzyko.
 
Łukasz:
To, ile czasu potrzeba, żeby być dobrym, zależy od tego, jak ktoś się uczy, jak ktoś się szybko uczy, no to wystarczą dwa lata, trzy.
 
Szymon:
Niektórzy mają talent i po dwóch miesiącach już fajnie wymiatają, a niektórzy muszą trzy lata ćwiczyć i jeszcze im nie wychodzi.
 
„Marynia”:
Wszystko zależy też od tego, ile serca się w to wkłada.
 
Joanna Guział
  • Numer: 30 (693)
  • Data wydania: 26.07.05